Zrobiłam kolejny krok, a potem następne. Wstrzymując oddech, schodziła na dół, aż góra schodów znikła mi z oczu. Jedynymi dźwiękami były szelest stóp i syk palących się pochodni na ścianach. Po plecach spłynął zimny dreszcz, gdy ujrzałam przed sobą hiperboloidalny korpus z wywiniętymi w krzywe skrzydla. lukowatymi żebrami pośrodku, na flankach zaś asymetryczne wieże zakończone kamiennymi wykwitami strzępiastych liści, niczym zamrożone czarną próżnią w chwili eksplozji węglowe szrapnele. Forma przypominała o ucieczce duszy, która w okrutnym bólu wyrywa się z okowów materii ku leprzej stronie. Przed sobą miałam ciemny korytarz, a na żelazne drzwi. Nie miały klamki, a na powierzchni znajdowała się jedynie prosta, pojedyncza linia. Na kolejnych widać było cyfry: 1 oraz 2. Numery nieparzyste ciągnęły się po lewej, a parzyste po prawej stronie. Szłam przed siebie, odgarniając pajęczyny, i zapałałam kolejne pochodnie. Numery rosły. Czyżby to był jakiś loch?.
Na podłodze jednakże nie było śladów krwi, nigdzie nie widziałam pozostałości kości czy broni. Powietrze również nie cuchnęło. Wyczułam jedynie kurz. Otworzyłam kolejne drzwi przed sobą. W czaszce czułam pulsowanie oznaczające, że zbliża się ból głowy.
Korytarz ciągnął się i ciągnął, ale wreszcie dotarłam do końca. Na ścianach po obu stronach znajdowały się drzwi numer 28 i 29, a przed sobą miałam ostatnie i nieoznaczone wrota. Wsunęła pochodnię w uchwyt na ścianie i złapała za pierścień, aby je otworzyć. Otwarte. Podejrzewałam że stanie się coś złego, za łatwo idzie.
Zrobiło mi się sucho w gardle, gdy pokonałam drugie drzwi i ruszyła przed siebie, zapalając kolejne pochodnie. W ich świetle ujrzałam schody, który skręcały w prawo i były wiele krótsze. Nikt nie czyhał na mnie wśród cieni. Widziałam jedynie kolejne drzwi po obu stronach. Panowała tu tak wielka cisza Tym razem, zanim dotarłam do końcowych drzwi, naliczyłam sześćdziesiąt sześć cel po drodze, co do jednej zamkniętych na głucho. Otworzyłam drzwi. Znalazła się w kolejnym korytarzu, jeszcze krótszym od poprzedniego. Trzydzieści trzy cele. Pulsowanie w głowie przerodziło się w ogłuszający łoskot, ale droga powrotna była taka długa. Zatrzymałam się przed czwartymi drzwiami. To spirala. Labirynt. Schodzę w dół, coraz niżej i niżej....
Przygryzłam wargę, ale otworzyłam drzwi. Jedenaście cel. Przyspieszyłam i wkrótce dotarłam do piątych wrót. Za nimi znajdowało się dziewięć cel. Przed szóstymi drzwiami zawahałam się, gdyż przeszył mnie inny dreszcz niż dotychczas. Czyżbym znalazła się w centrum spirali?. Gdy kreda dotknęła metalu, instynkt kazał rzucić się do ucieczki. Chciałam go posłuchać, ale mimo to otworzyłam drzwi. Blask pochodni ukazał moim oczom zrujnowany korytarz. W ścianach znajdowały się ogromne wyrwy, a drewniane belki były potrzaskane. Między popękanymi drągami zwisały pajęczyny, a przeciąg poruszał lekko strzępami materiału. To miejsce niedawno nawiedziła śmierć. Spojrzałam na trzy cele znajdujące się na ścianach krótkiego przejścia. Na końcu korytarza dostrzegłam jeszcze jedne drzwi, przekrzywione, zwisające na pojedynczym, ocalałym zawiasie. Za nimi czaił się mrok. Moją uwagę przykuła jednak trzecia cela. Żelazne drzwi były wyważone. Widziałam, że zostały pogięte i wyszczerbione, ale ciosy nie padły z zewnątrz. Przetrzymywana w środku istota wydostała się na wolność. Stanęłam w progu i zatoczyła szybko łuk pochodnią, ale nie ujrzałam niczego oprócz kości. Były ich tam całe stosy, niektóre potrzaskane i zmiażdżone do tego stopnia, że nie dało się ich już rozpoznać. Pospiesznie spojrzałam na korytarz, ale nie dostrzegłam żadnego źródła ruchu. Ostrożnie weszłam do celi.
Ze ścian zwisały żelazne łańcuchy, poprzerywane tam, gdzie powinny znajdować się kajdany. Zbudowane z ciemnego kamienia skały poznaczone były licznymi jasnymi, poczwórnymi kreskami, długimi i głębokimi. Były ich dziesiątki. Ślady pazurów. Odwróciłam się ku wyrwanym drzwiom. Na ich wierzchni również znajdowały się niezliczone ilości podobnych śladów. Jak to możliwe, aby ktoś wyrył tyle znaków w żelazie?. Zadrżałam i szybko wydostałam się z celi. Spojrzałam tam, skąd przyszłam, ale wejście nadal oświetlały zapalone przez mnie pochodnie. Potem zerknęłam w mrok czający się za drzwiami wyjściowymi.
Przechyliłam parokrotnie głowę, chcąc usunąć napięcie z mięśni karku, i weszła w ciemność. Tym razem nie widziałam żadnych uchwytów na pochodnie. W siódmym portalu znajdował się jedynie krótki korytarz oraz otwarte drzwi. Ósma brama. Ściany po obu stronach były uszkodzone i pochlastane pazurami. Wściekły ból głowy nagle ustał, gdy podeszłam bliżej. Za portalem ujrzałam spiralne schody prowadzące w górę, tak wysoko, że nie widziałam ich końca. Miałam wspiąć się prosto w ciemność. Co znajdowało się na końcu drogi? W klatce schodowej cuchnęło. Uważając, aby nie nadepnąć na gruzy, które zalegały na stopniach. Pięłam się bez końca. Ból głowy znów się nasilił, ale gdy dotarłam na górę, zapomniałam o wszelkim zmęczeniu. Uniosłam pochodnię. Otaczały ją Iśniące, obsydianowe ściany, tak wysokie, że nie mogłam dostrzec sufitu.
Miejsce przypominało średniowieczną katedrę. Gdy przechodziłam przez ogromną budowlę, światło pochodni padało na filary, odsłaniając ludzkie twarze. Ogromne filary rozciągały się wzdłuż ciemnego tunelu, a jego podstawy niczym gałęzie drzew pokrywały panele. Było za późno, żeby zawrócić, dotarłam już tak daleko, a miałam dziwne przeczucie, że coś bądź ktoś za mną podąża niczym cień. Może to dzieje się tylko w mojej głowie, jednak czułam się w tunelu niczym mały robak. Uniosła rękę jeszcze wyżej nad głową, ale nie widziałam sufitu, ani nie wiedziałam jak długo będę szła tym tunelem. Gdzie dojdę? Zadawałam sobie te pytanie już od dłuższego czasu, ale nie otrzymam odpowiedzi jeśli będę stała w miejscu. Twarze kobiet, mężczyzn, dzieci oraz starszych osób wyglądały, jak prawdziwe. Każda była inna, jednak wszystkie zrobione były ze złota. Podeszłam do kobiety i rzuciłam na jej twarz trochę światła. Odskoczyłam, mało nie potykając się o własne nogi, gdy jej oczy otworzyły się szeroko. Latarka z mojej kieszeni wypadła a baterie rozsypały się po kafelkach. Cofałam się do tyłu, a jej powieki otwierały się i zamykały. Chodź oczy były całe białe nie miałam wątpliwości, że patrzyła na mnie. Że mnie widziała. Przerażało mnie to, ale później jeszcze bardziej wystraszył mnie jej mrożący w żyłach krzyk. Był głośny, przepełniony bólem i... Nie ludzki. Zasłoniłam uszy dłońmi. Dźwięk, jakby miał mi zaraz rozwalić czaszkę, był nie do wytrzymania. Kobieta zdołała obudzić pozostałych, którzy naśladując ją również zaczęli wrzeszczeć. Rzuciłam się do biegu, zmierzałam przed siebie najdalej od nich jak tylko się dało, a było to ciężkie, bo twarze jak filary były widoczne na każdym kroku. Poczułam na koniuszkach palców jak z uszu poleciała mi krew. Głowa pulsowała bólem, ale po kilku minutach już przestałam cokolwiek słyszeć poza stukaniem obcasów po podłodze. Zatrzymałam się dopiero przed mostem - w przeciwieństwie do całej konstrukcji tego miejsca nie był on szeroki. Dwie osoby na spokojnie by przeszły obok siebie, ale nie więcej. Złapałam się śliskie poręczy, i zobaczyłam śluz ze zmieszaną krwią lepiącą się do mojej prawej dłoni. Ochyda. Zdjęłam pierścionki, chowając je do kieszeni i wytarłam dłoń o spodnie. Mogłam zaczekać na Alycenta i jutro tu przyjść, ale jak zwykle ciekawość wzięła nade mną górę. Wątpię żeby wiedział o istnieniu tego miejsca. Starałam się nie opierać też z jeszcze jednego powodu o poręcz, nie tyle że była oblepiona ale także niestabilna. Zobaczyłam postać na ziemi, w zasadzie na samym końcu mostu. Siedziała przygarbiona, odwrócona do mnie tyłem. Trzymała coś w rękach i zgrzytał zębami.- Sedriq? - spytałam niepewnie, cichym głosem. Ugryzłam się w język. To na pewno nie on. Idiota! Uciekaj! Głos wewnątrz mnie kazał mi brać nogi za pas i ziewać.
Podniósł głowę i zaprzestał czynności. Zmrużyłam oczy, ale nie zmusiłam się do kolejnego kroku. Zapadła całkowita cisza. Mój wzrok przyzwyczaił się do panującej wokół czerni, ale otaczający mnie mrok nie był kompletny. To nie był Sedriq... na pewno nie. Usłyszałam syk, a później postać ustała na nogach mierząc prawie dwa i pół metra. Coś twardego i długiego wypadło z kościstej łapy demona. Przez chwilę zapomniałam jak się oddycha. Co do cholery! Zaczęłam uciekać, wiedziałam że jestem zbyt wolna, gdy za sobą słyszałam pazury bestii po kafelkach. Był coraz bliżej. Odwróciłam się by spojrzeć i wtedy zobaczyłam prawdziwą postać demona. Wiedziałam co mnie czeka, ale nawet nie miałam czym się bronić. Z lśniące czaszki demona zwisały stronki rzadkich włosów, a usta otaczała i ogromna ilość blizn, jakby ktoś rozerwał, zszył, a potem znów rozerwał. Sapała przez brunatne popękane zęby i wpatrywała się we mnie z nienawiścią i chęcią mordu. Zewsząd dobiegł do moich uszu niosący się echem wycie wilka. Demon kolejny raz machnął pazurami w moją stronę, tym razem z jeszcze potężniejszą siłą, rozrywając mi ramię i rzucając w stronę poręczy, która pod moim ciężarem się załamała. Wpadłam do wody. Zachłysnęłam się, nie mogąc się ruszyć, ręce odmawiały mi posłuszeństwa, a woda wydawała się sprawiać większy opór i pochłaniała mnie coraz głębiej, jakby niewidzialny łańcuch ciągnął mnie na samo dno. Tonęłam, ponownie otworzyłam oczy widząc jak woda wokół mnie robi się czerwona od ran. Nie czułam bólu... W zasadzie niczego nie czułam, tylko spokój. Wiedziałam że to jest mój koniec, ale przynajmniej nie czuje już więcej ran na ciele. Zamknęłam oczy, nie mogąc ich kolejnych raz otworzyć. Straciłam panowanie nad swoim ciałem, jednak poczułam jak kogoś ramię oplata mnie w pasie.
CZYTASZ
Wampirzy Szlachcic
Teen FictionOdrodziła się ponownie, żeby historia z poprzedniego życia miała się powtórzyć i ponownie spotkać swojego ukochanego, zakochać się i umrzeć, jednak czy na pewno będzie to ten sam wampir?