36. ZRANIENIE

110 9 6
                                    

     Bonnie wyrwała mnie z marazmu, kiedy złapała nagle za moje ramię. Podskoczyłam i obróciłam się, a gdy zobaczyłam, że to właśnie ona zburzyła mój spokój, nieco się spięłam. Nie rozmawiałam z nią od wieków.

     — Cześć, Maisie — powiedziała bardzo cicho, jakby bała się, że przez głośniejsze dźwięki wpadnę w szał. — Dawno się nie widziałyśmy, co? Możemy pogadać?

     Znajdowałyśmy się w moim pokoju. Siedziałam na krześle i patrzyłam w okno, wspominając czasy, gdy James i Mitchell przez nie do mnie wpadali. Bonnie stała tuż obok mnie. Drzwi były zamknięte, choć podejrzewałam, że za ich drewnianą powierzchnią czekała na nas moja matka.

     Spojrzałam Bonnie w oczy, ale zaraz odwróciłam wzrok i skinęłam głową. Nie miałam ochoty rozmawiać, a właściwie... bałam się konfrontacji z przyjaciółką. Bałam się, bo miała rację co do Jamesa, a ja jej nie posłuchałam.

     Bonnie usiadła na łóżku, rozkładając swoją spódnicę. Cała była ubrana na czarno — bluzka i dół były czarne, rajstopy, nawet buty. Jedynie na jej jasnej szyi lśnił srebrny krzyż. Jako że straciłam kompletnie rachubę czasu, zastanawiałam się, czy nie wracała z pogrzebu Jenny. Podobno jakiś miał się odbyć, ale nie miałam nawet siły o tym myśleć.

     — Przepraszam, że nie przyszłam szybciej — prawie wyszeptała. — Chciałam, ale... różne rzeczy się wydarzyły. Rodzice trochę świrują. Rozumiesz.

     Przymknęłam na chwilę oczy. Wiedziałam, z czym to wszystko się wiązało.

     — Rodzice zabronili ci się ze mną spotykać, prawda?

     — Znasz ich — odparła przepraszającym tonem. — I znasz też mnie. Nie obchodzi mnie, co mają na twój temat do powiedzenia. Znam cię.

     — Chyba nie do końca. Chyba tym razem mają rację.

     Bonnie pokręciła głową. Nie dała rady dłużej powstrzymać płaczu, więc zaczęła szlochać.

     — Nie opowiadaj bzdur, Maisie.

     — Nie opowiadam. Ona nie żyje przeze mnie. — W moich oczach też zebrały się niechciane łzy. Moje zapuchnięte oczy, gdyby mogły, zapewne by zaprotestowały. — Ostrzegałaś mnie przed Jamesem, ale nie chciałam słuchać. Byłam uparta, a teraz... — Przyłożyłam dłoń do ust, gdy poczułam mdłości. Mój umysł do tej pory wypierał to, co teraz mówiłam.

     Bonnie ścierała wściekle łzy, patrząc na mnie z przerażeniem. Nie miała pojęcia, co powinna powiedzieć w takiej sytuacji. W sumie sama nie miałam pojęcia, o czym tak naprawdę powinnyśmy porozmawiać. O śmierci Jenny? O czym, że zostałam wplątana w szalony plan Jamesa? O tym, że utraciłam Mitchella, którego nawet nie znała? W którym kierunku powinna podążyć ta rozmowa?

     Znów obróciłam się w stronę okna. Miałam wrażenie, jakby mój umysł zamknął się w czterech ścianach, od których wszelkie informacje się odbijały. Bonnie mogłaby mi tłumaczyć jak wszyscy, że to nie była moja wina, że powinnam spróbować ruszyć dalej, ale i tak wiedziałam swoje.

     Splotłam ze sobą ręce.

     — Był pogrzeb Jenny?

     Drgnęła.

     — Jeszcze nie, ale... Też jestem w żałobie, więc... — Odwróciła wzrok. — Byłam dziś u rodziców Jenny.

     Kolejne łzy spłynęły po moim policzku.

     — Jak się trzymają?

     — Źle — odpowiedziała po chwili wahania. — Jej siostry też źle to znoszą, ale... Myślę, że nikt cię nie obwinia za to, co się stało. Każdy wie, że to ten wampir... że to on wam to zrobił.

Niepamięć wstecznaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz