Część 29.

536 34 7
                                    


Iris przewróciła się na drugi bok, kiedy poczuła na swojej twarzy pierwsze, ciepłe, poranne promienie słońca, wdzierające się do wnętrza smoczej stajni przez prześwity pomiędzy deskami ścian. Zmarszczyła brwi, jeszcze bardziej zaciskając powieki i próbując ponownie zapaść w sen.
Według jej opinni słońce nie powinno świecić ludziom w oczy, nie powinno wstawać po wschodzniej stronie budynku, a tym bardziej nie powinno przedzierać się przez nieszczelną ścianę. Obiecała sobie jeszcze, że w jak najbiższym czasie pozbędzie się uprzykrzających życie szpar, przynajmniej w miejscu boksu, który zajmowała, a już chwilę później odwróciła się ponownie tak, że światło słoneczne w całości objęło jej twarz. Nie mając większego wyboru, a także miejsc, w których mogłaby ukryć się przed wstającym dniem, została zmuszona do ostatecznego rozbudzenia się.
Ze znudzeniem przetarła powieki, przeciągnęła się i rozejrzała dookoła. Jak co poranek, już od kilku dni, zarówno wnętrze jej boksu, jak i większa część centralnego pomieszczenia wyglądały, jakby w trakcie nocy przeszedł przez nie mały huragan - a to wszystko za sprawą piątki małych, rozbrykanych, czarnych furiątek.
Nie ważne było, do jak idealnego i nieskazitelnego stanu Iris doprowadziła stajnię przed zaśnięciem; następnego dnia wszystko wyglądało identycznie: stare, wyświechtane i niepotrzebne już nikomu koce były rozwleczone po całej podłodze, skrupulatnie ustawiony rząd koszy na ryby (na całe szczęście pustych) przestał przypominać rząd nawet w najmniejszym stopniu, a wszystkie skrzynie, skrzynki, wiadra, szczotki i inne narzędzia, które Iris lubiła nazywać zapleczem inwentarzowym Końca Świata, już na dobre rozpleniły się, zajmując wszystkie inne, jeszcze wolne przestrzenie, a nawet te miejsca, w których człowiek zupełnie by się ich nie spodziewał.
Jeźdźczyni westchnęła ciężko na myśl o kolejnych godzinach, które będzie musiała stracić na bezsensownym układaniu tego wszystkiego z powrotem, tylko po to, aby smoczki miały co roznosić następnej nocy.
Przeciągnęła się po raz kolejny, ziewając, i przeniosła się do klęczek, aby lepiej móc ogarnąc wzrokiem cały ten rozgardiasz.
Burza najspokojniej w świecie spała na miejscu tuż obok niej, nieznacznie pochrapując i zupełnie nic nie robiąc sobie z bałaganu wokół. Dziewczynę dziwiło to tym bardziej, że końcówka jej ogona tkwiła w jednym z metalowych wiaderek, a smoczyca zdawała się zupełnie tym nie przejmować. Pokręciła tylko głową z delikatnym, niedowierzającym uśmiechem, po czym przeniosła swój wzrok dalej. Pośród całego pobojowiska na dole dało się dostrzec śpiące, zupełnie niewzruszone plamki czarnych łusek - maluchy musiały bardzo się namęczyć, skoro nie zdołały dotrzeć pod ciepłe skrzydła matki, i zasnęły po środku stajni.
Iris doszła do wniosku, że raczej nie chce wniakć w szczegóły, dlaczego małe Furie nie zajęły swojego zwyczajowego miejsca. Podniosła się z posłania, wyprostowała i po raz kolejny przeciąglęła, aby już na dobre rozbudzić wszystkie kości. Wychodząc, przelotnie przejechała ręką po błyszczących i zimnych łuskach Burzy, oraz próbując pogodzić się z faktem, że nie może rozpocząć dnia od czegoś przyjemniejszego, niż sprzątanie stajni.
W mgnieniu oka, sprawnie i szybko znalazła się na dole, próbując zlustrować pomieszczenie ponownie, lecz tym razem z nieco innej perspektywy. Szczerze mówiąc, dziewczyna wolałaby jednak zostać na górnej kondygnacji, gdyż z tamtąd nie było widać pewnego, dołującego detalu: spora część podłogi, zupełnie nie wiedzieć dlaczego, była obficie zalana wodą. Aby dojść do tego, jakim cudem w środku stajni pojawiły się ogromne kałuże, ciemnowłosa musiała dość głęboko przeszukać swoją pamięć i cofnąć się do poprzedniego dnia, aby przypomnieć sobie wczorajszą kąpiel smoków. Wyglądało na to, że ktoś (a Iris mogłaby założyć się, że zawinił Sączysmark) postanowił nie przemęczać się i nie opróżniać swoich wiader z wodą.
Schyliła się, aby podnieść spod stóp sponiewierany, do połowy mokry niczym Wrzeniec, materiał, żeby przyjrzeć mu się nieco bliżej. Tak, ten zdecydowanie kwalifikował się do suszenia na słońcu.
Dziewczyna ruszyła w stronę następnego koca, na którym, zupełnie nie przejmując się ociekającą z niego wodą, spało jedno z Furiątek.
Bez zbędnych ceregieli, Iris delikatnie szturchnęła smoczka w skrzydło, jednak już to wystarczyło, aby ten sturlał się z niewielkiego, materiałowego wzniesienia, otworzył ślepia i skrzeknął z dezaprobatą. Na ten dźwięk, niby na komendę, cała reszta smoczej rodziny również rozbudziła się, odpowiadając maluchowi tym samym. Ciemnowłosa była przekonana, że Szczerbatek, jeśli ciągle spał w chacie swojego właściciela, również w tym momencie gwałtownie zbudził się ze snu i wydał z siebie podobny, nieoczekiwany odgłos, zapewne doprowadzając Czkawkę do rozstroju nerwowego.
W końcu podniosła z podłogi zdobyty, zamoknięty koc.
- No i co, granda? Jesteście z siebie zadowoleni? - zagadnęła wesoło do zwierzaków, uśmiechając się pod nosem i niemrawo szukając wzrokiem kolejnego przedmiotu, który mogłaby zgarnąć z drewnianych desek, zupełnie nie przejmując się skrajnie niezadowolonymi wyrazami smoczych pysków.
Granda - to określenie wymyślił lider Jeźdźców zaraz po tym, jak w nieznanych okoliczościach opustoszały wszystkie kosze na ryby, przygotowane na porę karmienia, a na łapach i pyskach małych Furiątek odnalazł ślady zbrodni. Od tego momentu wszyscy na wyspie z zamiłowaniem nazywali tak maluchy, pomimo, że żadne z nich najwyraźniej nie było z tego powodu zbytnio zachwycone.
Dość szybko Iris przekonała się, że lepszym rozwiązaniem byłoby zachowanie młodych w jak najdłuższym śnie, gdyż wtedy miałaby przynajmniej względne warunki do sprzątania. Teraz, chociażby nawet pod najgorszymi groźbami starała się skupić na swoim zadaniu, nie była w stanie tego dokonać. Smoczki, od kiedy odkryły przeznaczenie tych śmiesznych wyrostków na plecach, nazywanych skrzydłami, nie potrafiły nawet na sekundę usiedzieć w jednym miejscu.
Razem ze swoimi rodzicami obleciały cały Koniec Świata już jakieś cztery razy, dokładnie tyle samo zwiedziły każdy jego zakątek, obwąchały każdą roślinkę, wylizały każdy kamień i nadgryzły każdy budynek. Jakby tego było mało, już wybierały się z Jeźdźcami na krótkie patrole, a Iris tylko modliła się do Odyna, żeby pewnego pięknego dnia nie przyszło im do głów, by wypuścić się samotnie na pełne morze.
Przyklękła tylko na moment, żeby pozbyć się spod nóg potężnej kałuży wody. Kiedy rzuciła wzrokiem w prawo, aby sprawdzić, czy maluchy jeszcze są na tym samym miejscu, na którym były sekundę wcześniej, na jej oczach rozegrała się niezwykle osobliwa scena: najstarszy z całego rodzeństwa z największą prędkością, jaką udało mu się wykrzesać z maleńkich skrzydełek, wleciał w jedną ze ścian stajni, wywołując przy tym niemały hałas, a następnie ruchem spiralno-opadającym, niczym nasionko jesionu na wietrze, znalazł się z powrotem na ziemi, bez nawet najmniejszego szwanku.
Zanim ciemnowłosa zdążyła podnieść się i obrzucić małą Furię skrajnie zdziwionym i zdezorientowanym wzrokiem, cała reszta, idąc za przykładem brata, jeden po drugim, zbombardowała nieszczęsną ścianę własnymi ciałkami.
Zszokowaniu Jeźdźczyni nie było granic.
- Dobra, granda, teraz już na dobre utwierdziłam się w przekonaniu, że żadne z was nie jest normalne. A ty. - tutaj wycelowała wyciągniętym palcem w prowodyra tej całej zabawy - Tak, ty. - dodała, kiedy ten wlepił w nią niewinne spojrzenie - Zaraz będziesz mi się tłumaczył, kto cię nauczył takich głupot.
Iris jedak miała już w tej kwesti pewną teorię, której ścieżki niebezpiecznie zbliżały się w stronę bliźniaków.
Niespodziewanie, za jej plecami rozległ się znajomy odgłos skrzypiących wrót, a zaraz po nim nieamowicie charakterystyczny dźwięk kroków. Jeźdźczyni nawet nie musiała się odwracać, żeby domyślić się, kto ją odwiedził.
Pierwszy do środka wpadł Szczerbatek z tak zadowoloną miną, jakby widział swoje ulubione makrele pierwszy raz od co najmniej miesiąca, i, przelotnie ocierając się na powitanie o nogę dziewczyny, w podskokach pobiegł do swojej małej rodziny.
Zaraz za nim wśliznął się Czkawka, już od progu uważnie lustrując każdy centymetr wnętrza stajni, podejrzliwie marszcząc przy tym brwi.
- Co ty były za trzaski? - wypalił, nawet nie usiłując zaczynać rozmowy od przywitania.
Iris szeroko uśmiechnęła się, a w duszy próbowała powstrzymać się od parsknięcia śmiechem na wyobrażenie wyrazu twarzy chłopaka, kiedy ten usłyszałby o wyczynach maluchów.
Głośno powiedziała jednak tylko:
- Oj, lepiej, żebyś nie wiedział. - Czkawka najwidoczniej nic nie zrozumiał. - A tak poza tym, to cześć.
Trwało kilka chwil, zanim Jeździec wrócił ze swoich rozmyślań do rzeczywistości i gdy wreszcie dotarły do niego słowa dziewczyny. Musiał otrząsnąć się, aby zacząć prawidłowo kontaktować.
- Co? Yyy... To znaczy... Tak, jasne, cześć. - po czym znowu wpadł w swój letarg.
- Czkawka, co jest? - teraz to Iris zmarszczyła brwi, przyglądając się chłopakowi uważnie, lustrując każdy skrawek jego twarzy i chcąc doszukać się w nim odpowiedzi.
Ten po raz kolejny otrząsnął się, wraźnie tracąc zainteresowanie otoczeniem, które jeszcze chwilę temu starał się przewiercić wzrokiem, lecz tym razem już na dobre. Przeniósł spojrzenie na stojącą tuż przed nim, delikatnie zdziwioną dziewczynę, a kiedy już w pełni dotarły do niego jej słowa, sprostował:
- Nic, nic takiego. - po chwili przypomniał sobie, w jakim celu tak na prawdę tutaj przyszedł i z głębi jednej z kieszeni swojego stroju wydobył niewielką, nieco zmiętą karteczkę, prawie natychmiast podając ją Iris. - Chciałem ci po prostu przekazać odpowiedź z Berk. Zgodzili się. - dodał jeszcze z szerokim uśmiechem.
Dziewczyna, słysząc to, nie potrafiła powstrzymać swojej ciekawości pomieszanej z lekkim niedowierzaniem. Ktoś, kto obserwowałby ich w tamtej chwili mógłby dopuścić się nawet opinii, że ta wręcz rzuciła się na wymięty papier, a zapewne niewiele minąłby się z prawdą.
Oczy Iris zaświeciły się z ekscytacji, kiedy próbowała doprowadzić karteczkę w swoich dłoniach do takiej pozycji, w której byłaby w stanie ją przeczytać.
- Naprawdę? - skupiła się na tekście.
Wiadomość była pisana ręką Stoicka, a papier nosił na sobie wyraźne ślady podróży smoczą pocztą.
"Kiedy tylko otrzymałem Waszą prośbę," - pisał wódz Wandali - "od razu zapytałem Pyskacza, drużynę A i jeszcze kilku innych wikingów, którzy zajmują się naszą areną, co sądzą na temat tego pomysłu. Prawdę mówiąc, na początku sam nie byłem do niego zbyt pozytywnie nastawiony, ale oni chórem zgodzili się od razu. Entuzjastycznie wspólnie doszli do wniosku, że nie ma takiego gada, któremu oni nie daliby rady, po czym pobiegli, Thor jeden raczy wiedzieć gdzie, prawdopodonie udowadniać sobie, kto lepiej tresuje smoki. Tak więc, synku, wygląda na to, że decyzja podjęta, a Wy możecie przylatywać, nawet jeszcze w tym tygodniu."
- Och, jak dobrze... - Iris odetchnęła z nieukrywaną ulgą, ponownie, tym razem już zdecydowanie spokojniej, czytając ostatnie słowa wodza Berk.
W tym momencie ogromny ciężar spadł z jej jeszcze niewyrobionych przez życie barków, serca oraz psychiki, a mogła się założyć, że i wszystkich pozostałych Jeźdźców również.
Akcja rozgrywała się - a jakże by inaczej! - wokół małych Furiątek. Czkawka i Iris wspólnie wpadli na pewnien zbawienny pomysł, który bardzo szybko podchwycili pozostali przyjaciele, niezwykle zmęczeni uganianiem się za piątką niszczycielskich cyklonów przez ostatnie dni. Jednonogi Jeździec, po przeanalizowaniu słów Viggo, padłych podczas ostatecznej bitwy z Łowcami, doszedł do wniosku, że młode Furie nie są bezpieczne tam, gdzie módłby dobrać się do nich Czarciousty, a najlepszym rozwiązaniem byłoby przeniesienie ich do jakiejś mniej doatępnej lokalizacji niż Koniec Świata. Po krótkich jednak rozmyślaniach nietrudno dotarło do niego, że nie ma takiego miejsca na świecie, do którego nie dostaliby się Łowcy. Gdyby Viggo tylko chciał, nie stanowiłoby dla niego większego problemu przetrząśnięcie nieba i ziemi w poszukiwaniu piskląt. Wreszcie, wspólnymi siłami, razem z Iris, zdecydowali, iż najlepszym rozwiązaniem będzie osadzenie maluchów na lepiej chronionej i silniejszej wyspie - Berk.
- Wygląda na to, że jeden problem mamy z głowy. - zauważył zadowolony i uśmiechnięty Jeździeć, z rozbawieniem przyglądając się całkowicie zaabsorbowanej listem ciemnowłosej.
Dziewczyna, na dźwięk jego słów, z niemałym trudem odkleiła swój wzrok od papierka, szybko jednak otrząsając się z zadumy. Spojrzała na chłopaka z równym szczęciem, które malowało się i na jego twarzy, zaczepnie unosząc jedną z brwi.
- Problem? - zapytała ironicznie, dość nieumiejętnie udając zdziwienie. - Nie no, przestań. Jaki znowu problem? Przecież wszystko jest w jak najlepszym porządku, spokoju i harmonii. Nie widzisz? - jedną ręką podparła się pod lewy bok, a drugą teatralnie zakreśliła szerokie koło nad stertą bałaganu, niby przez przypadek obejmując nim również smoczą rodzinę.
Chwilę później oboje roześmiali się serdecznie.
- Och, no tak, wybacz. Jak mogłem tak twierdzić. - ku jeszcze większemu rozbawieniu dziewczyny, Czkawka, niezwykle przerysowanym ruchem klepnął sam sebie w czoło, aby już po sekundzie z dezaprobatą kręcić głową dla własnej głupoty.
Szampańskiej atmosferze nie było końca, chociaż żadne z nich nie wiedziało tak naprawdę, skąd wzięły się tak dobre nastroje: bo czy rzeczywiście czyjaś chęć pomocy i odciążenia ich na pewnien czas mogła podziałać na nich aż tak zbawiennie? Gdzieś w głębi duszy Iris bardzo w to wątpiła, chociaż nie potrafiła jeszcze odpowiedzieć sobie na to pytanie.
Kiedy wreszcie niepohamowana wesołość zaczęła opuszczać swoją wartę, ta pochyliła się, aby podnieść spod stóp wsześniej pozostawione tam, puste wiadro i zupełnie zamoknięty, szarawy koc. Jednak kiedy już miała złapać za kolejny, leżący niedaleko, prawie natychmiast doskoczył do niej Czkawka, skuteczniejsze blokując jej ruch.
- Zostaw to, posprzątasz kiedy indziej. - położył dłoń na jej ramieniu, na co dziewczyna mimowolnie ponownie wyprostowała się i odwróciła w stronę swojego towarzysza, następnie obrzucając go nierozumiejącym spojrzeniem. - Na przykład weźmy dzisiejszy wieczór, kiedy już wrócimy z Berk.
Mina Iris nieco zżedła, gdy tylko usłyszała słowa Jeźdźca, a dobry humor, jak szybko się pojawił, tak równie szybko ją opuścił.
- Ale, że już? To znaczy... Dzisiaj? Już za kilka godzin? - dopytywała się, nieco rozbita. Owszem, ucieszyła się na wieść, że nie będzie musiała już dniem i nocą pilnować rozbojów Furiątek i wreszcie uda jej się poświęcić uwagę czemuś innemu, jednak nie spodziewała się, że przyjdzie jej pożegnać się z nimi aż tak prędko.
Musiała stracić z twarzy wszystkie kolory, bo Czkawka widocznie zaniepokoił się jej nagłą zmianą stanu. Uchwycił jej ramię zdecydowanie silniej i pewniej niż poprzednio, zapewne chcąc uchronić dziewczynę przed poobijaniem się o podłogę w razie ewentualnego omdlenia.
On sam również odrobinę pobladł.
- M-myślałem, że się ucieszysz. Nareszcie odpoczniesz i...
- Tak, tak. - przerwała mu, jeszcze zanim ten dokończył swoją wypowiedź. - Oczywiście, cieszę, ale... Po prostu nie spodziewałam się, że to wszystko będzie działo się aż tak szybko. Powinnam była przygotować się, czy... - westchnęła głęboko, próbując uspokoić wszystkie myśli, krążące po jej głowie z prędkością huraganu. - Będzie mi ich bardzo brakowało. - zakończyła wreszcie, posyłając na wpół spokojne, a na wpół zasmucone spojrzenie małym szmoczkom, krzątającym się wokół swoich rodziców.
Czkawka, widząc rozbicie dziewczyny, próbował jakoś zainterweniować i podtrzymać na duchu, dalikatnie obejmując ją własnym ramieniem i nieznacznie przyciągając bliżej siebie, chcąc dodać nieco otuchy. Iris domyślała się również, że próbował ułożyć w swojej głowie kilka budujących zdań, lecz zdołał jedynie wydusić:
- Wszystko będzie dobrze. - przejechał opuszkami palców po materiale koszuli na ramieniu ciemnowłosej, mając nadzieję nieco pocieszyć ją i uspokoić.
Jednak dziewczynie to w zupełności wystarczyło, aby dotarło do niej, że na rozstaniu z Furiątkami nie zakończy się świat.

Smocze Marzenia ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz