Zalecam puścić muzykę, którą wstawiłam na górze. Najlepiej w odpowiednim momencie, ten odpowiedni moment to zmiana czcionki ale jak ktoś szybko czyta może włączyć od razu. Życzę miłego czytania.
---------------------------------------------------------Wracałem po "spotkaniu" z Kiyoomim ale myślę że mogę to nazwać randką. Było naprawdę cudownie.
Uderzył we mnie zimnych podmuch powietrza, który zmroził mi krew w żyłach, a po chwili poczułem zapach siarki i dość taki metaliczny. Nie spodobało mi się to. Zobaczyłem w uliczce postać, która szła chwiejnie, a po chwili mogłem ujrzeć kawałek twarzy tej osoby. Mężczyźnie leciała krew z nosa i ust. Byłem w szoku ale szybko do niego podbiegłem.-W-wszystko w porządku? Co ja gadam...widać że nie! Zaraz zadzwonię na pogotowie!- złapałem upadającego mężczyznę w ramiona.
Upadłem na kolana razem z nim i dzwoniłem na pogotowie udostępniając im swoją lokalizację. Ułożyłem mężczyznę w pozycji bezpiecznej. Po chwili zauważyłem że krztusi się własną krwią. Byłem spanikowany ale słuchałem tego co mówiła mi pani przez telefon.
Po tym jak pogotowie przyjechało oddałem mężczyznę w ich ręce. Położyłem dłoń na swoim sercu i głęboko oddychałem.-Z panem wszystko w porządku?- zapytał mnie ratownik medyczny.
-Tak, tak tylko się zestresowałem.
Chwilę później przyjechała policja, a karetka na sygnale odjechała. Zaczęli zadawać mi pytania ale powiedziałem wszystko co wiedziałem czyli w sumie nic nie widziałem i z jednej strony trochę mnie to uspakajało bo może nie stanę się ofiarą jakiegoś mordercy czy coś. Chociaż to bardziej wyglądało dla mnie że mężczyzna miał jakąś chorobę bo zewnętrznie nic nie widziałem na jego ciele.
Wymęczony wróciłem do mieszkania, na szczęście Suna już spał więc nie musiałem już z nikim rozmawiać. Rzuciłem telefon na swoje biurko nawet nie zaglądając w wiadomości. Byłem zbyt zmęczony psychicznie na cokolwiek, a nadal na ubraniach miałem krew mężczyzny. Szybko je zrzuciłem z siebie i wrzuciłem do pralki. Oparłem się nagimi plecami o drzwi łazienki i poczułem jak łza spłynęła mi po policzku. To pewnie ze stresu. Dwa wypadki na moich oczach, w krótkim odstępie czasu. Ale poklepałem się po policzkach i wziąłem prysznic.
Rozbolała mnie głowa więc wziąłem leki przeciwbólowe. Gdy tylko dotarłem do swojego łóżka padłem na nie, a scena znów rozegrała się w mojej głowie.Mężczyzna idzie w moją stronę, krew wypływa mu z ust i nosa. Nie widzę żadnych zewnętrznych ran...więc skąd ten zapach siarki. Ciemność uliczki mnie przytłaczała, powodowała że wewnętrznie stawałem się mniejszy. Jakby ciemność potrafiła schwytać me serce prosto w sidła. Ten mroźny podmuch powietrza, który powodował dreszcze przerażenia na mojej skórze. Upadający mężczyzna, poczucie bezradności i ulotność jego życia. Zrozumiałem dziś dobitnie jak życie potrafi szybko się skończyć. Krew na moich dłoniach która spływa z jego twarzy przy okazji brudząc mi ubrania. Te straszne czerwone ślady. Tak bardzo dziś znienawidziłem kolor czerwony. Kolor czerwony, kolor krwi, kolor bezradności, kolor ostrzegający bądź oznaczający coś złego.
Zmęczony wizją tego wszystkiego przeżucałem się z boku na bok, aż w końcu padłem ze zmęczenia.Brama była otwarta, postawiłem kilka kroków do przodu, nie wiedząc gdzie się znajduje. Po chwili przekroczyłem bramę, która ze strasznym skrzupnięciem zamknęła się za mną. Przez moje ciało przeszedł dreszcz niepokoju. Powoli posuwałem się naprzód. Stąpałem po popękanym betonie, który w większości był zasypany piaskiem, suchym w którym od suszy porobiły się szczeliny. Aktualnie był zachód słońca i powoli zapadała noc ale nie był on przyjemny, był mroczny. Spojrzałem przed siebie, a przed moimi oczami rozpościerał się las. Od tyłu słyszałem huk wiatru, a wiatr był mocny i ze skowytem uderzał w blachy dachów starych i opuszczonych domów. Poczułem jak rośnie we mnie adrenalina. Niepokój sięgnął zenitu gdy usłyszałem przeszywający krzyk ni to kobiety, ni to mężczyzny. Z niewiarygodnym strachem wbiegłem prosto do lasu ale nie wiedziałem że popełniłem błąd. Parłem przed siebie na ubitej ścieżce, a po chwili zapadł mrok. Byłem po środku lasu w totalnej ciemności. Skuliłem się w sobie i spojrzałem w górę. Wiatr zrywał liście z drzew, a ich szelest był przerażający. Nagle w głowie usłyszałem "spróbuj przetrwać". Wystraszony się odwróciłem i byłem w tej uliczce co dziś wieczorem gdy napotkałem tego mężczyznę. Poczułem mroźny wzrok na moich plecach i usłyszałem skrzypnięcie drewnianych drzwi. Spadł obfity deszcz. Poczułem własne łzy na swoich policzkach i zacząłem uciekać ale uliczka nie chciała się skończyć. Ciemność, ciemność! Teraz usłyszałem że ktoś mnie goni, bardzo szybko biegnie, a wiedziałem to bo od stóp tej osoby odbijała się woda, która spadła na ziemię. Poczułem na moimi ramniu dłoń, zimną niczym lód, bardzo silną. Teraz czując adrenalinę w krwi zacząłem mocno się szamotać. Umrę, umrę, umrę! Nie chce umierać! I wtedy znów usłyszałem głos w mojej głowie "dobra odpowiedź". Dla mnie to był głos śmierci...głos śmierci, jakkolwiek to brzmi. W mojej ręce poczułem nóż. Nie widziałem twarzy napastnika, nawet nie chciałem patrzeć. W ręce napastnika zobaczyłem również nóż. Wtedy zrozumiałem, ten który pierwszy zada cios ten przetrwa. Poczułem jak zatrzymała się we mnie krew. Uderzyłem raz, później zadałem drugi cios, kolejny, kolejny i znów kolejny. Deszcz ustał, a światło księżyca oświetliło twarz mojego napastnika. Był to mężczyzna z dzisiaj, ten którego spotkałem w uliczce. Poczułem jak wszystko ze mnie odpływa. Krew na moich rękach, nóż w mojej dłoni. Zacząłem szlochać i złapałem się za głowę wcześniej wyrzucając nóż w ciemność uliczki. Płakałem i krzyczałem. Zabiłem człowieka, ja zabiłem człowieka! Targany emocjami uderzałem pięściami w mokry beton. Znów usłyszałem ten głos, śmiał się. Przemówił do mnie "zdałeś". Głos śmierci.
Obudziłem się zlany potem i pobiegłem do łazienki. Zwymiotowałem. Co za koszmar. Nigdy nie miałem tak realnego koszmaru nigdy. Chyba za bardzo oddziałało to na mnie psychicznie. Usłyszałem jak ktoś wszedł i wystraszony się odwróciłem.
-Jezu stary wszystko dobrze....-Suna spojrzał na mnie przerażony- czy ty płaczesz krwią!? Jesteś taki blady!- podbiegł do mnie zmartwiony.
Widziałem że chłopak zaczął gdzieś dzwonić. Zmęczony oparłem się o jego ramię. Płacze krwią? Dotknąłem własnego policzka i spojrzałem na dłoń. Faktycznie na mojej dłoni znajdowała się krew.
Znów nagle powróciłem i obudziłem się we własnym pokoju. Szybko spojrzałem w lustro w łazience. Nie było żadnej krwi. Usiadłem na sedes, uspokoiłem się po tym cholernym koszmarze i do tego wziąłem leki na uspokojenie. Wróciłem do pokoju i spojrzałem na wyświetlacz telefonu. Omi pisał i dzwonił do mnie.
-"Tsumu dotarłeś do domu?"
-"Atsumu...?"
-"Martwię się"
-"Napisz coś"
Dzwonił do mnie aż szesnaście razy. Chwyciłem telefon w rękę i wystukałem odpowiedź.
-"Wybacz. Spotkało mnie coś po drodze, ale nic mi nie jest. Byłem zmęczony i poszedłem spać. Opowiem ci później, nie martw się"
Jak wrażenia? Ktoś się domyśla co zdał Atsumu? Wiadomo że zdolny chłopaczyna jest. Mam nadzieję, że udało mi się trochę dać wam zastrzyk emocji, a jeżeli się nie udało to kolejnym razem postaram się bardziej. Bayyyyy ❤
CZYTASZ
I swear he's up to something wrong (SakuAtsu)
FanfictionŻycie nie istnieje bez śmierci. Śmierć nie istnieje bez życia. Na pozór zwykła opowieść, o zwykłej miłości niczym z komedii romantycznej ale kto wie czy bóg śmierci istnieje czy nie? A może jest coś pomiędzy życiem a śmiercią? Jeżeli jesteś gotowy n...