Rozdział 1

186 7 7
                                    

Rozdział 1

Tadeusz

Otwieram sejf i wyciągam z niego maleńki koszyczek miejsce, w którym trzymam setki tożsamości na każdą okazję, byłem już chyba każdym. W każdej z tych kopert mam komplet dokumentów dowód osobisty, prawo jazdy, paszport. Wszystko idealnie sfałszowane, dziś będę nazywał się Adrian Dębiński, jestem studentem trzeciego roku, urodziłem się na jakiejś wsi, pracuje na bramce w dyskotece, aby zarobić na studia. Idę do sypialni i przygotowuje wszystkie dodatki, aby wyglądać na studenta. Okulary, nieład na głowie. W odbiciu lustra widzę moją mamę, czas i moje czyny odcisnęły na niej piętno, widzę to dopiero teraz.
-Znów wyjeżdżasz? Jaka miejscowość tym razem? – podchodzę do niej i całuje ją w czoło.
-Mamo, proszę Cię. Wiesz przecież, że wrócę.
-Wiem jednak ciągle się boje, uważaj na siebie synku, pamiętaj, że mam tylko Ciebie.
Zabieram walizkę i wsiadam za kierownice białej fiesty RS,kurwa przecież nie mogę tym jechać, dopiero teraz sobie to uświadamiam, znów zabiłaby mnie rutyna. Wychodzę z auta i idę na tył domu, gdzie pod plandeką w ogródku czeka na mnie mój pierwszy samochód. Stare poczciwe audi. Uśmiecham się na jej widok.
-No maleńka, tylko się nie zepsuj gdzieś po drodze, do Krakowa mamy spory kawał. – śmieje się sam do siebie, chyba faktycznie będę musiał znaleźć sobie w końcu dziewczynę. Mama by się ucieszyła. Dobra pora skupić się na robocie. Włączam nawigację i ruszam na kolejną przygodę.
Stoję przed drzwiami kawalerki, która mam zamiar wynająć, zastanawiam się, czy to aby dobra lokalizacja, drzwi otwiera mi starsza, ale bardzo elegancka Pani.
-Dzień dobry- odzywam się z uśmiechem numer pięć- nazywam się Adrian Dębiński, byłem umówiony w sprawie najmu mieszkania.
-Dzień dobry. Zapraszam. Mieszkanie nie jest duże, jednak lokalizacja jest dogodna. – Zaczynam zwiedzanie, tak średnio mi się podobają warunki. Pięć lat temu bym skakał z radości.
-Mieszkanie jest świetne. -Odpowiadam, nie chcąc przedłużać. – Biorę.
-Póki co tak jak było w ogłoszeniu, na trzy miesiące. Zawsze za miesiąc do przodu.
-I kaucja zgadza się?
-Jest Pan taki czarujący, że zapomniała. – Patrzę, jak kobieta się uśmiecha, doskonale wiem, co powinienem mówić, aby oczarować starsze Panie.
-Mama od zawsze wpajała mi szacunek dla osób starszych.
Pani wyciąga umowę z miejscem na moje dane, drżącą ręką kobieta wpisuje moje dane, a ja w tym czasie odliczam należną jej kwotę.
-A jeszcze jedno, niestety nie tolerujemy zwierząt i prosiłabym też o nieorganizowanie imprez.
-Z tym nie będzie problemu. Od kiedy mogę się wprowadzić?
-No jak dla mnie od zaraz. To mieszkanie za długo stoi puste. - Właścicielka podnosi smutny wzrok i patrzy mi w oczy. - Kiedyś to mieszkanie zajmowała moja córka, niestety razem z wnuczką i zięciem zginęli w wypadku samochodowym na przedmieściach Krakowa.
-Bardzo mi przykro proszę Pani, nie wiem, co mógłbym więcej powiedzieć.
-Nic nie trzeba mówić, ja doskonale wszystko wiem. - W jej głosie brzmi smutek. - Nie stać mnie już dłużej utrzymywać dwóch mieszkań, potrzebuje tylko czasu, by oswoić się z myślą o sprzedaży tego lokum.
-Rozumiem. -Podpisuje papiery, skupiając się na każdej literze.
-Piękne ma Pan pismo.
-Dziękuję. Staram się przykładać do wszystkiego, co robię. - Na szczęście, Pani nie wie, po co tak naprawdę przyjechałem. Dostaje do ręki klucze i mogę ruszać po małą walizkę. Odruchowo szukam na parkingu Forda. Kurwa, przecież przyjechałem audi. Debil ze mnie.
Jeszcze tego samego dnia, ruszam do marketu i kupuje rower, dziś pasuje, muszę się urządzić, ale jutro ruszam na łowy. W drodze powrotnej odzywa się mój telefon, kurwa jak zwykle niecierpliwy Sasza.
-No i jak Ci idzie? - Przewracam oczami, dobrze, że tego nie widzi, bo zawsze się wkurwia.
-No jak mi idzie, mam kurwa jeszcze miesiąc.
-Tylko miesiąc.
-Aż miesiąc. Kurwa powiedz mi, po co dzwonisz?
-Potrzebuje do tego wszystkiego jeszcze dwa samochody z wyższej półki.
-Dla mnie bomba, wyższa półka, wyższa cena. - zaczyna mlaskać w charakterystyczny dla siebie sposób. -Jakie to mają być samochody?
-Porsche Cayenne.
-Kurwa myślałem, że rozmawiamy o wyższej półce, a Ty wylatujesz mi tu z czymś takim. - Śmieje mu się do słuchawki. - Wyślij specyfikację na maila, ja dokonam wyceny.
-Tylko żeby mnie z butów nie wyrwało.
-Jak Ci nie pasuje zamów sobie nowe. Nara. - Rozłączam się, nie chce mi się gadać, a tym bardziej z Nim. Ukradkiem spoglądam na przytulające się pary, czy ja kiedyś będę tak tulił do siebie kobietę?
Nie, raczej nie. Na pewno nie. Nigdy nie skarze kobiety na życie z kryminalistą, z kimś, kto nie wie, czy kolejnego dnia go nie złapią albo, czy nie będę musiał uciekać na drugi koniec świata. Wtedy Ona zostałaby sama z przesłuchaniami i pewnie bez pieniędzy, na takie coś to ja się nie piszę. Może później na starość, teraz jestem na to za młody. Rower zostawiam w mieszkaniu, a sam jadę do centrum, mam ochotę na obiad z Ives. To moja ulubiona restauracja w Krakowie, ubieram się, tak jak na mnie przystało, biała koszula z postawionym kołnierzem, jeansy i skórzane buty. Okulary zostawiam w mieszkaniu. Taksówkarz daje znać i pół godziny później siedzę przy swoim stoliku w oczekiwaniu na zamówienie, nie lubię patrzeć bez przerwy w telefon, więc przyglądam się ludziom. Ma tu dziś odbyć się jakieś ważne spotkanie, czy przetarg. Nie istotne. Istotne jest to, co widzę i czuje. Kobieta, o ognistych włosach i spojrzeniu tak gniewnym, że ledwo potrafię przełknąć ślinę. Nasz wzrok na moment się krzyżuje, a ja nie potrafię odpuścić. Gdy mnie mija, zapach jej perfum pieści moje zmysły. Kim Ona jest?

Teresa

Otwieram oczy, rozglądając się po sypialni, która jest pięknie i bogato zdobiona, urządzona szykownie i z gustem. Króluje tu biel i złoto. Dokładnie tak jak chciałam. Wychodząc za mąż, nie myślałam, że będę mieć z mężem osobne sypialnie, że będziemy żyć tak naprawdę niczym współlokatorzy. No tylko na jakiś bankietach pokazujemy się razem.
-Nadal wylegujesz się w łóżku? – wchodzi jak do siebie – Wzięłabyś się do roboty?
-Dziś zaczynam o 11.00, nie rozumiem, o co Ci chodzi.
-O to kurwa- podnosi głos a ja kule się w sobie – że moja żona powinna zabawiać mnie przy śniadaniu
-A ty powinieneś zabawiać mnie w nocy. – odwarkuje, niemal natychmiast gryząc się w język.
-Za dziesięć minut widzę śniadanie! - Wychodzi, trzaskając drzwiami. Szybko narzucam na siebie szlafrok, wiem, czym to się skończy, jak nie będę posłuszna. Znów będę co najmniej tydzień na zwolnieniu, bo będzie mi wstyd za sińce.
Przestronna kuchnia daje mi sporo swobody, a dobra organizacja sprawia, że kilkanaście minut później śniadanie ląduje na stole w jadalni.
-Na przyszłość postaraj się ogarnąć wszystko na czas, abym nie musiał czekać.
-Dobrze – bierze kęs pieczywa – wstań jutro wcześniej, kup świeży chleb, w zasadzie to już nie jestem głodny. Będę na obiedzie, przygotuj coś pysznego.
-Pracuje!
-Rozmawianie przez telefon a wieczorami bębnienie w klawiaturę to nie jest praca. Spójrz na mnie – Marek poprawia garnitur – tak wychodzą ludzie do pracy.
Zamyka za sobą drzwi, a ja czuję, jakbym pozbyła się jakiegoś ogromnego ciężaru. Sprzątam po śniadaniu, biorę prysznic i przygotowuje się do pracy, moje rude włosy spinam w niedbały kucyk, a niebieskie oczy podkreślam czarnym elinerem. Pamiętam, jak kiedyś lubiłam się malować, teraz gdzieś straciłam do tego zapał. Nie ważne, takie sobie życie wybrałam takie mam, a odwagi by je zmienić, nie mam.
Dzień mija mi na wydzwanianiu do ludzi, oferując im usługi, których kompletnie nie potrzebują. Dziś wszystko idzie szybciej, sprawniej, łatwiej, wychodząc z biura, spoglądam na telefon i dwanaście nieodebranych połączeń. Dreszcz niepokoju przechodzi mi po plecach. Oddzwaniam, wsiadając do samochodu.
-Gdzie Ty jesteś?
-Wracam z pracy?
-Prosiłem, aby obiad był gotowy a dom posprzątany? Nie dociera?
-Przecież się nie rozdwoję!
-To po chuj chodzisz do pracy? Nie rozumiem.
-Nie będę się z Tobą kłóciła. -Rzucam telefon na siedzenie pasażera, sama biorąc głęboki oddech, po raz kolejny zastanawiając się na chuj mi to małżeństwo było? Telefon nie przestaje dzwonić. -Co chcesz? -Warczę na niego, chociaż już wiem, co mnie czeka po powrocie do domu.
Niepewnie przekraczam próg domu mojego męża, drżąc ze strachu, wchodzę do przedpokoju.
-No jesteś wreszcie. - Podchodzi do mnie i dotyka ręką mojego policzka, delikatnie go gładząc, mojej uwadze nie umyka szklaneczka whisky, którą trzyma w drugiej ręce. - Chodź, zamówimy obiad.
-Coś się stało? -Pytam nie pewnie, wiem tylko, że to jego zachowanie może mieć dwa podłoża. Pierwsze z nich to pieniądze a drugie to towarzystwo na bankiecie.
-Nie mogę chcieć spędzić czasu z żoną?
-Możesz.
-No to ogarnij się Kochanie, zabieram Cię na obiad.
-A na tym obiedzie to będziemy sami?
-Sami.
-Aha. - Żadna inna informacja nie jest mi potrzebna, nie pamiętam, kiedy byliśmy gdzieś sami, w dwójkę i jedliśmy obiad. Tylko zastanawia mnie ta zmiana, skąd Ona się wzięła? Pewnie zaraz wszystkiego się dowiem, o ile nie upokorzy mnie przy jakichś ludziach. Po tym człowieku można wszystkiego się spodziewać. No ale dobra, prysznic lotem błyskawicy, a lekki makijaż, włosy rozpuszczam, a ciało skrapiam ukochanymi perfumami od Diora. Na stopy wsuwam leciutkie pantofelki. -Jestem gotowa. - Po zawartości karafki widzę, że chyba przygotowywałam się zbyt długo. -Nie dało się dłużej?
-Dało się. - Odgryzam się. -Idziemy czy nie?
-Szpilki byś mogła chociaż założyć, w końcu wyglądałabyś jak kobieta.
-Marek wiesz przecież, że nie lubię szpilek. -rzuca mi kluczyki do jego porsche. - Wiesz, że nie lubię jeździć tym samochodem.
-Niestety musisz. Jedziemy do Krakowa, adres masz w nawigacji. A taksówka...
-Tak wiem, dużo wyjdzie. Nie możemy jechać moim autem?
-Żartujesz? Muszę się pokazać.
-A czyli jednak kolacja biznesowa. Może raczyłbyś mi wcześniej o takim fakcie powiedzieć?
-Posłuchaj, od tego zależy nasze być albo nie być.
-Chyba kurwa Twoje. Wsiadaj. - Ruszając w drogę, ciągle słyszę, zwolnij albo jedź szybciej. Doprowadza to mój organizm do wrzenia, nienawidzę tego auta i nie cierpię Krakowa.
-Pamiętaj, jak masz się zachować.
-Wiem, nie odzywam się nie pytana, nie przyznaje się, że pisze, nie przyznaje się, że pracuje jako telemarketer. Jestem na utrzymaniu męża.
-Brawo.
Podjeżdżamy pod jakże wykwintną restaurację, o równie wykwintnej nazwie Ives. Domyślam się, że chodzi o jakiś przetarg, znów. Parkuje samochód i idę jak na ścięcie, staram się ze wszystkich sił uśmiechać, jednak nie potrafię. Dopóki moje spojrzenie, nie krzyżuje się ze spojrzeniem mężczyzny pod ścianą, nie potrafię odwrócić wzroku, dziwne uczucie. Kim On jest?

Zanim powiesz nieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz