37. NOSTALGIA

92 13 0
                                    

     Stanęłam w drzwiach pokoju, w którym mama sypiała teraz sama. Czułam gulę w gardle, jakbym obawiała się tej rozmowy, choć tak naprawdę wydawało mi się, że byłam niebywale spokojna. Za oknami panowała ciemność, po domu rozchodziły się dźwięki wydobywające się z telewizora z sypialni mojej rodzicielki i stukot klawiatury Ericka, który prawdopodobnie grał teraz w coś na komputerze. Wszystko wydawało się takie... normalne.

     Mama leżała na łóżku i czytała jakąś książkę, drugim okiem zerkając na wiszący na ścianie telewizor. Pokój rodziców był dość niewielki i ciasny, mieściło się tu tylko łóżko i dwa stoliki nocne z lampkami — ubrania trzymali w szafie na korytarzu. Kiedy tylko stanęłam w wejściu, mama poderwała głowę.

     — Coś się stało, kochanie? — zapytała, odkładając książkę na bok. Zaczęła się podnosić, ale przestała, gdy podeszłam do łóżka. — Maisie? Powiedz coś.

     Usiadłam obok i wtuliłam się w nią w milczeniu. Nie potrafiłam wydusić z siebie słowa. Ostatnimi czasy prawie nie rozmawiałam, więc nie było to niczym nowym. Mama jednak po mojej ostatniej kłótni z Bonnie, Spencerem i Jessem uznała, że zaczęłam się trochę wybudzać z marazmu, w który wpadłam. Prawda chyba jednak by jej nie zadowoliła.

     Objęła mnie i przyciągnęła bliżej siebie. Pachniała słabymi perfumami i po prostu sobą. Wtuliłam twarz w zagłębienie jej szyi i przez chwilę tak trwałam, ignorując lecące w tle reklamy. Mama gładziła mnie po plecach, czując prawdopodobnie, że byłam bardzo spięta.

     — Denerwujesz się jutrzejszym spotkaniem ze Starszyzną?

     Pokręciłam głową. Nie bałam się.

     Odsunęła mnie od siebie i uważnie zlustrowała ciemnymi tęczówkami. Dopiero w tamtym momencie dostrzegłam u niej wory pod oczami i cienie. Była blada, wyglądała tak, jakby nie spała od tygodni. Wydawała się równie zmęczona całą tą sytuacją jak ja. Od miesięcy żyła ze świadomością, że jej córka „zdradziła rasę", jak to zdążyły obwieścić gazety, a teraz musiała zmierzyć się z faktem, że brała udział w morderstwach kilkunastu osób. To musiało być trudne i dla niej.

     — Więc o co chodzi? Źle się czujesz?

     — Chciałam się po prostu przytulić — wyszeptałam. Nie umiałam powiedzieć tego głośniej. — Ja... Jest mi bardzo... smutno.

     Odgarnęła włosy z mojej twarzy.

     — Widzę, kochanie. Ale... nie chcesz o tym porozmawiać?

     — Nie.

     — Może umówię wizytę u doktor White?

     — Nie, nie trzeba. — Spojrzałam w bok. Oparłam się o nią, a ona znów ochoczo mnie objęła. — Mamo... Kocham cię. Wiesz o tym, prawda?

     Przez chwilę milczała, a ja podejrzewałam, co chodziło jej po głowie — te wszystkie momenty, gdy w złości i rozpaczy wykrzykiwałam, że jej nienawidzę. Dzień, kiedy dowiedziałam się, że nie byłam dzieckiem taty. Wiedziałam, że teraz te obrazy przewijały się przed jej oczami.

     — Wiem. Ja ciebie też. Najbardziej na świecie. I nieważne, co powie ta cała Starszyzna, jaki wyda wyrok — kocham cię i nie pozwolę, by cokolwiek ci zrobili. Rozumiesz, Maisie?

     Kiwnęłam głową, mimo że byłam sceptycznie nastawiona do jej słów. Chyba po prostu chciałam, by uwierzyła, że zaufałam jej w pełni.

     — Kocham też tatę i Ericka — powiedziałam cicho. — I tak samo kocham i Bonnie, i Jessego, i... tak samo kochałam Jenny i Mitchella.

     Mocniej mnie do siebie przycisnęła. Nic nie powiedziała. Czekała, aż sama z siebie to wszystko wyrzucę, ale nie czułam się gotowa. Czas leczył rany, ale czasem naprawdę powoli. W moim przypadku proces leczenia miał się dopiero niedługo zacząć.

* * * * *

     O drugiej w nocy zamknęłam się w swoim pokoju na klucz. Byłam już gotowa, choć jednocześnie nie miałam pewności, czy cokolwiek, co zaplanowałam, podziała. Czułam jednak, że musiałam spróbować, bo nie byłam w stanie dłużej wytrzymać w tym dziwnym stanie zawieszenia, w którym się znajdowałam.

     Odrzuciłam niewielki dywan na bok, odsłaniając drewnianą podłogę, i namalowałam na nim kredą wielki krąg. Robiłam to z pamięci, więc do końca nie byłam pewna, czy dobrze go odwzorowałam. Wyszedł mi trochę krzywo, a niektóre symbole wydawały się nieco zamazane, mimo że starałam się, by były jak najbardziej widoczne.

     Wykonując kolejne kreski, przypominałam sobie o Jamesie, o feralnym przesłuchaniu, gdy wyznałam całą prawdę na temat Rytualnego Mordercy. Miałam wrażenie, że było to miesiące temu. W międzyczasie wydarzyło się tyle, że wydawało mi się, iż minęło całe stulecie od tamtej pory.

     Kiedy skończyłam, stanęłam nad moim dziełem. Robiło mi się trochę niedobrze, gdy na to patrzyłam, ale świadomość, że mógł być to klucz do mojego zapomnienia, sprawiała, że poczułam się nieco lepiej. Tylko ta myśl, ta niewielka iskierka nadziei, utrzymywała mnie przy zdrowych zmysłach. Znajdowałam się na skraju wytrzymałości, nie byłam już w stanie wieść takiego życia jak do tej pory.

     Krąg do teleportacji kojarzył mi się tylko z Mitchellem. Nie miałam pojęcia dlaczego — może ze względu na to, że podróżowałam z nim w ten sposób kilka razy albo po prostu było to przypadkowe powiązanie, które z niewiadomych przyczyn zrodziło się w mojej głowie. W każdym razie patrząc na wymalowane kredą symbole, miałam w głowie tylko Mitchella. Zresztą ostatnimi czasy nie potrafiłam przestać myśleć o nim i o Jenny. Ale głównie o nim.

     Chwyciłam za plecak, który spakowałam kilka godzin wcześniej. Skrzętnie ukryłam go przed zaniepokojonymi spojrzeniami mojej matki i ciekawskim wzrokiem Ericka, który dziś w milczeniu przyszedł do mojego pokoju, jakby chcąc się upewnić, że wszystko było ze mną w porządku. Na biurku leżał krótki list, który wyjaśniał całą sytuację, choć podejrzewałam, że to nie zatrzyma mojej rodziny przed poszukiwaniami.

     Decyzję o ucieczce podjęłam niedawno, ale byłam zdeterminowana, by to zrobić. Chciałam zniknąć z Liden, z Kalifornii, ogółem z tego świata. Odciąć się grubą kreską od mojej przeszłości, przyjaciół, których zraniłam, rodziny. W tamtym momencie mojego życia uważałam, że było to najlepsze wyjście. Wydawało mi się, że jeżeli zniknę, moim bliskim nic już nie będzie grozić. Czułam, że byłam gotowa sama walczyć z tym, w co się wplątałam. Bez ich ingerencji.

     Wstąpiłam do kręgu, ciągle się wahając. Nie byłam pewna, czy pozostałości po Więzach Krwi wystarczą, by wampirza magia podziałała. Nie miałam na to żadnych dowodów. Wewnętrznie jednak liczyłam, że mój plan się powiedzie. Niczego innego nie pragnęłam.

     Przede mną, na przeciwległej ścianie, wisiało lustro, które kilka tygodni temu zasłoniłam. Dziś było odsłonięte, ale jeszcze nie odważyłam się w nie spojrzeć.

     Podświadomie chyba chciałam, by był tu ze mną ktoś, na kim mi zależało, kto by mnie zapewnił, że dobrze robiłam. Mama, tata... Bonnie lub Jesse. Może niania Lily. Vincent. Albo sama Jenny lub Mitchell, czyli ci, których już nigdy miałam nie spotkać. W ostatnim czasie miałam wrażenie, że straciłam ich wszystkich w jakiś sposób. Teraz podejmowałam świadomą decyzję.

     Kiedy symbole wymalowane przeze mnie kredą rozbłysły dziwnym blaskiem, który już rozpoznawałam, przełknęłam głośno ślinę. To był już czas. Właśnie miałam rozpocząć nowe, może lepsze życie.

     Odważyłam się spojrzeć w lustro. Pierwszy raz od dawna zrobiłam to świadomie.

     Na spojrzenie odpowiedziały mi czerwone tęczówki Mitchella, który objawił się w zwierciadle. Wpatrywał się we mnie intensywnie, jakby potępiał moją ucieczkę.

     Chwilę później już mnie nie było.

---------------------------------------------------------------------------

Hej! Tak oto dotarliśmy do końca pierwszej części historii Maisie! Mam nadzieję, że rozdział, choć krótki, wam się podobał. Epilog prawdopodobnie opublikuję jutro wraz z resztą informacji dotyczących pojawienia się drugiego tomu tej historii. Naprawdę postaram się tym razem wyrobić w terminie ;p

Co myślicie o decyzji Maisie? Czy była słuszna? Czy może dziewczyna postąpiła zbyt impulsywnie? Piszcie ;)

Do zobaczenia w epilogu!

Niepamięć wstecznaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz