Rozdział 8: "Harvey i przyjaciele"

291 12 4
                                    

Trójka uczniów z Baxter High weszła do ciasnej, ciemnej kwiaciarni. Był to jedyny sklep tego rodzaju w całym miasteczku, który mimo małego metrażu sprawiał wrażenie gościnnego. Powstał kilkadziesiąt lat temu założony przez pannę Allison, teraz około 70-letnią kobietę z siwymi włosami związanymi w kok i szczerym uśmiechem bez kilku zębów. Wcześniej prowadziła interes z mężem, który jednak zginął w wybuchu kopalni 20 lat temu.

- W czym mogę wam pomóc kochanieńki? - odezwała się, gdy zadzwonił dzwonek przyczepiony do drzwi. Na nosie miała okrągłe, małe okulary z metalowymi oprawkami, a w rękach dwa druty na których powstawała chyba czapka.

Rose podeszła bliżej lady, a pozostała dwójka rozejrzała się po sklepie. Mimo tego, że był mały tętnił kolorami i zapachami wydobywającymi się z dziesiątków rodzajów kwiatów.

- Dzień dobry. Poprosimy chryzantemy i przebiśniegi, jeśli można - odparła z uśmiechem dziewczyna wykładając na stół 10 dolarów, które dostała od ciotek.

- Chm... Ciekawe zamówienie - mruknęła pod nosem podchodząc do jednego z wazonów stojącego za ladą - Jakieś szczególne życzenia co do koloru?

- Czerwony. Jedna wystarczy. 

- Po co wam akurat takie kwiaty, jeśli można spytać? Ktoś wam umarł, biedaczki? - spytała troskliwym głosem, dzięki czemu nie sprawiała wrażenia wścibskiej. Wyjęła jeden kwiat i zawinęła go w papier, po czym przesunęła go w stronę Rose.

- Nie! To na... Biologię. Mamy projekt - odezwał się Harvey, a pozostała dwójka przytaknęła zadowolona z takiego rozwiązania.

- A przebiśnieg? - dołączył się Theo ostrożnie ujmując kwiat w ręce. Pomyśleć, że zwykła roślina może mieć takie znaczenie...

- O tej porze ona nie rosną, dzieciaczki. Zazwyczaj mam nasiona, ale akurat mi się skończyły - wzruszyła ramionami w przepraszającym geście i wzięła pieniądze ze stolika.

- Ach... dobrze. Reszty nie trzeba! - odparła Rose wychodząc co znowu wprawiło w ruch dzwoneczek. Allison stała przez chwilę przy ladzie patrząc w ślad za nimi, ale w końcu usiadła na swoim wcześniejszym miejscu i wróciła do drutów.

★'°*~→★

- No i co teraz? One kwitną na wiosnę, której teraz nie mamy - spytał Theo, gdy oddalili się trochę od sklepu.

- W sali biologicznej powinny być nasiona - odparł Harvey z lekkim uśmieszkiem, przez którego dostał kuśtańca w żebra od Rose

- Ty chyba nie mówisz poważnie. Jest niedziela, a szkoła zamknięta. Jak niby twoim zdaniem mamy się tam dostać? - spytała dziewczyna wlepiając w niego wzrok. Najbardziej zdziwiło ją to, że Harvey raczej był spokojnych chłopakiem i zawsze patrzył na ich przygody z dużym sceptycyzmem.

- Oh! no nie bądź taka! Zawsze chciałem włamać się do szkoły. To jak być bohaterem jakiegoś fajnego filmu: "Harvey i przyjaciele. W poszukiwaniu przebiśniegów." - wszyscy trzej wybuchnęli śmiechem, co pozwoliło rozluźnić trochę spiętą atmosferę.

- I ty tak serio? - Rose uniosła brwi.

- Serio, serio - odpowiedział wywołując kolejną salwę śmiechów.

- No dobra. To jak zamierzamy to zrobić? - Theo przerwał poruszając najistotniejszy teraz temat. Razem udali się do garażu obok domu Harveya, gdzie mieli zamiar obmyślić jakiś plan.

★'°*~→★

- Woźna powinna dziś sprzątać w szkołę. Może tylne wejście? - zaproponowała Rose po kilku minutach bezowocnej dyskusji.

- Nie lepiej poprosić ciotki o pomoc? - spytał ponownie Theo usadowiony po prawej strony perkusji na której zazwyczaj grał. Teraz jednak nie mają czasu na zespół muzyczny, gdy w grę wchodzi życie Sabriny i ich wszystkich...

- Nie. Klub Strachów nie potrzebuje magii - Harvey odpowiedział ściągają brwi - Tak, te tylne drzwi brzmią dobrze. Tylko czy uda nam się wejść tam niepostrzeżenie?

- Przydałaby się Sabrina... Bez niej to nie to samo! - mruknął Theo wprowadzając wszystkich w ponury nastrój. Tak, Sabrina z pewnością by się przydała, gdyby tylko nie leżała w Akademii zamieniana w kota... Pierwszy przerwał go Harvey, który wstał z siadu skrzyżnego i właśnie szperał w jednej z szafek.

- Czego szukasz? - Rose również wstała zaglądając do szuflady - wytrychy? Od kiedy umiesz otwierać zamki? - spytała, gdy wygrzebał z dna mały zestaw wraz z kilkoma rodzajami kłódek.

- Taa... Czasem lubię sobie porobić takie rzeczy. Nie idzie mi świetnie, ale zawsze to jakaś alternatywa - wziął szary plecak z kąta i włożył przedmioty do małej kieszonki przy plechach. Wrzucił tam jeszcze małe pudełko na nasiona i zarzucił go na plecy.

- Idziemy już teraz? - spytał Theo spoglądając na czerwoną chryzantemę w dużym, metalowym wiadrze wypełnionym świeżą wodą - Co jak nas złapią? - spytał przełykając głośno ślinę. Przecież woźna może ich zauważyć, a wtedy w poniedziałek z pewnością trafią na dywanik dyrektora.

- A na co mamy czekać? Aż dla Sabriny będzie za późno? Ona zawsze nas ratowała, więc tym razem my uratujemy ją - odparł Harvey dumnym tonem głosu, który chyba miał ich zmotywować. Zamiast tego jednak słuchacze prychnęli rozbawieni, na co ten udał oburzenie - No a poza tym nie złapią nas! Nie takie rzeczy już robiliśmy - tyle, że z Sabriną. Ta myśl przeszła mu przez głowę, jednak szybko ją odrzucił. Chciał udowodnić ciotkom i też samemu sobie, że śmiertelni też coś potrafią. Choć pewnie ciotkom nie zrobi różnicy sposób wypełnienia polecenia...

Theo kiwnął głową dalej niezbyt przekonany, jednak już nie zgłaszał żadnych uwag. Rose wyszła pierwsza, a za nią chłopacy zamykając cicho drzwi

- Tylko zachowujcie się naturalnie - mruknęła do nich i razem skręcili w ulicę prowadząca do szkoły. Mieli kilka przecznic do pokonania, ale może to i lepiej, bo zdążą trochę ochłonąć...

★'°*~→★

Plac znajdujący się przed szkołą był dziwnie pusty. Podczas dni szkolnych roiło się tu od uczniów grających, rozmawiających, jedzących lancz, uczących się czy spisujących zadania. Przez tą ciszę wszyscy trzej poczuli się nieswojo - jakby każdy ich krok niósł się echem na połowę dzielnicy. Przeszli przez podwórko na tył szkoły, gdzie znajdowało się tylne wejście, zazwyczaj zakazane dla uczniów. Harvey podszedł do nich i nacisnął klamkę, która odpowiedziała cichym skrzypnięciem, a następnie drzwi się otwarły. Chłopak delikatnie je popchnął, a potem dał ręką znać, że nikogo tam nie ma i wszyscy wślizgnęli się do środka.

- Okej. To teraz idziemy do pokoju woźnych a potem do biologicznej. I zmywamy się stąd - Szepnął Harvey domykając drzwi. Wszyscy cicho przemykali przez puste korytarze, na których nie było nikogo. Ich serca biły tak mocno, że wszystkim wydawało się, iż są słyszalne z kilometra. Mimo tego jak na razie wszystko szło dobrze - niezauważalnie doszli do miejsca, w którym trzymano klucze. Nagle jednak, usłyszeli stukot kroków na korytarzu, który w tym momencie wydał im się gorszy niż wszystkie potwory widziane do tej pory. Rozglądali się nerwowo po pokoju, aż Rose wskazała na mały schowek na miotły. Jak najciszej wślizgnęli się do niego i zamknęli drzwi w ostatniej chwili, bo około 40-letnia brunetka w błękitnym fartuchu weszła do środka. Rozglądała się chwilę, jednak nic nie zauważając zadowolona usiadła przy małym stoliku, na którym leżał stos krzyżówek. Założyła okulary i rozsiadła się wygodnie z ołówkiem w dłoni, czasem go przygryzając.

- I co teraz? - spytał bezgłośnie Theo, gdy wszyscy odetchnęli z ulgą. Jednak ta nie mogła trwać długo, bo właśnie pojawił się kolejny problem - jak się stąd wydostać, aby nie zwrócić jej uwagi? Po pozie kobiety można było wywnioskować, że raczej nie zamierza się stąd ruszać...

Pytanie pozostało bez odpowiedzi, bo nikt żadnej sensownej nie miał. Cichutko jak myszy pod miotłą usiedli między mopami i środkami czyszczącymi zakrywającymi niemal całą podłogę. Czy będą czekać tu przez następne kilka godzin?

- Dzień dobry, pani nie powinna pracować? - usłyszeli głos jednej z nauczycielek, pani Wardwell. Woźna na jej głos podskoczyła na krześle, na którym siedziała a potem szybko wstała odkładając czasopismo.

- Tak, już idę - mruknęła cicho i wyszła, na szczęście nie zaglądając do schowka. Nauczycielka podeszła do pęku kluczy i wzięła kilka z nich, a już po chwili byli sami. Wszyscy na raz wypuścili głośno powietrze nie wierząc jak im się poszczęściło. Wardwell mogła sprawić kłopoty, ale ważne, że siedzieli w schowku niecałe 15 minut. Podeszli do pęku kluczy, jednak nie było tam tych od sali biologicznej, literackiej i jej gabinetu. Czy anglistka je zabrała? Po co jej klucze od sali, w której nie uczy?

Pełni niepewności wyszli na korytarz zostawiając drzwi uchylone tak, jak je zastali. Wejście na piętro nie przysporzyło im problemów, podobnie jak przejście pod salę biologiczną. W gabinecie pani Wardwall świeciły się światła gdy go mijali, jednak drzwi były zamknięte. Sala do której chcieli się dostać była za kolejnym zakrętem za co teraz wszyscy dziękowali. Theo stanął na straży, a Harvey wyciągnął swój zestaw z miną w stylu "a nie mówiłem?". Rose przewróciła oczami i ponagliła go szybkim machnięciem ręki.

Przełknął ślinę i włożył wytrychy do zamka. Następnie poprosił stojącą obok dziewczynę, aby ta potrzymała długie dłuto w kształcie podobnym do ostrza nożyczek, które miało być nowym kluczem. Zaczął majstrować drugim, mniejszym z wyrazem skupienia na twarzy. Po jakiś dwóch minutach usłyszeli ciche pstryknięcie, które świadczyło o rozbrojeniu jednej z zapadek.

- Nie da się szybciej? - spytała szeptem nerwowo spoglądając na część korytarza, którą tu przyszli.

- Widocznie nie. Poza tym ręce ci się strasznie trzęsą - wyrzucił trochę głośniej niż zamierzał. Usłyszeli ciche shhh Theo, który patrzył na nich przykładając palec do ust. Pokiwali głową, a Harvey wrócił do pracy.

Rozbrojenie reszty zajęło kolejne minuty, podczas których serce stawało im do gardła. Aż została tylko jedna, ostatnia. Chłopak rozluźnił na chwilę chwyt i powoli wypuścił powietrze, aby trochę się uspokoić. Dostał papierową kulką w plecy - ich ustalony jeszcze przed całym wypadem znak ostrzegawczy. Odwrócił się w stronę strażnika widząc panikę w oczach i trzęsący się lekko ze stresu palec, wskazujący w stronę gabinetu. Drzwi się otwarły. Teraz Harvey podwoił swoje wysiłki, a Theo cofnął się bezgłośnie o parę kroków. Byli boso, a buty spoczywały w plecaku, dlatego udało mu się nie zwrócić zbytniej uwagi kobiety. Usłyszeli stukot obcasów, który niebezpiecznie się do nich zbliżał. Na szczęście kobieta zatrzymała się przed drzwiami sali literackiej siłując się z kluczem. To dało czas, który młodemu włamywaczowi pozwolił uporać się z zamkiem. Kazał Rose przekręcić drugi wytrych, aż drzwi stanęły otworem.

Pani Wardwall odwróciła głowę w kierunku korytarza, zaalarmowana dźwiękiem otwieranego zamka. Zostawiając otwarte drzwi zaczęła iść w stronę nastolatków, aby sprawdzić o co chodzi. W końcu wyszła zza szafki, jednak zobaczyła tylko pusty korytarz. Przed jedną z sal spostrzegła tylko papierową kulkę. Podeszła do drzwi i podniosła ją zastawiając się za co płacą tym sprzątaczkom, jak nie za sprzątanie. Z tym filozoficznym pytaniem wróciła do swojej klasy, zamykając cicho drzwi.

- Chyba się udało - mruknął Theo. Członkowie klubu strachów, którzy w ostatniej chwili wślizgnęli się do sali teraz odeszli od drzwi - myślałem, że tu wejdzie - odetchnął z ulgą podchodząc do ławek pachnących płynem cytrynowym. Niektóre były nawet miejscami mokre.

- Było bardzo blisko - potwierdziła Rose rozglądając się po sali - to gdzie te nasiona?

- Powinny być w jednej z szaf. Szukajcie z tamtej strony, ja zacznę z tej - odparł Harvey podchodząc do zużytej meblościanki umieszczonej z tyłu klasy. Szkoła była nowoczesna, ale szafki w salach miały z 20 lat.

Poszukiwanie zajęło im kilka kolejnych minut. W końcu Harvey znalazł pudełko z napisanym czarnym markerem wyrazem "NASIONA" na wieczku. Otworzył go i zaczął przeszukiwać małe torebeczki w poszukiwaniu tej jedynej.

Drzwi od sali powoli się rozwarły. Chłopak szybko zatrzasnął pudełko i zamknął drzwi od szafki. Do sali weszła pani Wardwall, która spojrzała na nich zdziwiona.

- Co tu robicie? - spytała wiedząc już przynajmniej, że nic jej się nie przesłyszało.

- My... Przyszliśmy po książki. Mamy sprawdzian w poniedziałek, a zostawiliśmy je w szkole - odparła Rose biorąc z jednej z szafek trzy podręczniki - nie mogliśmy ich znaleźć, widocznie ktoś przełożył - dodała po chwili widząc, że nauczycielka dalej nie była przekonana. Jednak dlatego że ich lubiła lub z innego absurdalnego otworzyła szerzej drzwi, wypuszczając ich na korytarz.

- Żebym was tu więcej nie widziała - powiedziała tylko, po czym przeszła z nimi aż do schodów. Nie zadawała więcej pytań, choć na pewno wiedziała, że podręczniki nie były prawdziwym powodem. Inną sprawą jest fakt, że tak naprawdę nie była ona teraz zwykłą nauczycielką. Może stwierdziła, że byli tu z jakiegoś magicznego powodu i dla niej samej lepiej się nie wtrącać?

Zeszli na sam dół czując na plecach wzrok panny Mary, która dalej stała w tym samym miejscu. Nie odważyli się odwrócić, dlatego nie widzieli jak ta uśmiecha się lekko i wraca do swojego gabinetu.

★'°*~→★

- Masz je? - spytał Theo, gdy nie widać było już budynku szkoły. Wcześniej szli w ciszy dalej przytłoczeni nieciekawymi myślami.

- Tak. Znalazłem w ostatniej chwili - wysapał Harvey wysuwając z kieszeni torebkę z białymi kwiatami wydrukowanymi na wierzchu.

- Czemu nas puściła? - Rose dołączyła do dyskusji zmieniając temat - Czy ona nie była w tym idiotycznym kościele Blackwooda? I czy to nie ona postrzeliła którąś z ciotek Sabriny? - spytała przyspieszając kroku.

- Chyba ona. To raczej nie jest najlepsza wiadomość tego dnia... Lepiej wracajmy do akademii, żeby jakoś ożywili te nasiona... - mruknął Harvey skręcając w ulicę prowadzącą do ich celu. Bał się tam wracać. A raczej bał się widoku Sabriny... Czy tracąc tyle czasu nie narazili jej na niebezpieczeństwo?

Chilling Adventures of Sabrina [Część 5] - 𝓐𝓷𝓲𝓮𝓵𝓼𝓴𝓲𝓮  𝓓𝔃𝓲𝓮𝓬𝓴𝓸Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz