32. NADZIEJA

87 12 0
                                    

      James teleportował nas w jakąś boczną uliczkę, której nie poznawałam. Prawdopodobnie kiedyś jako dziecko przejeżdżałam rowerem tą częścią miasteczka, ale zdecydowanie jako dorosła kobieta nie poznawałam w ciemnościach dwóch niewielkich budynków, w których mieściły się jakieś sklepy.

      Wraz z nami do zaułka przenieśli się też inni krwiopijcy, kobiety i mężczyźni. W słabym świetle ulicznych latarni nie dostrzegałam dokładnie ich twarzy, ale wiedziałam, że i tak bym ich nie poznała ani nie zapamiętała. Strzygi również teleportowały się obok nas. Byli to głównie mężczyźni, ale między nimi rozpoznawałam też kilka kobiet. Łącznie było ich wszystkich z dwudziestu. Dwudziestoosobowa grupa krwiopijców po ludzkiej stronie Liden prawdopodobnie zaraz miała rozpętać piekło w życiu tego niepozornego miasteczka.

     Szczękałam zębami, mimo że noc nie była w zasadzie aż tak zimna. Był w końcu już lipiec, temperatura prawdopodobnie sięgała zapewne jakichś siedemdziesięciu sześciu stopni, ale ja i tak się trzęsłam. Z szoku. Wciąż nie mogłam uwierzyć w to, co zrobiłam kilka minut temu. Wypiłam krew Jenny. Właśnie wędrowała ona po moim ciele. Rwał mi się oddech, kiedy o tym myślałam.

     Cząstka mojego umysłu, która była jeszcze w miarę sprawna, zastanawiała się, gdzie podziewały się wampiry i strzygi z Dworu. Wiedzieli już o moim porwaniu, więc powinni się przecież szybko tutaj zjawić, prawda? Ale nie było po nich śladu. Wtedy zaczęłam się zastanawiać, kompletnie bezzasadnie, czy mnie przypadkiem nie porzucili. W końcu tak na dobrą sprawę nie byłam im aż tak potrzebna. Lucretia sama czasem mówiła, że w zasadzie byłam bezużyteczna. Mitchell prawdopodobnie przeżyłby moją przemianę, a Heather promieniałaby, gdyby dowiedziała się o moim odejściu. Vincent za to miał Maxine, więc byłby zajęty, a...

     Pokręciłam nerwowo głową, zdając sobie sprawę, że znów wpadałam w histerię. Miałam wrażenie, jakbym stała jedną nogą na linie przewieszonej kilkadziesiąt metrów nad ziemią, a każda taka ponura myśl sprawiała, że chwiałam się coraz bardziej. Nie mogłam spaść. Nie mogłam się jeszcze poddać. Musiałam coś zrobić, by się stąd wyrwać.

     James zajął się kreśleniem kredą kręgu. Kucał odwrócony do mnie tyłem. Gdybym miała przy sobie jakiś kołek, mogłabym na niego skoczyć i go zabić.

     Zabić. Czy byłabym zdolna do czegoś takiego?

     Otaczała nas cała chmara krwiopijców, więc podejrzewałam, że taka akcja by nie przeszła. Czułam na sobie ich uważne spojrzenia, które podpowiadały mi, że oni również czekali na rezultat całego tego skomplikowanego rytuału. Byli gotowi mnie unieruchomić, gdybym spróbowała przeszkodzić. Nikt nie musiał mi tego mówić — mieli to wypisane na twarzach.

     Starałam się wymyślić sposób, jak uciec, ale mój mózg się popsuł, nie funkcjonował prawidłowo. Wszystko docierało do mnie z opóźnieniem.

     Także to, że do zaułku, w którym się znajdowaliśmy, wjechał jakiś czarny samochód. Z dużą szybkością przejechał między krwiopijcami, którzy, by uniknąć zderzenia, masowo poprzemieniali się w cień. Auto miało nienaturalnie cichy silnik, więc wampiry prawdopodobnie wyłapali jego charkot dopiero gdy znajdował się już niedaleko. James obrócił się z zaskoczeniem w stronę auta, które przytrzymało się tuż przy nas. Światło reflektorów raziło i mnie, i jego. Nie widziałam nawet, kto wysiadł z pojazdu. Przez chwilę nawet tego nie zarejestrowałam.

     Dopiero gdy usłyszałam trzask drzwi, zmrużyłam oczy i z przestrachem spojrzałam w stronę wysiadających. Nie wiedzieć czemu spodziewałam się zobaczyć tam kolejnych krwiopijców. Bałam się, że będzie ich więcej. Ale kiedy zerknęłam na mężczyznę stojącego najbliżej mnie, przeżyłam szok. Dziwna ulga spadła na mnie jak grom z jasnego nieba.

Niepamięć wstecznaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz