Rozdział 27: Hotel Asmodeusza

127 10 2
                                    

Podstarzały samochód zatrzymał się na parkingu przy jakimś małym hotelu. Tak jak mówił Ambrose, było już koło dwudziestej i wszyscy padali że zmęczenia po długiej jeździe. Najmłodsza ze wszystkich dziewczyna otworzyła powoli drzwi i postawiła stopę na popękanej kostce brukowej. Fasada budynku, w którym mieli spać, wyglądała schludnie, ale zupełnie zwyczajnie. Weszli w czwórkę (piątkę, licząc schowanego w plecaku Salema) do słabo oświetlonej recepcji. 

Właścicielki są czarownicami — szepnęła do niej ciotka Hilda — Znam je przelotnie, dlatego tak szybko udało nam się zarezerwować pokoje.

Kiwnęła powoli głową, teraz nagle widząc delikatne szczegóły, których wcześniej nie dostrzegała. Na oparciach stylowych, czerwonych kanap wygrawerowane były głowy kozła, latarnie na swojej powierzchni wyryte miały pentagramy, a na ścianie wisiał obraz, który przypominał piekło. Były to subtelne znaki, które nie będą zauważane lub rozumiane przez śmiertelnych przybywający do hotelu. Sam pokój był utrzymany w czarnych i czerwonych barwach, a półmrok dodawał tylko dodatkowego klimatu. Gdy powiodła wzrokiem dalej, zobaczyła kilka rzeźbionych krzeseł i dużą, dębową ladę, za którą stały dwie kobiety. Wyglądały identyczne, więc musiały być bliźniaczkami.

Witamy w hotelu Asmodeusza! — powiedziały jednocześnie, uśmiechając się miło.

Ja jestem Asma. Wasze pokoje to 31, 26, 13 i 1 — odparła ta po prawej, podając im klucze.

A ja jestem Dea. W razie problemów proszę uruchomić specjalny przycisk w waszych pokojach — dodała druga, a Sabrina zauważyła, że ich głos był niemal identyczny. Jak niby miała wiedzieć która była która?

Możecie do nas mówić gospodynie — odparły obydwie, wpatrując się w dziewczynę przenikliwie, jakby znały jej myśli. Po plecach przeszedł jej lodowaty dreszcz - w ich wzroku było coś dziwnego. Od razu zamknęła umysł na oddziaływania z zewnątrz, tak na wszelki wypadek.

Jej pokój był duży, ale zapchany po brzegi meblami i wszelakimi ozdobami. Od zdobionych świeczników, po regał ze starymi, pożółkłymi księgami. Przez chwilę leżała w ciemności, po czym zapaliła nocną lampkę, która ledwie co oświetlała pomieszczenie, rzucając tylko na ściany niepokojące cienie.

Dziwnie czuła się wiedząc, że jest tak daleko od domu. Tak naprawdę nigdy nie jechała dalej niż do sąsiedniego miasta. Dopiero teraz zorientowała się, że tak na prawdę nie zna świata tak, jak jej się to wydawało...

★'°*~→★

Obudziła się w tak samo ciemnym pokoju, w którym zasnęła. Miała na sobie wciąż te same ubrania - widocznie zasnęła, zapominając się przebrać. Pozwoliła, aby jej wzrok przyzwyczaił się do ciemności i spojrzała w stronę ciężkich zasłon w nieokreślonym kolorze. Podeszła do nich i szybkim ruchem odsłoniła, wzbudzając tumany kurzu. Kichnęła głośno, gdy drobny pył podrażnił jej nos i spojrzała przez okno dalej trochę pokaszlując. Słońce wspinało się po dachach, barwiąc dachówki na przyjemny dla oka złoto-pomarańczowy kolor. W pokoju nie było zegarka, ale zagadywała, że musiało być koło piątek rano. Zamrugała kilka razy i przetarła twarz stwierdzając, że musi w końcu zadbać o siebie. Przez ten cały bałagan nie pamiętała kiedy ostatnio tak naprawdę się zrelaksowała.

Przeszła więc do łazienki i napuściła do wanny parującej wody, a następnie nie bez radości się w niej zanurzyła. Zamknęła oczy pozwalając, aby ciepło rozeszło się po każdej komórce jej ciała, usuwając zmęczenie i ból. Z półsnu wyrwało ją skrzypienie lekko otwartych drzwi, w których pojawiła się głową Salema. Dziewczyna wyciągnęła do niego rękę, ale ten tylko zmarszczył nos i czmychnął do pokoju. No tak, zapomniała, że kocur nie lubi wody ani wilgoci.

Jej kroki, mimo że stawiane ostrożnie, niosły się po korytarzu nieprzyjemnym skrzypieniem starej podłogi. Koło niej, bezszelestnie podążał Salem, który najwidoczniej znudził się siedzeniem w pokoju. Przemierzyła ciemny korytarz (nie było z żadnych okien, a nie chciała zapalać światła) i doszła do kręconych schodów. Najpierw chciała zejść na dół i coś zjeść, ale nad sobą usłyszała jakieś głosy. Wiedziona ciekawością ruszyła na strych, próbując jakoś usprawiedliwić tą wścibskość.

W końcu dotarła na szczyt, a jej oczom ukazały się małe drzwiczki. Przysunęła do nich ucho i dzięki temu dosłyszała kawałek rozmowy.

On mówił, że to co innego, niż zazwyczaj. Jest zamknięta. Nic nie jestem przy nas zamknięte. — To był głos jednej z bliźniaczek.

Nie wiem, może by... — Rozległy się kroki, a głosy przestały być wyraźne, przez zbyt dużą odległość. Sabrina przełknęła ślinę i spojrzała na czarnulka.

Dziwne, nie? — szepnęła niemal bezgłośnie, po czym bez ostrzeżenia drzwi się otwarły i obie gospodynie wyszły na schody. Blondynka szybko ukryła się za ich zakrętem, czując chłód ściany, do której przyciskała plecy. Skupiła swoją moc, a na strychu słychać było dźwięk stłuczonego talerza.

Chyba nie dałaś krzywo moich bezcennych talerzy, tak jak ostatnio! Jak coś im się stało, nie daruję ci! — Odetchnęła z ulgą, bo obie kobiety wróciły sprawdzić co się stało, więc szybko zbiegła oo schodach i przemierzyła korytarz. Gdy już weszła do swojego pokoju oparła głowę o drzwi i powoli zsunęła się na podłogę, próbując uspokoić oddech po biegu.

★'°*~→★

Około godzinę później do jej pokoju wszedł Ambrose, aby zawołać ją na śniadanie. Kiwnęła szybko głową i podążyła za nim na dół, nie mogąc zapomnieć o porannej rozmowie gospodyń. Mimo tego stwierdziła, że to pewnie nic wartego uwagi i nie ma co martwić kuzyna ani ciotek.

Trzeba przyznać, że śniadanie było wyśmienite, przynajmniej dla wszystkich oprócz niej - idealnie wysmarzona dla Ambrosa jajecznica, ciepłe drożdżówki z czekoladą dla Hildy i ulubiona, czarna kawa i ciasteczka dla Zeldy. Tylko Sabrina dostała zwykłe bułki z masłem i mimo że były pyszne, ciepłe i chrupiące, to była trochę zawiedziona.

Smakowało? — spytała jedna z gospodyń i zabrała brudne talerze. Kobieta dyskretnie musnęła rękę dziewczyny, ale było to tak krótkie, że ta nawet tego nie spostrzegła.

Taak — odparli wszyscy, wstając od stołu, a Asma lub Dea zniknęła w kuchennych drzwiach.

Zaraz będziemy wychodzić, mamy parę spraw do załatwienia — krzyknęła za nią Zelda, po czym zwróciła się do członków rodziny. — Za pół godziny w recepcji i żadnych spóźnień! — Mówiąc to spojrzała znacząco na Sabrinę, a ta poczuła jak jej policzki spływają czerwienią. Ostatnio miała problemy z punktualnością

Ale ten hotel jest wspaniały! — powiedział Ambrose, gdy odprowadził kuzynkę do pokoju i zostali sami przed jej drzwiami — dostałem pokój z wielkimi regałami książek! Czuję się, jakbym spał w bibliotece! Bomba! W dodatku ma numer 13 - mój ulubiony. — Mówiąc to żywo gestykulował, nie kryjąc fascynacji.

Tak? Chm... Ja dostałam zwykły, trochę zagracony pokój, nic wielkiego.

I to śniadanie... Wszystko było w punkt! — dodał, jakby w ogóle nie zwracając na nią uwagi.

Hej, hej, nie ekscytuj się tak, co? Pamiętasz, że jesteśmy tu z konkretnego powodu? — spytała śmiejąc się.

On kiwnął tylko głową i udał się do pokoju obok, w którym spał. Sabrina zmrużyła oczy, zastanawiając się czemu dla niej ten hotel wydawał się tak nijaki i zwyczajny, a Ambrose i ciotki były zachwycone... W końcu weszła do środka przekonując się, że Salem zniknął.

Kocie? Koooocieee!? Niedługo wychodzimy, nie idziesz? — spytała, jednak w odpowiedzi usłyszała tylko stukanie gałęzi poruszanej wiatrem o jej szybę. Westchnęła zawiedziona, że ten gdzieś uciekł, no ale w końcu ich zasada była prosta - nie ograniczają się nawzajem. Pewnie poszedł łapać jakieś myszy, bo na pewno jest ich tu sporo...

____
spojler: będzie tu ciekawiej niż myślicie 😏

Chilling Adventures of Sabrina [Część 5] - 𝓐𝓷𝓲𝓮𝓵𝓼𝓴𝓲𝓮  𝓓𝔃𝓲𝓮𝓬𝓴𝓸Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz