30. NIENAWIŚĆ

96 10 1
                                    

     Głowa pękała mi w szwach. Było mi na zmianę to gorąco, to zimno, a w moim umyśle panował po prostu sajgon — wspomnienia i myśli mieszały się ze sobą, chwilami wręcz nie odróżniałam, co było prawdą, a co kłamstwem. I śniłam. O Jamesie.

    Staliśmy w bibliotece w jego domu. Przeglądałam po kolei jego książki w poszukiwaniu tytułu, który mogłabym znać. Niestety około trzystuletnie wampiry nie czytywały „Darów Anioła" ani innych serii, po które najchętniej bym sięgnęła. Widziałam za to opasłe tomiszcza spisane po łacinie i w grece. James przyglądał mi się uważnie, a na jego twarzy nie było już uśmiechu. Patrzył na mnie w napięciu, jakby spodziewał się, że zaraz się na niego rzucę albo znajdę coś, czego nie powinnam. To był pierwszy raz, gdy poczułam w jego towarzystwie niepokój.

    Okładka jednej książki rzuciła mi się w oczy, ale ją ominęłam. Sięgnęłam po stare wydanie „Roku 1984" Orwella. Zerknęłam kontrolnie na Jamesa.

    — Wow, nie spodziewałam się zobaczyć u ciebie coś pochodzącego z dwudziestego wieku. Myślałam, że to zbyt współczesne dla ciebie.

    Posłał mi krzywy uśmieszek.

     — Jak zawsze używasz języka jako ostrza, moja droga.

    — Nie, nie — jako szpilki. Ja wbijam tylko szpileczki.

    Odłożyłam książkę na miejsce. Tajemnicza księga z brudnym, brązowym grzbietem zdawała się do mnie wołać, krzyczeć: „Podnieś mnie!", ale skrzętnie ją ignorowałam. Wzrok Jamesa stawał się palący, a ja miałam wrażenie, że miało to coś wspólnego właśnie z tym przedmiotem.

     Masz tu coś ciekawszego niż nudy Sokratesa?

     — Nie mam tu utworów Sokratesa, bo one nigdy nie powstały. Sokrates był gawędziarzem, który zaczepiał ludzi na ulicy i tak zyskał sławę. Poza tym to głównie jego uczniowie utrwalali na papierze jego poglądy na niektóre kwestie.

    Patrzyłam na niego, unosząc ostentacyjnie jedną brew.

    Rany, dziękuję za ten wykład.

    — To jeszcze nie był wykład.

    — Mhm... mruknęłam i w końcu sobie odpuściłam. Sięgnęłam po brudną księgę, która tak mnie do siebie wzywała, i zapytałam pod nosem: A co my tu mamy?

    Księga była naprawdę brudna, z przetartymi brzegami i porwanym grzbietem. Kartki były kruche, dlatego przerzucałam je z nabożną czcią, bojąc się, że zniszczę jakiś antyk z osiemnastego wieku. Czułam na sobie spojrzenie Jamesa, ale zignorowałam je, skupiając się w pełni na treści księgi. A ta była naprawdę interesująca.

    Na pozór była to zwykła w rozumieniu krwiopijców księga zawierająca informacje na temat magii kręgów. Na pierwszych stronach widniały ilustracje niektórych z nich, których oczywiście nie rozpoznawałam. Na razie. Kiedy jednak przerzuciłam więcej kartek i znalazłam się bliżej środka, zaczęłam dostrzegać różne... przerażające kwestie. Same ułożenie kręgów i wpisane w nie symbole niewiele mi mówiły, ale już rysunki ludzi złożonych w ofierze, którzy byli na przykład ułożeni wokół jednego z nich... To już mnie nieco zaniepokoiło. Spojrzałam na podpis w księdze, ale był spisany w nieznanym dla mnie języku.

    Zdezorientowana spojrzałam na Jamesa, który jak się okazało, stał już obok mnie. Nawet nie zarejestrowałam, kiedy podszedł.

    Co to ma być? wydusiłam z siebie. Miałam chrypkę. — „Tysiąc sposobów na śmierć"? Jestem pewna, że widziałam to kiedyś w tym programie.

Niepamięć wstecznaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz