Rozdział 69

4.7K 219 228
                                    

Dopiero co odzyskała ojca, a teraz... a teraz już go nie ma

KATE

Więc to koniec... Najprawdziwszy koniec.

Nigdy nie spodziewałam się, że moje życie potoczy się w ten sposób i że tak szybko pogrzebią się moje nadzieje na normalność. Miałam szansę... miałam wiele szans na naprawienie wszystkiego, co straciliśmy. Ale żadnej z nich nie wykorzystałam. A gdy wszystko zdawało się układać tak, jak tego chciałam, w jednym momencie runęło niczym zdetonowany budynek. Teraz nie ma już nic. Nie ma cienia szansy na normalność ani na powrót do szarej codzienności.

Mam wrażenie jakby czas właśnie się zatrzymał. Jakby nie działo się nic innego poza moją własną tragedią. Poza koszmarem, który do tej pory widywałam tylko w snach, a teraz wydarzył się w rzeczywistości. Najgorszy scenariusz, najgorsza wersja wydarzeń właśnie się spełniła, a ja... a ja nawet nie płaczę. Nie potrafię ocknąć się ze szczelnej bańki, w której właśnie się znajduję. Nie docierają do mnie żadne bodźce z otoczenia, wszystko wydaje się być za mgłą, gdzieś z dala ode mnie. Jakbym to ja przeniosła się tysiące kilometrów od miejsca tego zdarzenia, choć przecież nadal siedzę na szpitalnej podłodze, skulona niczym niemowlę w łonie matki.

Jak ja powiem o tym dzieciom? Jak powiem rodzicom Jamesa? A Sophie? Dopiero co odzyskała ojca, a teraz... a teraz już go nie ma. I nie będzie. Już nigdy nie będzie.

W tym samym momencie czuję jak bliska napadu płaczu jestem. Nie wiem jak długo tak siedzę. Nie wiem też ile czasu minęło od sygnału, który doprowadził mnie do takiego stanu, ale mam wrażenie, że właśnie mijają kolejne godziny, a może nawet dni.

- Pani Collins? – dopiero teraz dociera do mnie cichy szept z zewnątrz. Ale i to jest niewyraźne i ledwo słyszalne, zupełnie tak, jak otaczające mnie obrazy. Moja bańka skutecznie mnie chroni. – Pani Collins? Wszystko w porządku?

Nie odpowiadam. Nie chcę z nikim rozmawiać i nie chcę słuchać tego, co formalnie muszą mi przekazać. Chcę tu zostać i w spokoju pogrążyć się we własnych myślach, bez świadków.

Głos jednak nie cichnie. Wręcz przeciwnie. Staje się wyraźniejszy i nieco głośniejszy, choć jego barwa nadal jest delikatna i spokojna.

- Potrzebuje pani pomocy? Lekarza?

Po zaledwie kilku sekundach dociera do mnie kolejny głos. Tym razem męski i całkowicie obcy. Nigdy wcześniej go nie słyszałam. Może dlatego wzbudza we mnie zainteresowanie.

- Pani Collins? – zaczyna niepewnie. – Pomogę pani wstać, proszę ze mną współpracować, dobrze? Posadzimy panią i podamy leki uspokajające zanim przyjdzie wolny lekarz.

Ja jednak ponownie nie odpowiadam. Nie chcę pomocy, nie chcę lekarza. Chcę ciszy. I spokoju.

- Diana, przyprowadź wózek. I zawołaj Waltera. Trzeba posadzić panią na wózek zanim całkiem nam odleci – dodaje przyjazny, spokojny głos.

Właściwie to bardzo ładny głos. Taki uspokajający i delikatny. Szkoda, że za chwilę ten sam głos przekaże mi najgorszą informację, jaką kiedykolwiek mogłam usłyszeć.

Nie wiem ile czasu mija nim koło mnie pojawia się więcej osób, a obraz powoli zaczyna się wyostrzać. Teraz nie jestem już daleko stąd, a bańka jakby zniknęła. Wszystko jest wyraźne i pełne koloru. Zupełnie przeciwne do tego, co właśnie czuję.

Jakiś silny, wysoki mężczyzna unosi mnie do góry, a zaraz potem sadza na dość miękkim siedzeniu z wygodnym oparciem i twardymi podłokietnikami. A potem przemieszczam się wzdłuż korytarza aż do sali, w której pali się tak jasne światło, że zaczynają piec mnie oczy. Przymykam powieki, chcąc uniknąć tego nieprzyjemnego uczucia.

Tajemniczy Współlokator - Bez Ciebie | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz