XVI

24 1 0
                                    

- A ja ci mówię że nic tu nie ma. - odpowiedział markotnym głosem Alycent. Odchylił głowę do tyłu i spojrzał na zaczerwienione niebo, które oznaczało że zaraz nadejdzie noc. - Wracajmy. Marnujemy tylko czas.

Przekręciłam oczami, wyjęłam z torby latarkę i nacisnęłam guzik. Potrząsnęłam nią i uderzyłam o dłoń po czym latarka zaczęła świecić jasnym, żółtym światłem. Działa.

- Jeszcze chwilę. Jestem prawie pewna, że coś tu możemy znaleźć. - Poczułam jak buty ugrzęzły mi w błocie, szybko postawiłam duży krok i weszłam na trawę.

Alycent wydał z siebie odgłos znudzenia. Czekałam na niego kilka dobrych godzin, żeby mi teraz zaczął marudzić? jeśli nie chce pomóc to niech nie przeszkadza. Przez to że jest wampirem nadal czuję do niego spory dystans, ale póki co nie zrobił mi krzywdy, ani nie dał powodu dla którego miałabym się go bać. Gdy byłam jeszcze mała wokół mnie działy się dziwne zdarzenia, które ciężko mi było wyjaśnić. Jednym z nich był upadek z drzewa, który powinien być bolesny, ale wcale sobie nie przypominam, żebym uderzył w ziemię, albo żeby mnie to zabolało. Zamknęłam oczy, krzycząc a gdy je otworzyłam leżałam już pod drzewem na trawie. Wokół mnie nikogo nie było.

Odwróciłam głowę w jego kierunku, zaczął się drapać po głowie.

- Czego dokładnie szukamy? - zapytał, zasłaniając ręką ziewanie.

Powiał zimny, przeszywający wiatr przez który się wzdrygnęłam. Alycent zdjął z siebie szalik i opatula mi nim szyję. Podziękowałam, wzrok opuszczając w dół.

- Nie jestem do końca pewna - odpowiadam poprawiając sobie szalik. - jakieś dowody wskazujące na porwanie. Albo coś wspólnego z moim bratem może, on też został zabrany.

Osoby nie znikają z dnia na dzień. Wioska jest strzeżona przez strażników, żeby nikt przez mury nie mógł wejść ani wyjść, dlatego musi istnieć inne przejście i ja go znajdę.

- Szukamy w złym miejscu, powinniśmy szukać na starym cmentarzu. - Przerwałam ciszę, idąc dalej przed siebie.

Alycent pokręcił głową, ale się nie odezwał. Miał dość chodzenia, będąc zmęczonym po pracy.

Otworzyłam furtkę na cmentarz, przytrzymałam ją chwilę dla wampira. Groby było w fatalnym stanie, jakby osoby zmarłe zostały całkowicie zapomniane. Porośnięte mchem, brudne. Zwiędłe kwiaty, nieliczne znicze w których się palił płomień. Skierowałam latarkę przed siebie i aż podskoczyłam wydając z siebie pisk, gdy coś otarło się o moją kostkę. Zakryłam usta ręką z wytrzeszczonymi oczami.

- No Błagam. - Przeciągnął Alycent, uśmiechając się krzywo - Poważnie?

- Zamknij się. - Syknęłam a rudy kot przy moich nogach zamiauczał.

- To chyba znak że trzeba wracać.

- A proszę cię bardzo. Idź sobie. Nie potrzebuję żebyś mi narzekał co pięć minut.

Ominęłam nagrobek i udając obrazę poszłam dalej.

- Cardia! Cardia... - odchodząc coraz dalej już prawie nie słyszałam jego głosu.

A niech idzie do domu, tylko mnie rozprasza. Jakby mu zginęło rodzeństwo też by się zamartwiał na moim miejscu. Właściwie to czy on ma jakieś rodzeństwo? Obejrzałam się, ale go już nie było. Nikogo nie było, zostałam sama. Przeszły mnie lekkie dreszcze. Zostawił mnie drań, odwiązałam jego szalik i rzuciłam za siebie, jednak zapach jego perfum nadal czułam. Ochrona pierwsza klasa, chyba na nikogo lepszego trafić nie mogłam. Starałam się z zmusić by iść dalej i w końcu dostrzegłam mauzoleum. Przełknęłam nerwowo ślinę. Dwa posągi po obu stronach czarnych drzwi, a nad nią siedziała zakapturzona postać z kosą. Nazywano ją śmiercią. Po kolumnach zaczęły biegać pająki gdy oświetliłam je trochę latarką. Przed wejściem było pełno błota, a kutka była otwarta. Zawahałam się nie byłam pewna czy dłonie trzęsły mi się z zimna czy może ze strachu. Usłyszałam szmer z oddali, upuściłam kutke razem z łańcuchem na ziemię i weszłam do środka ściskając mocno latarkę. Podłoga była porysowana od pazurów. Zamrugałam na to kilkakrotnie, chcąc szybko wyjść. Już miałam odwrócić się na pięcie, kiedy dostrzegłam błysk w rozciągającym się mroku. Żołądek mi się skurczył. Żałowałam że nie zabrałam noża, ani broni palnej ze sobą. Chociaż na demona wątpię żeby zadziałało.
Wnętrze mauzoleum przedzielono na dwie części okręgiem promieniście ustawionych podwójnych kolumn. Budynek miał formę kolistą z wewnętrznym obejściem i kolumnadą otaczającą, która się nie zachowała. Granitowe kolumny w stylu korynckim z łukami pomiędzy nimi.
Palcami przejechałam po śladach pazurów. Były głębokie z zaschniętą krwią. Otaczała mnie cisza i spokój, a za oknami na wietrze kołysały się gałęzie. Otworzyłam na powrocie delikatnie drzwi, po czym wyjrzałam. Nasłuchiwałam ale nie było słychać żadnych niepokojących odgłosów. Po Alycencie też nie było śladu. Drzwi zaskrzypiały, otworzyłam je powoli i już miałam rzucać się do biegu kiedy usłyszałam głos za sobą.

Cardianna... Cardianna

Był to spokojny, znajomy głos który mnie wołał. Szybko odwróciłam się, ale nikogo nie widziałam. Obracałam głową na wszystkie strony, drzwi trzasnęły, jakby pchnięte z drugiej strony.

- Sedriq?

Słyszałam jego głos. To na pewno był jego. Zaczęłam się kręcić po pomieszczeniu, zapominając o strachu. Zapominając o czymkolwiek poza bratem który mnie wołał.

- Gdzie jesteś?! - podniosłam wzrok do góry, rozglądając się.

Po raz kolejny usłyszałam swoje imię. Powtarzał je. Zamknęłam oczy i skupiłam się tylko na słuchu, jego barwie głosu i podążałam za nim mało nie uderzając nosem o ceglaną ścianę. O co ty do cholery chodzi? Głos dochodził za ściany, a więc za nią musi coś być. Nie bardzo wiedziałam co w takiej sytuacji zrobić. Rozwalić ścianę? Narobię tym hałasu i ściągnę niepotrzebnie straż biskupa, nawet Raymond nie zdała mnie wybronić przed karą jaka mi się dostanie za zniszczenie grobowca. Biskup już na mnie krzywo patrzy, więc nie będzie mieć skrupułów przed daniem mi aresztu domowego i postawienie swojej straży przed moim domem. Oczywiście znalazłabym setki rozwiązań, żeby wyjść niepostrzeżenie, ale w końcu podejmie radykalniejsze środki. Przez chwilę zastanawiałam się nad mechanizmem, który pozwoliłby mi przedostać się na drugą stronę. Czytałam o ukrytych pomieszczeniach w domach, o których wiedzą tylko gospodarze. Najczęściej są to drzwi zlicowane ze ścianą i wykończone tym samym materiałem. Postukałam kostkami o cegły. Nic. Stawiałabym na mechanizm z ukrytym guzikiem. Takie drzwi zaczęły być coraz częstszym rozwiązaniem na zachodzie w bogatych rodzinach. Po dwunastu minutach niczego nie znalazłam, a zaczęło mi być coraz zimniej z jakiegoś powodu zaczynała mnie boleć dolna szczęka. Na spokojniej ustałam przy ścianie, kładąc na niej prawą i lewą rękę po czym przyłożyłam ucho do zimnej cegły. Słyszałam dziwne dudnienie. W miejscu koniuszków moich palców cegły zaczęły zlewać się ze sobą i promienieć na czerwo. Podskoczyłam wystraszona. W miejscach w których stykałam się ze ścianą pojawiły się ślady emitowane światłem. Zupełnie tak, jakby cegły się zażyły, a później powróciły do swojego pierwotnego koloru. Mega dziwne, ale nie czułam ciepła, ani innych odczuć. Jeszcze raz przyłożyłam ręce. Zjawisko się powtórzyło, a później wszystko wokół mnie zaczęło wirować. Nagle pojawiły się schody - stare, kamienne. Poświęciłam na nie latarką, kierowały się ku dołowi. Ciężko było mi stwierdzić gdzie się kończyły bo dalej była ciemność.

Wampirzy SzlachcicOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz