Rozdział 11

50 10 1
                                    

Sam oczywiście się spóźniła. McFarlen od razu zwrócił na to uwagę, bo osoba jego pokroju nie mogła niczego przemilczeć. Fox była coraz bardziej sceptycznie nastawiona do tego wyjazdu. Miała wątpliwości czy zdoła wytrzymać tak dużo czasu w towarzystwie żywej rzeźby lodowej. Ten wyjazd nie mógł się dobrze skończyć. Jednak nie miała wyboru. Musiała to przecierpieć.

Obecnie siedziała w sportowym aucie, które wyglądało na całkiem drogie. Po raz kolejny uderzyła ją jawna niesprawiedliwość Skylight. Jedni zarabiali tyle, że mogli sobie pozwolić na wypasione, sportowe auta lub dopasowane garnitury, a pozostali ledwie opłacali rachunki i bieżące wydatki. Różnica też była widoczna w wyposażeniu biur oraz małych boksów.

- Gdzie jedziemy?- spytała Sam, żeby przerwać niezręczną ciszę panującą w samochodzie. Na początku zamierzała uważnie obserwować trasę i sama wydedukować, gdzie mogli jechać. Przed chwilą się zgubiła. Kompletnie straciła orientację.

- Zobaczysz- odpowiedział enigmatycznie McFarlen.

Fox przewróciła oczami. Czego innego mogła się spodziewać po swoim mentorze? Właśnie straciła resztkę, która i tak była już mikroskopijnych rozmiarów, chęci, aby gdziekolwiek z nim jechać. McFarlen nawet nie chciał włączyć radia, tym samym skazując ich na nieznośną ciszę.

- W każdym razie to dotyczy pracy. Pokażę ci coś, co mam nadzieję, zmieni twoje spojrzenie na twój obecny styl pisania. Może wtedy zrozumiesz, o co mi chodzi- dodał Anthony, nie odrywając wzroku od jezdni.

- Na pewno- mruknęła cicho Sam głosem wręcz ociekającym sarkazmem.

Nie wiedziała, co McFarlen planował, ale była pewna, że w żaden sposób to nie wpłynie na jej światopogląd. Nie miała sobie nic do zarzucenia.

- Nie wierzysz mi?- rzucił Anthony, spoglądając na nią przelotnie.

A jednak usłyszał, pomyślała Sam.

- Szczerze mówiąc, to nie.

Fox postanowiła nie przejmować się uprzejmością. Może i nie powinna tak jawnie okazywać braku zainteresowania oraz negatywnego nastawienia, ale nie miała ochoty udawać. Nie w obecności kogoś, kogo szczerze nienawidziła. McFarlenowi udało się pokonać Snydera na jej niewidzialnej liście wrogów. Od razu wskoczył na pierwsze miejsce.

- Już ci to mówiłem, ale najwyraźniej dalej nie potrafisz tego pojąć, Samantho. Naprawdę nie chcę ci robić na złość. Chcę tylko, żebyś wyniosła jak najwięcej z programu mentorskiego.

- Dobrze wiesz, że nie prosiłam o udział w tym programie.

Sam starała się ograniczać do krótkich, jak najmniej złośliwych odpowiedzi. Słowa McFarlena całkowicie mijały się z tym co robił. Zdawał się być chłodny niczym lodowiec. Wstrzymywał jej publikacje bez powodu, bo to co usilnie starał się jej wytłumaczyć było głupotą. Do tej pory nikt się jej nie czepiał. W mniemaniu Sam oznaczało to, że nie miał ku temu powodów.

- Może faktycznie zacząłem naszą znajomość w niezbyt przyjazny sposób- zaczął Anthony, na co Sam uniosła jedną brew. Serio? Teraz będzie ją za to przepraszał? Niech nie liczy na łatwą współpracę. Wszystko co robił ją denerwowało począwszy od jego sposobu bycia, a kończąc na nieustannych pretensjach. Nie było mowy o zawarciu pokoju.- Ale nigdy nie miałem wobec ciebie złych zamiarów. Nie chcę cię pogrążyć, tylko żebyś stała się jeszcze lepszą dziennikarką niż jesteś obecnie.

Sam mu nie wierzyła, chociaż zaczęły kiełkować w niej wątpliwości. Brzmiał tak jakby mówił szczerze, ale jego twarz pozostała tak samo nieprzenikniona jak zazwyczaj.

KolekcjonerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz