Część 37.

262 17 1
                                    

Czkawka niewiele się pomylił, a sam Gustaw natomiast niewiele się zmienił. W dalszym ciągu miał ewidentne, poważne problemy z poprawnym lądowaniem i koordynacją ruchową.
Jeźdźcy, choć nie wszyscy w pełni trzeźwi, ustawili się w schludnym rządku tuż u brzegu centralnego placu wioski. We krwi każdego krążyły już pewne ilości alkoholu, jednak w większości zachowali przyzwoity poziom i zdolność logicznego myślenia. Jedynie Sączysmark, nikt do końca nie wiedział, czy z żalu, czy ze szczęścia, pofolgował sobie zbyt mocno i teraz ledwo utrzymywał się na nogach.
Oprócz Jeźdźców plac okupowali także inni, którzy o akcji dowiedzieli się przez przypadek. Fisk, Dagur i Heathera, Valka, Pyskacz, a także niemała grupa bardziej ciekawskich wikingów dołączyła do zgrupowania, zasilając jego szeregi o kilka dodatkowych ostrych broni. Całą stawkę zamykała Drużyna A, wraz z gromadą dzieci i gotowym na wszystko Eretem na czele, stojący zwartą grupą po przeciwległej stronie pustego terenu. Na dodatek tego wszystkiego drugą linię kręgu obronnego utworzyły smoki, tylko czekające na moment, w którym będą zmuszone wkroczyć do akcji.
Wszyscy z najwyższą uwagą obserowowali, jak Gustaw gimnastykuje się w powietrzu, aby posadzić swojego wierzchowca. Dość szybko przeszedł od prób zrobienia tego z klasą, do prób zrobienia tego w ogóle, bez zabicia siebie samego przy okazji. Na początku, owszem, starał się zwolnić, ale ewidentnie coś poszło nie tak. Kiełohak odchylił swój wielki łeb w tył, co sprawiło, że oboje zaczęli niebezpiecznie pikować ku ziemi, z każdą sekundą nabierając coraz większej prędkości. Gustaw próbował chyba ratować sytuację skręcając w bok, co, w ocenie Iris, nie było najbłyskotliwszym pomysłem.
Finalnie, niczym ogromny pocisk, smok i jego Jeździec przelecieli tuż nad głowami Wandali, aby kilka metrów dalej z donośnym hukiem ugodzić w zmarzniętą ziemię. Nieszczęsny Kiełohak, pchany siłą rozpędu, przeorał własnym bokiem znaczną część żwirowej ścieżki. Nie musieli długo czekać, aby oboje wbili się w stojący na skraju placu wóz, po brzegi wypchany słomą. Drewno rozpadło się na kawałki, Gustaw wyleciał z siodła, a słoma rozsypała się wokół, przykrywając całe pobojowisko niczym świeża warstwa śniegu.
Kiedy Iris ze zgrozą wypatrywała, czy młody chłopak jeszcze się podniesie, tuż za sobą usłyszała zgryźliwy komentarz Pyskacza:
- No, przynajmniej ziemi dotknął tam, gdzie miał.
Na całe szczęście, a może i nie, Jeździec powstał z ziemi szybciej, niż trwało jego samobójcze lądowanie.
Nie dało się ukryć, że miniony czas znacząco na niego wpłynął. Od kiedy Iris widziała go po raz ostatni mocno wyciągnął się w górę, nabrał trochę mięśni, a i włosy stały się nieco dłuższe. Można było rzec, że zmężniał. Najwidoczniej długie miesiące spędzone na wyspie Łupieżców nie były dla chłopaka wycieczką rekreacyjną i wakacjami.
Gustaw wyprostował się i strzepnął źdźbła słomy ze skórzanej kamizelki. Lepiej dla niego byłoby chyba jednak, gdyby dalej leżał pod resztkami drewnianego wozu i udawał nieprzytomnego.
Dziewczyna była tak zaabsorbowana śledzeniem zniszczeń przez niego dokonanych, że, podobnie jak pozostali Jeźdźcy, nie zarejestrowała nawet momentu, w którym Sączysmark wystąpił z ich szeregu. Prawie biegiem puścił się w stronę Gustawa, walcząc z nieludzkim falowaniem gruntu i własnymi nogami, usilnie próbującymi obalić go na ziemię. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, już rzucił się na niczego niespodziewającego się chłopaka. Oboje na powrót runęli w dół. Gdyby Sączysmark nie był aż tak pijany, Gustaw prawdopodobnie już miałby złamany nos i podbite oko.
Szarpali się i szamotali bez ustanku, przy akompaniamencie jeszcze bardziej łamanych desek zdezelowanego wozu i na wpół zrozumiałych Sączysmarczych wrzasków:
- Ty mała, wstrętna kupo smoczego łajna! - wykrzykiwał kolejne wyrazy, próbując dosięgnąć pięścią twarzy młodego Jeźdźca. - Śmierdzący tchórzu! Zwiać przy najbliższej nadarzającej się okazji każdy potrafi!
Iris nie do końca miała ochotę wnikać w ich relację, która popchnęła Sączysmarka do tak desperackich zachowań. Z pewnością swoją cegiełkę dołożył do nich również i alkohol. Dziewczynę jednak bardziej zastanawiało, na jak rozwiniętym poziomie musiały być treningi na wyspie Łupieżców, skoro teraz Gustaw nie zalewał się jeszcze krwią. Jakimś nieznanym jej cudem udało mu się uniknąć wszystkich nieskoordynowanych ciosów.
Najwidoczniej pomyślała o tym w złą godzinę. Prawie natychmiast odgłosy szamotaniny przerwało soczyste chrupnięcie, a następnie przeszywający wrzask bólu młodego chłopaka, prawie łkanie. Jak się później okazało, pięść Sączysmarka wreszcie dosięgnęła swego upragnionego celu.
Dźwięk ten jakby obudził wszystkich z letargu, a najbliżej stojący, niby oparzeni, rzucili się w stronę pobojowiska. Ogon powalonego Kiełohaka pierwszy przeskoczył Eret, i jako pierwszy również dopadł do szerokich barków Jeźdźca. Udało mu się go odciągnąć, chociaż tamten szarpał się i wił, jakby od tego zależało jego życie.
Czkawka również nie zamierzał stać bezczynnie. Na prędce odpiął od łydki swój ognisty miecz, rzucił go stojącej tuż obok Iris, po czym sam doskoczył do Gustawa. Dla dziewczyny był to wystarczający znak, aby podążyła za nim. Młody wódz pochwycił chłopaka w silnym uścisku, po czym poddźwignął go z ziemi niczym kawałek lekkiego drewna. Przytrzymywał jego dłonie z tyłu tak, że pojmany nie miał szansy się poruszyć.
Iris w biegu wyjęła z pochwy swój miecz i urochomiła ten Czkawki. Gdy tylko stanęła przed Gustawem uniosła i skrzyżowała obe klingi, zbliżając je niebezpiecznie ku jego gardle. Chłopak, chociaż krew ciągle ciekła mu z nosa, zdobył się jeszcze na głupawy uśmieszek.
- Hej, ja cię już kiedyś tu widziałem. - stwierdził, lustrując Jeźdźczynię od stóp do głów znad czubka płonącego miecza. - Kim ty właściwie jesteś?
Zmarszczyła brwi, lecz w odpowiedzi wyręczył ją Czkawka. Ewidentnie miał zamiar sprawić, aby niepożądany gość zaczął się bać - nigdy nie ufał mu w stu procentach, lecz teraz nie ufał mu już prawie wcale.
- Twoim największym koszmarem, jeśli wywiniesz jakiś numer.
Na efekt, jak można było się spodziewać, nie czekali długo. Przez twarz chłopaka przebiegł cień niepokoju, a on sam spiął się nieznacznie, chociaż dostrzec to nie było trudno. Iris szybko wykorzystała tę okazję.
- Gadaj, po co tu przyleciałeś. Bo chyba nie, żeby spotkać się z rodziną.
- I pamiętaj. Wandale nie lubią, kiedy coś się przed nimi zataja. A jeszcze bardziej nie lubią, kiedy robi to zdrajca. Jeśli zrobisz coś pod włos, sam wydasz na siebie wyrok.
Gustaw głośno przełknął ślinę. Pomimo tego, że słońce powoli zachodziło za gęstą ścianę drzew, dzięki światłu rzucanemu przez płonący miecz, Iris mogła doskonale zobaczyć, jak jego źrenice poszerzają się w przypływie strachu. Chłopak chyba zbyt dobrze wiedział, że młody wódz nie żartuje. Odpuścił sobie zgrywanie nieustępliwego.
- No dobra już, dobra! - warknął, po raz ostatni próbując wyrwać się z silnego uścisku wodza. Kiedy to jednak nie poskutkowało, kontynuował. - Zwiałem od Łupieżców, bo znowu szykują atak. I jeśli cię to interesuje, - zwrócił się bezpośrednio do Czkawki - dokładnie na waszą wyspę.
- Słucham?! Jeśli to jest blef, żebym cię delikatniej traktował...
Gustaw prychnął.
- Myślisz, że tłukłbym się tutaj przez pół archipelagu, żeby sobie poblefować?
Jeździec Nocnej Furii zacisnął usta i nie powiedział już nic więcej. Iris mogła dokładnie zobaczyć, jak wpada w głębokie zamyślenie, analizując to, co przed chwilą usłyszał. Na niej samej wiadomość przyniesiona przez Gustawa również wywarła niemałe wrażenie. Choć na dobrą sprawę nie miała pojęcia, jakiego rozmiaru groźbę niesie za sobą atak Albrechta i Łupieżców, a chłopakowi ufała w bardzo umiarkowanym stopniu, po wyrazie twarzy młodego wodza mogła bez problemu stwierdzić, że nie była to błahostka.
Czkawka, nie dokońca świadomy, jeszcze mocniej zacisnął swoje dłonie na nadgarstkach pojmanego. Gustaw syknął, lecz ten nie zwrócił na niego większej uwagi. Dziewczyna, nie zniżając skrzyżowanych broni, choć te zaczęły jej już nieco ciążyć, czekała na decyzję Jeźdźca.
- Uwierz mi, mam takie informacje, bez których nie będziecie mieli pojęcia, na czym stoicie. Jeśli mnie nie wysłuchasz, prędzej czy później tego pożałujesz.
Chłopak nie dawał za wygraną, a po Czkawce było widać, że ma coraz większy mętlik w głowie. Zgromadzeni ludzie i smoki, widząc, że żaden fruwający, śmiercionośny przedmiot już im nie zagraża, zbliżyli się, tworząc zwarty krąg wokół pobojowiska. Z wielkim zainteresowaniem, lecz także z przestrachem, intensywnie wpatrywali się w trójkę dyskutujących.
Czkawka spojrzał na Iris; brwi miał ściągnięte, a usta zaciśnięte. Z boku wyglądało to tak, jakby dostrzegł w jej oczach odpowiedź, której poszukiwał, która dała mu pewność słuszności decyzji, jaką miał podjąć. Westchnął ostatni raz, po czym zwrócił się do wikingów.
- Zamknijcie go w więzieniu. I dajcie mu wody i czegoś do jedzenia. - zakomenderował.
Iris z ulgą opuściła oba miecze, kiedy dwójka dzieciaków z Drużyny A przejęła Gustawa i związała mu ręce grubą liną okrętową. Pod opieką Pyskacza poprowadzili pojmanego ścieżką nad klify, do oddalonego od centrum wioski budynku więziennego.
Wzrok Czkawki spoczął jeszcze na Sączysmarku, wciąż leżącym pośród szczątek zniszczonego wozu, u stóp pilnującego go Ereta. Hełm spadł mu z głowy, z włosów i ubrania sterczało siano, a on sam już powoli pogrążał się w pijaczym śnie, niezrażony wszystkim, co działo się wokół niego. Wyglądał jak półtora nieszczęścia.
- A jemu dajcie mleka i połóżcie gdzieś spać.

Smocze Marzenia ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz