3. ZAGUBIENIE

269 26 1
                                    

     W poniedziałek zostałam w domu sama z Erickiem. Nie żeby to wcześniej się nie zdarzało, ale tym razem byłam naprawdę zdeterminowana, by z nim poważnie porozmawiać. Przez ostatnich kilka tygodni dzielnie znosiłam jego oziębłość i pogardę, prawie nie pisnęłam o tym słówkiem, nie chcąc go bardziej zdenerwować. Miałam już jednak tego dość. To był mój brat. Jedna z najbliższych mi osób na świecie. Pragnęłam, by nasze relacje w końcu wróciły do normy, chociaż połowicznie.

     Stałam przed drzwiami od jego pokoju i zbierałam się w sobie, by zapukać. Oddychałam głośno, chcąc uspokoić szalejące serce. Po głowie znów zaczęła mi chodzić ta dziwna rozmowa, którą kiedyś z kimś odbyłam. Od dwóch dni nie mogłam przestać rozdrabniać się nad tym wspomnieniem, ale teraz nie było na to czasu. Musiałam pogadać z Erickiem.

     Zapukałam dwa razy i nieśmiało weszłam do pokoju, który tak dobrze znałam.

     Pomieszczenie było niewielkie, ale raczej przytulnie urządzone. Stało w nim pojedyncze łóżko, biurko i rozsuwana szafa, w której mieściły się nie tylko ciuchy Ericka, ale też nasze zimowe kurtki (na jesień i zimę przekładaliśmy je do szafy z przedpokoju). Ściany zostały pomalowane na ciemnoniebiesko, a na suficie migały gwiazdki bliźniaczo podobne do tych z mojego pokoju. Erick, tak jak ja, miał małe problemy z utrzymaniem porządku. Oboje zmagaliśmy się ze stertą brudnych ubrań, stosami książek, które nie miały miejsca na półkach i w szafkach, a także masą rupieci pochowanych w poszczególnych szufladkach biurka. Podobno pokój odzwierciedlał duszę właściciela i jego charakter. W takim wypadku według tego powiedzenia Erick i ja musieliśmy być zagubieni i nieco roztrzepani. A to w sumie było zgodne z prawdą.

     Kiedy weszłam do pokoju, Erick przestrzelił mnie spojrzeniem. Siedział przy biurku i grał w coś na komputerze. Dawno tu nie zachodziłam, więc pierwsze sekundy spędziłam na rozglądaniu się. Erick patrzył na mnie w skupieniu, zapewne zastanawiając się, co wyrabiałam. W końcu jednak wzięłam się w garść i spojrzałam bratu w oczy.

     — Przyszłam pogadać — zapowiedziałam. — Przyszedł już chyba na to czas.

     Posłał mi zirytowane spojrzenie i obejrzał się w stronę ekranu, na którym co raz migały jakieś obrazy z gry. Zdenerwował mnie swoim zachowaniem i tym, że bez przerwy zadzierał nosa, ale powstrzymałam się od komentarza.

     — Jestem zajęty.

     — Jasne, questy w San Andreas są szalenie ważne. Dużo ważniejsze niż rodzona siostra, która pragnie się pogodzić albo choćby zrozumieć, dlaczego jaśnie pan jest obrażony. Pozdrów ode mnie całe Grove Street.— Usiadłam na jego łóżku. — Nie było mnie dwa lata, a ty zdążyłeś zdziecinnieć do reszty. Myślałam, że rozwój psychiczny człowieka przebiega w trochę inny sposób.

     Uparcie milczał. Z naszej dwójki to on dłużej chował urazę. Ja byłam mocna w gębie, on potrafił przez bardzo długi czas trwać w ciszy, ale nie bez powodu. Dlatego tak mnie martwiło jego zachowanie. Miałam wrażenie, że przed zaginięciem musiałam odwalić coś idiotycznego.

     Opadłam na jego łóżko i spojrzałam na gwiazdki.

     — Powiedziałam ci coś dziwnego przez moim zniknięciem? Pokłóciliśmy się? Bo niczego takiego nie pamiętam, a nie uwierzę, że mnie unikasz, bo już nie jestem tą samą Maisie. Więc? Staniesz na wysokości zadania i odpowiesz mi na pytanie? A może dalej będziesz zgrywał rozwydrzonego bachora? Co, Erick?

     Cisza.

     Czasem się zastanawiałam, czy nie przyśniły mi się te wszystkie ciepłe wspomnienia, które wiązałam z bratem. Taka zmiana w naszej relacji raczej nie była możliwa. No chyba że naprawdę skrzywdziłam go w jakiś paskudny sposób, ale ani nie pamiętałam niczego takiego, ani Erick nie chciał mi nic powiedzieć. Trwaliśmy więc w cholernym błędnym kole, starając się udawać, że nasza rodzina wcale nie rozpadała się na cztery niezależne od siebie części.

Niepamięć wstecznaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz