Część 24.

580 37 5
                                    

Drużyna Jeźdźców w nieco okrojonym składzie niecierpliwie siedziała w głównym budynku, jakby czegoś wyczekując. Żar w palenisku jeszcze nie wygasł, nawet pomimo tego, że słońce wzeszło już dawno i nikt o niego nie dbał.
Wokół źródła ciepła zebrały się jednak osoby, które zupełnie nie zwracały uwagi na piękno budzącego się dnia.
Mieczyk i Szpadka na siedząco odsypiali poprzednią, zarwaną noc, opierając się wzajemnie hełm na hełmie drugiego bliźniaka i monotonnie pochrapując.
Sączysmark tępo wpatrywał się w obity metalem kant stołu, który akurat miał przed oczami. Coś musiało mocno gryźć jego myśli, bo od czasu do czasu delikatnie dragała mu powieka. Nie poruszył się właściwie wogóle od czasu, kiedy Czkawka opuścił główny budynek.
Po przeciwległej stronie tlącego się paleniska, chyba najbardziej rzucając się w oczy, usadowiła się Astrid. Dziewczyna była tak pobudzona nadchodzącą bitwą, że, w przeciwieństwie do swoich pozostałych przyjaciół, nie potrafiła usiedzieć na miejscu. Czy ukazywała odpowiednią postawę - to już musiał osądzić każdy samodzielnie.
Ostatnią uczestniczką posiedzenia była Iris. Nie dało się ukryć, że ciemnowłosa bała się przyszłych wydarzeń, ale jednoczeście starała się utrzymać jasny umysł i nie siać paniki. Chociaż dłonie jej drżały, starała się zająć czymś innym, zapamiętale zdrapując resztki wosku z blatu stołu, które znalazła przed sobą.
Z minuty na minutę w miarę upływającego czasu atmosfera w pomieszczeniu gęstniała, bo Jeźdźcy czuli, że najzwyczajniej w świecie tracą czas.
Niedługo później wrócił Czkawka z niewielkim kawałkiem sznurka w dłoni.
- Wszystkie wiadomości wysłane. - oświadczył, odkładając na bok trzymane przez siebie resztki mocnych włókien. - Teraz powinniśmy zająć się sobą.
Przyjaciele nie zdążyli zregenerować sił po wyprawie, bo, niesieni emocjami, bez zwłoki zaczęli przygotowania do walki. Listy, które chwilę wcześniej rozniosły Straszliwce były adresowane do wszystkich sojuszników Berk, a zawierały prośbę o wzniesienie broni i pomoc zaprzyjaźnionej wyspie.
Teraz liczyła się każda para rąk, bo Jeźdźcy z doświadczenia wiedzieli już, że Viggo i jego armia są nieprzewidywalni i okrutni.
Astrid wstała, podnosząc z ziemi swój topór i z trzaskiem kładąc go na blacie stołu, gwałtownie budząc przy tym bliźniaki.
- A więc trzeba przygotować dobry plan. Najrozsądniejszym wydawałby się atak z zaskoczenia, zza pleców. Rozsądek natomiast podpowiada... - rozpoczęła swój wywód dziewczyna, rzeczowo spoglądając na całą grupę. Na szczęście w porę przerwał jej Sączysmark, wybity z głębokiej zadumy.
- Hej, hej, nie tak prędko. Nazywam się Jorgenson, a Jorgensonowie znają się na bitwach. Rozsądek tu nie ma nic do rzeczy. Działa się z serca, a ruchy nie mogą być wyuczone, tylko naturalne.
- Och, na prawdę? - udała zdziwienie blondwłosa - A ja myślałam, że Jorgensonowie to idioci.
- Dosyć tego! - z irytacją przerwał im Czkawka, znudzony, siadając obok Iris przy stole. - Błagam, nie kłóćmy się. Jeszcze tylko tego nam brakuje, żebyśmy się wzajemnie pozabijali.
Astrid tylko westchnęła, zmierzyła chłopaka wzrokiem spod zmarszczonych brwi, po czym z powrotem usiadła.
Pomieszczenie ponownie opanowała cisza, prawie niezauważalnie zakłócana delikatnym szumem wiatru i skrzekami smoków na zewnątrz.
Jedyną osobą, która aktualnie robiła coś pożytecznego, był Śledzik. Razem ze swoją Sztukamięs postanowił polecieć na Berk i zawiadomić Stoicka o zbliżającym się niebezpieczeństwie, skontrolować stan zabezpieczeń wyspy oraz zmobilizować Wandali do ostrzejszych przygotowań. Podczas potyczek z Łowcami Smoków nigdy nie było wiadomo, czego należy się sodziewać.
Niespodziewanie, Iris kątem oka dostrzegła nieznaczny ruch po swojej prawej stronie, a cichutki szmer, który mu towarzyszył równie dobrze mogła pomylić z podmuchem wiatru. Zdążyła jedynie przymknąć oczy.
Ciężki topór Astrid, do tej pory chwiejnie leżący na blacie stołu, runął na ziemię, czyniąc przy tym rumor podobny do krzyków rozjuszonego stada Śmiercipieśni. Wszyscy Jeźdźcy podskoczyli. Później okazało się, że po tym nieszczęsnym upadku w drewnianym parkiecie powstał mały krater.
Nie minęła sekunda, a po pomieszczeniu przetoczył się kolejny trzask - tym razem to Mieczyk całym impetem swoich pleców uderzył w podłogę. Trudno było osądzić, co bardziej przestarszyło Jeźdźców.
Kląc na wszystkie dziewięć światów, chłopak próbował pozbierać się z ziemi, a szło mu to o tyle opornie, że chyba nie do końca jeszcze się rozbudził. Sprawy nie polepszała także jego bliźniaczka, która naśmiewała się z brata do rozpuku.
- Tyrani i hegemoni... - mruczał do siebie blondyn ze skwaszoną miną. - Bezlitośni, fałszywi oszuści, podający się za przyjaciół, którzy nie dają się nawet pożądnie wyspać...
Jak na komendę, siędzący tuż obok rodzeństwa Sączysmark potężnie ziewnął.
- Święte słowa. - przytaknął mu Mieczyk, kiedy już usadowił się ponownie na swoim poprzednim miejscu i wsparł opadającą głowę na ramionach. Chwilę później on sam wydał z siebie dźwięk zasysania powietrza i szeroko rozdziawił szczękę.
Na dalszy ciąg wydarzeń nie trzeba było długo czekać.
- Nie. Słuchajcie, Mieczyk ma rację. - skomentował wreszcie Czkawka, po tym, jak sam ziewnął trzeci raz z rzędu.
Bliźniak spojrzał na niego wzrokiem zdezorientowanego jaka, powstrzymał się przed mimowolnym otwarciem ust i rzucił:
- J-ja? To znaczy... Ja! -sne, że tak!
- Nic nam nie da siedzenie tutaj i próbowanie utrzymania świadomości. Najpierw musimy odpocząć, a potem wymyślimy jakiś plan działania.
Jeźdźcy zgodnie i ochoczo pokiwali głowami.
- To było jedyne zdanie, jakie dzisiaj trafi do mnie z twoich ust. - rzeczowo skwitowała Szpadka.

Smocze Marzenia ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz