Rozdział 13

39 4 1
                                    

Teresa
Dreszcze przebiegają mi po plecach, wysoki postawny brunet patrzy się na mnie, a ja boje się przełknąć nawet ślinę w jego obecności.
-Nie przedstawisz się? – Świdruje mnie spojrzeniem.
-Teresa. – Ściskam jego dłoń, po czym chce ja zabrać, a ten ją trzyma.
-Piękne imię dla pięknej kobiety. Nie boisz się?
-Czego mam się bać?
-Nie wiem. Sama w takim wielkim biurowcu. Ktoś mógłby Cię porwać i nikt by się nie zorientował.
-Nie boje się. – Staram się udawać dzielną i odważną, jednak wewnętrznie kule się ze strachu.
-Może powinnaś zacząć, pracujesz u Wiktora, spotykasz się z Tadeuszem, Oni wszyscy mają swoje za uszami.
-Myślę, że powinien Pan wsiąść do windy i przyjść jak będzie szef.
-Nie interesuje mnie, co myślisz. – Rozsiada się na kanapie tuż naprzeciw mnie. – Widzisz Twój szef, coś ma mi oddać, Twój chłoptaś też, zastanów się, co łączy te dwie sprawy?
-Nie wiem. Nie chce wiedzieć. Proszę wyjść, bo wezwę ochronę.
-Nie wezwiesz.
-Chcesz się przekonać?- Ręce mi się trzęsą.
-Spójrz na komórkę, nie masz zasięgu, odpal internet, jestem pewien, że jego też nie masz. A to wszystko przez to- wymachuje mi przed oczami jakimś małym urządzeniem – To zagłuszacz.
-W takim razie ja wychodzę. – Podnoszę się z krzesła i wychodzę z zza biurka. Tempa idiotko przecież on tego właśnie chciał, w momencie doskakuje do mnie i przyciska mnie do zimnej ściany, czuje jego oddech na swojej szyi.
-Jeszcze się zobaczymy. Podoba mi się Twój zapach. Do zobaczenia ślicznotko.
Stoję twarzą do ściany podcas gdy mój gość opuszcza pomieszczenie i wsiada do windy, kiedy jej drzwi się zamykają, dopadam do telefonu i wybieram numer do Tadeusza.
-Tak księżniczko? -Jego głos sprawia, ze łzy napływają mi do oczu.
-Sasza tu był.
-Gdzie w biurze? Nie ruszaj się stamtąd, już jadę.
-A jeśli to pułapka?
-Posłuchaj, nie ruszaj się stamtąd. Wsiadam w auto i zaraz tam jestem, trzymaj telefon przy sobie.
Drżę ze strachu, nie wiem, co powinnam zrobić ani jak się zachować. Jednak ten człowiek chciał też rozmawiać z Wiktorem. Dzwonię do szefa, który z kolei ma mnie w dupie.
-Ja pierdole, przecież mnie nie porwie. – Gadam do siebie jak idiotka, w tym właśnie momencie światła w biurze zaczynają mrugać, No kurwa. Scena jak z taniego kryminału. Gdy gasną całkowicie, chowam się pod biurkiem. Serce łomocze mi w piersi, a oddech niebezpiecznie przyspiesza. Boje się, cholernie się boje. Czyjeś kroki słychać na klatce schodowej. Byle tylko bym przeżyła, wytrzymała. Ktoś szarpie się z drzwiami i wchodzi do środka, doskonale wiem, ze to nie jest Tadeusz. To nie może być on, jeszcze za wcześnie.
-Jest tu ktoś? – Głos mojego szefa odbija się od ścian.
-Jestem. – Odzywam się cicho, gramoląc się spod biurka.
-Po co tam weszłaś? Nie wiedziałem, że boisz się ciemności. Doprowadź się do porządku!
-Był tu Sasza. Pytał o pana.
-I to On Cię tak przestraszył? – zaczyna śmiać się w głos. – Widzisz, wybrałaś nieodpowiedniego kandydata na chłopaka. Ze mną nic Ci nie grozi, jednak z Tadeuszem, będziesz wiecznie oglądała się za siebie. To już taki typ człowieka. Jednak ja przyszedłem zapytać jak moje sprawozdanie?
-Jeszcze nie skończyłam.
-To nic. – Uśmiech tańczy na jego twarzy, gdy podaje mi rękę. – Wstań.
Jednym pociągnięciem ręki ląduje na jego torsie, trzyma mnie mocno jedną ręką, a w drugiej coś trzyma. Nie wiem, co to jest.
-Wiktor, w co ty grasz?
-Widzisz, Sasza potrzebuje polisy ubezpieczeniowej, że Tadeusz ukradnie dla niego te samochody. Pozwoliłem mu tu przyjść, nastraszyć Cię,- nachyla się do mojego ucha i zniża głos. Włos jeży mi się na ciele. – jednak nie mógł Cię porwać stad, bo przecież mam monitoring. Więc moja droga ładnie stąd wyjdziesz, uśmiechając się pięknie, wsiądziesz do samochodu Saszy i odjedziesz.
-Kpisz sobie?! Puść mnie! – Szarpie się, a on przykłada lodowata stal do mojego dekoltu. -Lada moment będzie tu Tadeusz, dzwoniłam do niego.
Dźwięk zwiastuje przybycie windy, już jest. Na szczęście. Wiktor się uśmiecha, rzucając mnie na biurko i zaczynając całować mój dekolt, nóż wylądował na podłodze, a ręka zatyka mi usta.
Tadeusz

Siedzę w gabinecie i zastanawiam się co dalej zrobić z Saszą. Kubek z czarną kawą powoli staje się pusty, a mnie nie przychodzi do głowy żaden inny pomysł, niż załatwienie mu tych jebanych aut. Muszę o tym porozmawiać z księżniczką. Przekładam iPhone pomiędzy palcami, zastanawiając się, czy aby nie będę zbyt nachalny, pisząc do niej. Muszę być oryginalny. Odpalam komputer i wyszukuje pocztę kwiatową, która zrealizuje zlecenie jeszcze dziś, Jest! Wpisuje treść liściku, klikam i żyje nadzieją, że zadzwoni. Po godzinie myślenia o tym, że czeka mnie nieuniknione, wstaje i idę sprawdzić co z mamą, ostatnio coś kiepsko się czuje. Pukam do drzwi jej sypialni, lecz żaden głos nie odpowiada, uchylam cicho drzwi i wchodzę do środka. Moje serce chce wyskoczyć mi z piersi.
-Wszystko dobrze mamo?
-Siądź synku, muszę z Tobą porozmawiać.
-Musisz to iść do lekarza.
-Byłam.
-I co powiedział?
-Siądziesz i skończysz to przesłuchanie, dając mi dojść do głosu?
-Przepraszam mamo. -Spuszczam głowę i siadam obok jej łóżka. - Opowiedz mi wszystko.
-Dwa miesiące po tym jak poszedłeś do więzienia, zdiagnozowano u mnie nowotwór. - To jest jak uderzenie w twarz, nie jestem w stanie wykrztusić z siebie ani nawet pół słowa.- Jedna chemia, druga, trzecia. Po kolejnych kilku miesiącach czułam, że wygrałam, wiedziałam, że wygrałam. Rak był w odwrocie, nie było przerzutów.
-Dlaczego mi nie powiedziałaś ?
-Dlatego, aby nie towarzyszyło Ci jeszcze większe poczucie bezradności. - Mama kieruje wzrok w sufit.- Początkowo był to rak piersi, poddałam się operacji usunięcia i jednej i drugiej. Nie było przerzutów, więc byłam szczęśliwa, że przeszłam przez to sama, nie martwiąc Cię. Żyjąc tak naprawdę nadzieją, że poznam Twoje dzieci a moje wnuki, że będzie mi dane zobaczyć, jak stoisz szczęśliwy u boku pięknej kobiety, że zatańczę na waszym ślubie. -Wycieram łzy, kurwa.- Dwa miesiące temu, podczas rutynowych badań wyszło, że rak znów dał o sobie znać.
-Mamo sfinansujemy leczenie, będziesz żyć, doczekasz wszystkiego, o czym marzyłaś.
-Nie synku. Zobaczyłam już Twoje szczęście u boku Teresy. Patrząc na Was, wiem, że jesteście sobie pisani.
-Przecież jest chemia, jakaś radioterapia i inne dostępne metody leczenia.
-Tadziu, kojarzysz ile człowiek, ma w swoim ciele kości?
-Coś ponad dwieście?
-No to wyobraź sobie, że z tych wszystkich moich kości tylko dwie nie są zajęte przez nowotwór. -Chowam twarz w dłoniach. - Nie smuć się, pogodziłam się ze śmiercią. Naprawdę.
-Mamo, ale nie możesz mnie zostawić. Wiem, to co mówię, jest egoistyczne, ale proszę Cię, walcz.
-Nie, już zbyt wiele wycierpiałam. Wiem, że zostawiam Cię w dobrych rękach. Obiecaj mi tylko jedno.
-Co mamo?
-Będziesz szczęśliwy, a kiedy urodzą Ci się dzieci, opowiesz im o mnie. Chociaż nie wiem, ile będziesz ich mieć, to ja już je kocham. - Uśmiecha się, a ja nie jestem w stanie wypowiedzieć, żadnego słowa. - Lekarze dają mi trzy miesiące, góra pół roku.
-Nie wiem co mam powiedzieć. Widziałem, że coś się z Tobą dzieje. Nie myślałem jednak, że będzie to coś takiego złego.
-Daj mi teraz pospać, dobrze?
-Dobrze mamo. Jeszcze dziś poszukam pielęgniarki, abyś nie musiała wstawać z łóżka.
Całuje ją w czoło i wychodzę, próbując jakoś przetrawić w sobie tę wiadomość. Gdy na wyświetlaczu pojawia się numer Teresy, biorę głęboki oddech i odbieram telefon.
-Halo?-zaczynam, starając się przybrać naturalną barwę głosu.
-Dziękuję za kwiaty.
-Proszę bardzo, widzimy się dziś?- Potrzebuje jej właśnie dziś.
-Nie mogę. Szef zasypał mnie robotą. -Skurwiel. Upewniam się, że nie powiedziałem tego na głos.
-Nie płacę Ci za plotkowanie z przyjaciółką i trzymanie chabazi na biurku! Weź się do roboty. -Moje wkurwienie rośnie z każdą minutą, nikt, ale to nikt nie ma prawa tak do niej mówić
-Najebie mu. Nikt nie ma prawa na Ciebie krzyczeć, słyszysz?
-Przepraszam Cię, muszę kończyć. - Zawiesza na chwilę głos- Kocham Cię, zadzwonię później.
Rozłącza się, a mnie trafia szlag, mam ochotę krzyczeć. Nie zdążyłem jej nawet powiedzieć, że ją kocham.
-Ostygnij człowieku.- Mówię do siebie, liczę od stu w dół, starając się uspokoić. Wracam do gabinetu i przeszukuje strony internetowe w poszukiwaniu najlepszej pielęgniarki dla mojej mamy. Będę spokojniejszy gdy będę wychodził, a ktoś z nią będzie. Kobieta z najlepszymi referencjami zgadza się przyjechać do nas do dwóch godzin. Ogarniam dom i wstawiam rosół. Mama kocha tę zupę, szczególnie z dużą ilością marchewki, a ja potrzebuje zająć czymś myśli.
Pani Tamara okazuje się idealną pielęgniarką z ogromnym doświadczeniem, umawiamy się na konkretne obowiązki i konkretne wynagrodzenie. Podoba mi się jej rzeczowe podejście do tematu. Zostawiam ją na chwilę z mamą, bo to przecież nią się będzie opiekować, jednak kiedy słyszę, dobiegający z jej sypialni śmiech wiem, że dobrze wybrałem. Telefon dzwoni w mojej kieszeni, spoglądam na wyświetlacz, zastanawiając się, czy aby Teresie nie zmieniły się plany.
-Tak księżniczko?
-Sasza tu był. -Kurwa słyszę, że płacze.
-Gdzie w biurze? Nie ruszaj się stamtąd, już jadę.
-A jeśli to pułapka?
-Posłuchaj, nie ruszaj się stamtąd. Wsiadam w auto i zaraz tam jestem. Trzymaj telefon przy sobie.
Biegiem ruszam do sypialni, w szafie na samym dnie mam ukryty mały sejf, a w nim broń. Strzelać potrafię, ale nigdy nie mierzyłem do człowieka. No nic, kiedyś musi być ten pierwszy raz. Chowam pistolet za pasek w spodniach i zbiegam na dół, zahaczając o sypialnie mamy.
-Muszę jechać.
-Dobrze, tylko uważaj na siebie. - Odpowiada mama z uśmiechem na ustach.- My tu sobie z Panią Tamarą poradzimy.
-Super, będę możliwie jak najprędzej.
Wsiadam w fiestę i po drodze łamie chyba wszystkie możliwe przepisy ruchu drogowego. Pomimo najszczerszych chęci, niektórych rzeczy nie jestem w stanie przeskoczyć takich jak korki. Parkuje auto w centrum, bo prędzej będę na miejscu jeśli będę biegł. Morderczym tempem ruszam przed siebie, strach o życie ukochanej paraliżuje mnie od środka, ukradnę dla skurwiela te auta, albo go zabije. Moje serce nie nadąża, a płuca palą mnie żywym ogniem gdy dobiegam do biurowca. Łapie oddech podczas gdy winda wspina się na piąte piętro. Drzwi się rozsuwają, a moim oczom ukazuje się najgorszy z możliwych widoków. Wiktor, całuje moją ukochaną. Moją.
-Odejdź od niej!
-Nie widzisz, że nie protestuje? A nawet jej się podoba. - Widzę jak Teresa, szarpie się pod ciężarem jego ciała. No jebany kutas. - Będziesz tak stał, czy w końcu wyjdziesz?
Podchodzę do Wiktora i dopiero teraz widzę, że księżniczka płacze, a usta ma zaciśnięte dłonią pseudo szefa. Przeładowuje broń i przystawiam mu do głowy.
-Wstań skurwielu. Wstań. Nie chce zachlapać krwią sukienki Teresie. - Wiktor podnosi się z rękami w górze, a księżniczka próbuje wstać.
-Sasza depcze Ci po piętach.
-Może i po uszach wyjebane na to mam. Teri stań za mną. - Patrzę przez moment na zapłakane oblicze mojej kobiety.
-Od dzisiaj już tu nie pracujesz! -Wiktor krzyczy do Teresy.
-I chwała za to. - Splatam nasze dłonie razem i celując do Wiktora, opuszczamy biuro. -Musimy pojechać Twoim samochodem, mój został w centrum.
-Dobrze, ale Ty prowadź jeśli możesz.
Zabieram ją do swojego domu i dopiero gdy przekracza próg, coś w niej pęka. Zaczyna głośno płakać, tulę ją do siebie, jednak zdaje sobie sprawy, że potrzebuje czasu. Pozwalam jej dać upust emocją. Siadam z nią na kanapie i gładzę jej rude włosy.
-Przepraszam.- Tylko tyle mogę powiedzieć, nigdy nie myślałem, że ktoś będzie przeze mnie cierpiał, a już tym bardziej Ona. 

Zanim powiesz nieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz