Drzwi twierdzy były otwarte na oścież, więc Iris miała okazję wpaść do środka bardzo brawurowo. Choć pokonanie kamiennych schodów nie było najbardziej relaksującą czynnością na świecie, a ona sama ledwo potrafiła złapać oddech, nie mogła odmówić sobie przyjemności przebiegnięcia przez wielkie wrota. Tuż za nią wtoczyli się, a raczej wkuśtykali, równie zmęczeni Pyskacz i Śledzik. Już nieco mniej spektakularnie, ale jednak.
Cała trójka spieszyła się, jakby od tego, jak szybko będą się poruszać, zależało ich życie.
Po ostatniej biesiadzie nie wszystkie stoły wróciły na poprzednie miejsca. Ogólnie w całej sali panował raczej niemały rozgardiasz; Iris próbowała nie przewrócić się na którejś z przypadkowo ustawionych ław.
Jednym z nielicznych elementów, które sprawiały wrażenie choć odrobinę uporząskowanych, był długi stół, ustawiony prawie na samym środku twierdzy. Po obu jego stronach zasiadało dobre kilkanaście osób - wszyscy znudzeni do granic możliwości. U samego szczytu jedną z kartek swojego notatnika analizował Czkawka. Dalej pozostali Jeźdźcy próbowali nie zasnąć, w przeciwieństwie do przedstawicieli Drużyny A, Wiadra, Grubego, Sączyślina i Gothi, którzy już dawno odpłynęli poza granice świadomości. Staraniom tym z uwagą przyglądała się Valka. Kolejne miejsca zajmowali, również raczej średnio przytomny Eret, i Pyskacz, który dreptał teraz tuż za Iris. Nieco dalej słaby Viggo próbował nie spaść ze swojego siedziska. W dalszym ciągu nie wyglądał najlepiej, ale zarzekał się, że wytrzyma. U drugiego końca stołu, przywiązany grubymi linami zarówno do jednej z solidnych nóg, jak i do krzesła, siedział Albrecht. Na początku nie był zbyt zadowolony z sytuacji, w której się znalazł, ale nikt nie pozostawił mu możliwości do dyskutowania.
Rada była zwarta i gotowa do układania planu nadchodzącej bitwy. To znaczy prawie.
Zebranych wybudził z letragu dopiero żywy tupot podeszw butów o kamienną posadzkę. Co niektórzy podskoczyli nawet na swoich siedziskach.
Kiedy tylko Czkawka dostrzegł ich trójkę, bezceremonialnie wbiegającą do środka, natychmiast zerwał się ze swojego miejsca.
- I co? Znaleźliście coś? - zapytał, delikatnie podtrzymując zdyszaną dziewczynę za ramię.
Ta wzięła jeszcze jeden głęboki wdech, po czym pokręciła przecząco głową.
- Nie. Tak jak mówił Pyskacz, w żadnych starych zapiskach nie było ani słowa o innych wrogach, którzy mogliby nam zaszkodzić.
Chłopakowi wyraźnie ulżyło.
- Miałem rację! - zawołał stary kowal, bez ani odrobiny subtelności rzucając się na jedno z pustych miejsc. Dyszał ciężko. - Wszyscy dawni wrogowie Berk zginęli śmiercią raczej tragiczną. Ostał się tylko ten cały Krwawdoń, no i ta tutaj, skończona szuja, Albrecht.
Wspomniany mężczyzna szarpnął się agresywnie w więzach.
- Kogo nazywasz szują, śmierdzący knurze?!
Wymienili się tak jeszcze kilkoma, jakże wymyślnymi przezwiskami. Gdyby Albrecht nie był mocno związany, zapewne doszłoby do rękoczynów. Najbliżej siedzący Eret interweniował jednak szybko; złapał za brudny, gliniany talerz z sąsiedniego stołu, po czym rozbił go w drobne kawałki na potylicy więźnia. Ten umilkł w ułamku sekundy.
Czkawka również nie miał najmniejszej ochoty wysłuchiwać przepychanek między mężczyznami.
- No a ich rodziny? Całe rody?
- Też nie żyją. Nie bez powodu twój ojciec nosił kiedyś przydomek "zemstolubny".
Młody wódz przeczesał dłonią włosy. Chyba nie do końca wiedział, co o tym myśleć, lecz jedno było pewne - w aktualnej sytuacji to dużo ułatwiało.
- No dobrze, dziękuję wam bardzo. - Iris i Śledzik zajęli swoje miejsca za stołem z niemałą ulgą. - Przynajmniej wiemy, na czym stoimy.
- I wróciliśmy do punktu wyjścia. - Sączyślin ziewnął szeroko i przeciągnął się. Sprawiał niejasne, choć bardzo silne wrażenie, jakby miał ogromną ochotę z powrotem zapaść w drzemkę.
Czkawka na powrót rozłożył przed sobą zapisane kartki. Uważnie przebiegł po nich wzrokiem, wygrzebał spod spodu tę najbardziej wymiętą, a następnie ułożył ją na samym wierzchu całego bałaganu. Palec jakby mimowolnie powędrował w kierunku wyrysowanych na niej liter.
- Właśnie, że nie wróciliśmy. Przynajmniej możemy mieć teraz nadzieję, że Ryker nie przypłynie tu z kimś, na kogo nie będziemy przygotowani.
- A skąd ta pewność?
- Powiedziałem, że możemy mieć nadzieję... - chłopak powoli zaczynał tracić cierpliwość. - Tak czy inaczej, jako na głównym zagrożeniu, powinniśmy skupić się jednak na samych Łowcach i Drago.
- Nie zapominaj o Kroganie. - wszedł mu w słowo Viggo.
- Słusznie.
Czkawka szybko donotował coś na wymiętej kartce. Iris siedziała na tyle blisko, że bez większego problemu mogła odczytać, jak tworzy na niej listę wrogów, z którymi kiedykolwiek mieli do czynienia.
- Moment, moment. - Sączysmark, idąc w ślady ojca, zamachał rękoma w geście protestu. - Czy mnie coś ominęło? Jaki znowu Krogan?
Zawtórowały mu głosy pozostałych wikingów. Wszyscy, jak jeden mąż, zwrócili swe spojrzenia w kierunku Viggo, wyczekując odpowiedzi. Widząc, że uwaga zebranych skupiła się teraz wyłącznie na nim, odchrząknął i spróbował poprawić się na krześle. Choroba pochłaniała go jednak zbyt zapalczywie; zachwiał się jedynie, nie będąc w stanie własnymi siłami wyprostować ręki w łokciu. Rzekł jednak:
- Tak, jak mówiłem już wcześniej. Nim opuściłem swoją siedzibę, mojemu bratu udało się skontaktować z Kroganem. Chociaż zwykle myślał bardziej mięśniami niż głową, ta decyzja miała akurat sporo sensu. Krogan to człowiek, który, jak to się ładnie mówi, lubi działać z rozmachem. Ma zniewolone smoki, ma ich jeźdźców, a do tego jest piekielnie skuteczny, kiedy obierze sobie jakiś cel. Jeśli chcemy mówić o liczbach, to brałbym pod uwagę raczej setki, i to sporo setek.
Jedynie Iris i Czkawka nie wykazali większego zdziwienia. Viggo powiedział im o tym już poprzedniego dnia, kiedy zostali sami w domu wodza. Wtedy jednak i oni lekko się przerazili, a następnie zasypali mężczyznę setką pytań.
Przez zgromadzonych przeszedł pomruk niepokoju. Z pewnością żadne z nich nie było zachwycone perspektywą dołączenia do zastępów nieprzyjaciela kolejnego, tak niebezpiecznego sprzymierzeńca.
- Skąd wyście wytrzasnęli na tym Końcu Świata takich, niech ich Thor strzeli, ludzi?! - usta Sączyślina nie zamykały się. Czkawka już bardzo wyraźnie zaczynał żałować, że tamten tak szybko się obudził. - Najpierw jacyś Łowcy i facet z połową twarzy, - machnął w kierunku Viggo - a teraz jeszcze kolejni Jeźdźcy, i to w dodatku w setkach!
Młody wódz beznamiętnie przerzucił kilka kartek przed sobą. Nie musiał nawet wysilać się, żeby zmierzyć mężczyznę nienawistnym wzrokiem, bo doskonale wyręczyli go w tym pozostali obradujący.
- Krogan to akurat nie jest nasz wróg. - skwitował gorzko.
Zanim Sączyślin zdążył wyrzec coś jeszcze, chłopak uprzedził go, kontynuując swój wywód.
- Tak czy inaczej, powinniśmy skupić się głównie na Drago i Kroganie. Bo Łupieżców pozwoliłem sobie już nie brać pod uwagę. - posłał znaczące spojrzenie w kierunku warczącego Albrechta.
- W takim razie ja zacznę. - zgłosił się Śledzik, który zdążył już odsapnąć. Wstał, a Czkawka, uradowany, oddał mu głos. - Jak prawie wszyscy widzieliśmy, ani Drago, ani jego Oszołomostrach nie zginęli. Po tym, gdy Szczerbatek odebrał mu tytuł Alfy, obaj podkulili ogony i zmyli się, wylizywać rany. Jeśli Ryker rzeczywiście zdołał do niego dotrzeć, obawiam się, że Drago na tym jednym smoku nie poprzestanie.
- Chcesz powiedzieć, że po raz kolejny może zbudować ogromną, smoczą armię?
Gruby pochylił się nad stołem z wyłupionymi oczyma. Można było odnieść wrażenie, że obudził się dopiero teraz, po słowach Śledzika. Był wyraźnie nieprzytomny, a Czkawka zaczął powoli zastanawiać się, czy cała ta rozmowa ma jakikolwiek sens.
Otyły Jeździec przytaknął nieśmiało.
- Skąd niby miałby nabrać kolejny raz takie ilości smoków?!
Śledzik już otwierał usta, aby mu odpowiedzieć. Uprzedził go jednak Eret.
- Pozwolę sobie przypomnieć - odchrząknął, zwracając na siebie uwagę wszystkich - że Drago nigdy nie działał sam. Nie wyciągnął tych wszystkich smoków spod ziemi, ani nie wysypał ich sobie z rękawa. Całą brudną robotę odwalali za niego Łowcy.
W twierdzy zapadła dłuższa cisza. Młody wódz powoli taksował mężczyznę wzrokiem.
- Do czego zmierzasz?
- A do tego, że jeśli tylko któryś z Łowców pozostał przy Drago pomimo jego porażki - a dam sobie rękę uciąć, że jeśli facet im zapłacił, to zostali wszyscy - już udało im się odzyskać przynajmniej część armii. Co więcej, mogę niewiele się pomylić, jeśli powiem, że pociągną za nim jak krowy za bykiem. Przypłyną razem z nim i będą walczyć u jego boku.
Czkawka westchnął cicho. Iris obserwowała, jak z duszą na ramieniu uzupełnia swoją listę o kolejny punkt. Wiadro, najwyraźniej zachęcony śmiałością swojego przyjaciela, jęknął przeciągle:
- Oj, nie podoba mi się to. Z każdą chwilą wroga jest coraz więcej, a nas jakoś nie przybywa.
I bez znaczenia, czy mówił mądrze, czy też nie, trudno było się z nim nie zgodzić. Młody wódz starał się jakoś podtrzymać na duchu obradujących, odciągnąć ich uwagę od ogromu zagrożenia, jednak niesmak po słowach Wiadra pozostał.
- Słuchajcie, nie martwmy się na zapas. Łowcy nie posługują się smokami, a takich pozbywaliśmy się już nie jeden raz. Pozbędziemy się i kolejny. Ważniejsze jest, co zrobimy z tymi, których tak łatwo zniszczyć nam nie będzie.
- Znając was, zakładam, że wszystkie smoki będziecie chronić za wszelką cenę? - odezwał się Viggo słabym głosem. Pytanie było raczej retoryczne.
Wszyscy ochoczo przytaknęli; jedynie związany Albrecht ciskał wokół nienawistnyn spojrzeniem.
- Krogan i jego Jeźdźcy dysponują tylko jednym gatunkiem. - kontynuował mężczyzna, choć wyraźnie widać było, jak z każdym kolejnym słowem podupadał. - Widziałem ich może ze trzy razy w życiu, ale zawsze był tylko jeden. Paszczogony.
- Czekaj, czekaj, czekaj... - przerwał mu Eret w zamyśleniu. Ściągnął brwi, a dolna warga zbielała, bezwiednie i mocno zagryziona. - Czy my myślimy o tym samym człowieku? Wysoki, twarz ukryta pod fioletowym kapturem. Dosiada ogromne, czerwone smoczydło, a wręcz walczy lepiej niż nie jeden strażnik?
Viggo przytaknął bez zastanowienia.
- Nie inaczej. A twarz ukrywa, bo ma paskudnie przeoraną, najpewniej smoczym pazurem.
- O cholera jasna...
Mały włos, a Eret nie spadłby z wrażenia na posadzkę. Niby próbując temu zapobiec, zerwał się na równe nogi, a krzesło, na którym siedział, zaszurało złowrogo. Pobladł bardzo wyraźnie - zbyt wyraźnie, jak na gust Iris, bo wyglądał, jakby przed momentem zobaczył ducha. Dłonie zacisnął na krawędzi blatu, a spojrzenie wlepił w siedzącego naprzeciwko mężczyznę. Był nie tylko w ciężkim szoku, ale i przeraził się nie na żarty.
Czkawka też wstał powoli.
- Eret, co jest?
Eret, słysząc własne imię, chyba odrobinę zszedł na ziemię. Niewiele jednak pomogło to w kwestii rozluźnienia spiętych mięśni. Dziewczyna zauważyła, że długie lata spędzone wśród Łowców, lata ciąglego skupienia i gotowości odcisnęły w jego jestestwie bardzo głęboki dół, który trudno będzie mu zasypać.
- Słuchajcie, to... To jest szokujące. Niemożliwe, a jednak prawdziwe. - mówił powoli, jakby sam nie dowierzał własnym słowom.
- Ale co, Eret?!
- No on, ten Krogan, to znaczy mężczyzna w kapturze. On go zna, ja go znam, a najgorsze jest to, że Drago też go zna, i to powiedziałbym, że bardzo dobrze. On jest jego szpiclem, Czkawka. On dla niego pracuje, i to za niemałe pieniądze.
W pomieszczeniu zapadła kompletna cisza. Tylko zimny wiatr ze świstem przeciskał się przez szpary we wrotach twierdzy. Wszyscy bez wyjątku wpatrywali się w Ereta niczym zachipnotyzowani.
Czkawka westchnął głęboko i przeczesał włosy palcami. Łokcie wsparte na blacie stołu wbiły się w niego jeszcze bardziej, gniotąc kilka kolejnych kartek.
- A możesz jaśniej? - zapytał cicho, jakby niepewnie. Siedząca tuż obok dziewczyna, choć nie potrafiła czytać w jego myślach, wiedziała, że w gruncie rzeczy pytanie to było mu zbędne. Jeździec potrzebował jedynie czasu, aby przetrawić to, co właśnie usłyszał.
Eret odchrząknął, po czym usiadł ciężko na swoim miejscu. Najwidoczniej jego własne odkrycie wywarło na nim zbyt duży szok.
- Widywałem go prawie ciągle, kiedy jeszcze pracowałem dla Drago. - wyrzekł, błądząc nieobecnym spojrzeniem po zgromadzonych. - On i podlegli mu ludzie nie byli Łowcami. Nie chwytali się brudnej roboty. Drago często określał ich jako "drużynę od zadań specjalnych"; tam, gdzie on nie mógł pojawić się osobiście, wysyłał ich. Śledzili, szpiegowali i pozbywali się niewygodnych ludzi. Często robili to, co nam wszystkim wydawało się niemożliwe. Drago słono im za to płacił, nie raz słyszałem, jak rozmawiali o sumach, które nam, Łowcom, nawet się nie śniły. Ale mieli też horrendalne zobowiązania. Żeby przybliżyć je wam w jak największym skrócie: śmierć wzamian za niespełnione żadania.
- Nie no, wspaniale! Nie dość, że będziemy mieć na głowie setki dzikich smoków, to jeszcze do tego pieprzonych, szalonych samobójców, którzym będzie wszystko jedno, bo albo zginą tu, albo tam!
Teraz nie wytrzymała już Astrid, a to oznaczało, że Sączyśli przekroczył niewidzialną granicę upierdliwości. Wypluwając tyle jadu, ile tylko zdołała z siebie wykrzesać, dziewczyna wysyczała przez zęby:
- Sączyślin, pszysięgam, że jeszcze jedno słowo, a reszta zebrania będzie toczyła się bez twojej obecności.
Mężczyzna poczerwieniał, już otworzył usta, żeby jej zripostować, jednak zreflektował się w porę. Słowa Jeźdźczyni musiały wywrzeć na nim większe wrażenie, bo nie odezwał się już ani słowem, aż do końca spotkania.
Kompletnie nie zmieniło to jednak przerażenia, które malowało się na twarzach wszystkich. Czkawka próbował za wszelką cenę podtrzymać ich przy animuszu, choć wyglądał, jakby sam tego potrzebował.
- Dlatego lepiej pospieszmy się i wymyślmy coś, póki jesteśmy jeszcze w komplecie.
Niespodziewanie, z drugiego końca stołu prychnął Albrecht. Pochylił się w przód, tak, że liny go krępujące niebezpiecznie zatrzeszczały, a on sam protekcjonalnie wypiął pierś.
- A co ty chcesz wymyślać? - zapytał, jakby oburzony, a głos jego ociekał pretensją. - Zdejmiecie tych jeźdźców z ich smoków, a potem wsadzicie do jakichś małych klitek i pozamykacie na cztery spusty. W końcu to, jak się przekonałem, wychodzi wam świetnie.
Pyskacz zamrugał intensywnie. Sprawiał wrażenie zaskoczonego i oczarowanego jednocześnie, kiedy tak wlepiał swoje szeroko otwarte oczy w związanego mężczyznę.
- Wiecie co...? - zaczął po chwili, ani na moment nie spuszczając z niego wzroku. - To nie jest wcale takie głupie.
Czkawka westchnął, Iris nie była pewna, czy z ulgą, czy też rezygnacją.
- To chyba nie będzie takie proste. Ale zawsze to jakieś wyjście. - rzekł cicho, niby do siebie.
Beznamiętnie obrócił w palcach swój rysik. Pochylił się nad zmiętą kartką papieru, aby zanotować na niej kilka kolejnych informacji. Lekko pochylone runy powoli zaczęły zapełniać margines tuż obok listy ich głównych wrogów.
Albrecht obraził się już na dobre; odwrócił głowę i skutecznie udawał niezwykle zainteresowanego przyschniętymi gałęziami, pozostałymi jeszcze na ścianach.
- No ale co z tymi wszystkimi smokami? - bulwersował się Śledzik. - Jeźdźców się pozbędziemy, ale Paszczogony wpadną pod wpływ Oszołomostracha. My wiemy, jak obronić przed tym nasze smoki. Ale przecież nie damy rady zrobić tego samego z tymi, które przywlecze ze sobą Drago.
- Nie damy. Ale gdyby udało nam się wymyślić coś, co byłoby silniejsze od tej hipnozy, co jakoś przytłumiłoby jej działanie...
Czkawka w zamyśleniu splótł ręce na piersi i opadł na oparcie swojego krzesła. Prawie dało się dostrzec, jak pod gęstą czupryną jego mózg pracował intensywnie, za wszelką cenę starając się połączyć informacje, których chłopak sam jeszcze nie był do końca pewnien.
Iris obserwowała także pozostałych wikingów. Ci z kolei albo mieli równie dużą pustkę w głowach, co młody wódz, albo też nie otrząsnęli się jeszcze, czy to z szoku, czy ze zmęczenia. Dziewczynie trudno było to określić.
Niespodziewanie wpadł jej do głowy pomysł. Szalony i nie do końca pewny, lecz, jak do tej pory, jedyny.
- A gdyby tak użyć smoczego korzenia? - podsunęła z nadzieją. - W końcu sami mówiliście, że żaden smok nie jest w stanie oprzeć się jego działaniu.
Ciepłe, choć wciąż nieobecne spojrzenie Czkawki spoczęło na niej - czuła to bardzo wyraźnie. Śledzik zamyślił się. Nie minęło jednak wiele czasu, a pokręcił przecząco głową.
- Na Oszołomostracha? Nikłe szanse. Tak wielki smok mógłby nie zareagować nawet na kilka korzeni tuż przed jego nosem. Poza tym nawet nie wiemy, czy ta roślina ma na ten gatunek jakikolwiek wpływ.
- Nie, nie na Oszołomostracha. Na inne smoki. - sprostowała szybko. - Niewykluczone pzecież, że smoczy korzeń będzie oddziaływał silniej niż hipnoza. Jeśli faktycznie tak się stanie, z jego pomocą udałoby się odciągnąć na bezpieczną odległość znaczną część dzikich smoków, a, kto wie, może nawet i wszystkie.
Chłopak zmarszczył brwi w zastanowieniu. Musiał uważnie kalkulować i rozpatrywać słowa Iris, bo jego wzrok, zwykle płonący bystrością, zapadł się teraz gdzieś do środka. Nie zdążył namyślić się jednak wystarczająco. Uprzedził go Czkawka, niespodziewanie oświecony słowami dziewczyny.
- Smoki przestaną słuchać Oszołomostracha i pójdą za tym, co podpowie im instynkt. No tak! - wykrzyknął, rozemocjonowany. Błysk w jego oczach zdradzał, jak bardzo uradował się tą wizją. Gdyby nie pozostali wikingowie, śledzący uważnie każdy jego ruch, zapewne ucałowałby Iris prosto w usta.
Śledzik, który najwidoczniej przetrawił już wszystkie za i przeciw, i doszedł do jedynie sobie znanych wniosków, również przemówił. On jednak nie podzielał euforii przyjaciela w tak ogromnym stopniu.
- Pomysł zasadniczo dobry. Nawet bardzo dobry! - zamachnął się tak, że hełm Sączysmarka o mały włos nie spadł z jego głowy. - Prawdopodobnie na lepszy już nie wpadniemy, ale... Pozostaje tylko pytanie: czy faktycznie instynkt okaże się silniejszy od hipnozy?
Jak na zawołanie oczy otyłego Jeźdźca, a chwilę później i pozostałych, zwróciły się prosto na Valkę. Ta wzruszyła jedynie ramionami.
- Na mnie nie patrzcie, ja nie robiłam takich eksperymentów. Wszystkie smocze korzenie trzymałam jak najdalej od Sanktuarium. Ale, niezależnie od wszystkiego, Śledzik ma rację - nic lepszego możemy już nie wymyślić.
Czkawka uważnie zanotował wszystkie fakty i sugestie na pergaminie. Ostatnie kilka słów ścieśnił tak bardzo, że trudno było je odczytać, tuż przy brzegu kartki. Złapał ją, starając się nie rozmazać tekstu, po czym zwinnym ruchem posłał na sam środek stołu.
- Taki jest wstępny plan. - wskazał na papier, który już łapczywie zagarnął Sączyślin i lustrował z najwyższą uwagą. - I miejmy nadzieję, że ostatni, bo przygotowania trochę nam zajmą. Szczególnie ten korzeń. - dodał gorzko. - Tak czy inaczej, moja sugestia jest taka, że, niezależnie, na co się zdecydujemy, tamtych trzeba będzie rozbić na jak najwięcej grup.
Iris przytaknęła mu.
- Szczególnie łowców Drago i Krogana. Razem może i będą silni, ale tylko dopóty, dopóki utrzymają kontakt ze swoimi dowódcami.
- Jeśli już jesteśmy w temacie... - odezwał się Viggo z drugiego końca stołu. - Co zamierzasz w kwestii Łowców? A szczególnie Rykera?
Chłopak znacząco uniósł kącik ust w szelmowskim uśmiechu.
- A, dla niego mam pewną niespodziankę. Ale o tym później, bo będziesz mi do niej potrzebny.
- Już nie mogę się doczekać...Cześć Wszystkim!
I kolejny rozdział wpada, niestety, z opóźnieniem. Nie powiem, opowiadanie zaczyna sprawiać mi pewne problemy. Powoli, bardzo powoli zbliżamy się do finału, a tym samym do domknięcia i usystematyzowania pewnych wątków. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że część z nich - głównie te zaczęte gdzieś na początku historii, straciły już swój termin ważności. Nie są już dla mnie tak ważne, jak były kiedyś, a przez to stały się niewygodne i nieco psują kilka moich założeń...
No ale, jak to się mówi, za błędy młodości trzeba płacić ;D Myślę, że wyszłam już na prostą, a przynajmniej z pozoru tak to wygląda. Teraz już tylko pozostaje mi droga do celu ;)
Dzisiaj nieco ponad 2800 słów - nic imponującego, ale i sam rozdział raczej niemrawy... Za to w kolejnym z pewnością na brak akcji nikt nie będzie mógł narzekać ;D
Dlatego koniecznie zostawcie motywującą gwiazdkę, komentarz z opinią, zaobserwujcie profil, żeby niczego nie przegapić i polećcie książkę znajomym, bo zasięgi dramatycznie spadają ;)
Do następnego!
~ GuineaPigi
CZYTASZ
Smocze Marzenia ✔
FanfictionDzięki Smoczemu Oku Jeźdźcy odbywają dalekie podróże, podczas których odkrywają nowe lądy i gatunki smoków. A co by było gdyby... Gdzieś "po drodze" przyjaciele spotkali pewną nieznajomą dziewczynę? Jak bardzo ich życie stanęłoby do góry nogami? 8.1...