2. Znowu idzie noc

349 25 9
                                    

When the words
Weigh heavy on the heart
I am lost
And lead only by the stars

Cage me like an animal
A crown with gems and gold
Eat me like a cannibal
Chasing the neon throne

The air is silk
Shadows form a grin
If I lose control
I feed the beast within

Of Monsters and Men — Human

🌙

Nie spodziewał się, że noc nadejdzie tak szybko.

Każda kolejna godzina przybliżała go coraz bardziej do pełni — do tego koszmaru, kiedy bestia przejmowała nad nim władzę. Każda kolejna minuta odmierzana przez wskazówki zegara sprawiała, że stawał się coraz bardziej napięty i coraz mniej chętny do jakichkolwiek interakcji. Najchętniej zaszyłby się w dormitorium, pod kocem, z książką, najlepiej w samotności, gdzie nie mógłby nikomu dogryźć swoim kiepskim humorem ani pokładami zranienia, nad którymi on sam nie miał kontroli.

Prawdę mówiąc, nie miał nad niczym kontroli — ten cholerny księżyc pozbawiał go zupełnie rozumu i resztek człowieczeństwa. Nic dziwnego, że kiedy po ciężkiej nocy oglądał swoje szramy, zastanawiał się, czy w ogóle jeszcze może nazywać siebie człowiekiem. W końcu drzemała w nim bestia, śpiąca na piersi, zwierzęca i bezlitosna; nie była do końca nim, ale stanowiła część jego samego — więc logicznie byłoby uznać, że i on był bestią, przynajmniej w części. Niby wcale nie miał zwierzęcego instynktu ani nie zachowywał się krwiożerczo poza godzinami pełni, ale na te noce nie dało się po prostu spuścić zasłony milczenia. Jasne, rano zwykle nic nie pamiętał — gen likantropii okazał mu choć tyle litości — ale bolało go wszystko i bolały go nawet myśli, a zwłaszcza zżerające go żywcem poczucie winy. Jeśli nie miał kontroli nad bestią, jak mógł zapobiec nieuchronnej katastrofie? Jak mógł zapobiec skrzywdzeniu swoich przyjaciół albo kogokolwiek mającego pecha znalezienia się w zasięgu jego łap, jeżeli nie miał kompletnie świadomości tego, co robi — albo co robi jego bestia? Jak mógł utrzymać bestię w ryzach, jeżeli nie istniały żadne kajdany świadomości zdolne ją skrępować?

Co, jeśli pewnego dnia rzeczywiście kogoś skrzywdzi? Jeśli kogoś ugryzie i skaże kogoś na dokładnie ten sam los, to samo cierpienie? Jeśli kogoś zabije? Nie trzeba było wiele, by któryś z tych scenariuszy doszedł do skutku, by stało się to, co niewyobrażalne. Jak dotąd mu się udawało tego uniknąć — ale kiedyś w końcu musiało stać się coś złego. Nie, jasne, że nie chciał kusić losu, ale takie właśnie były prawa kosmosu; nie mogło być wciąż nazbyt dobrze i kiedyś w końcu spadnie ten meteoryt zapowiadający katastrofę.

Do pełni zostały mniej niż dwadzieścia cztery godziny. Odliczał tak, jakby przygotowywał się na detonację bomby — bo i w pewien sposób jego wilkołactwo było taką bombą. Bombą, której zapłon stanowił księżyc.

Przed nastaniem nocy starał się o tym po prostu nie myśleć i zająć umysł czymś innym: czy to czytaniem książek, czy rozmowami z przyjaciółmi, czy przygotowaniami do lekcji. Pech chciał, że akurat tego dnia wyczerpał swój arsenał zapychaczy czasu: wszystkie eseje napisał zaraz na początku przerwy świątecznej, przeczytał nawet wszelkie zaległe książki — zostały mu tylko sterty czasopism quidditcha, ale tych nie chciał tknąć nawet kijem — a konwersacje go po prostu irytowały swoją miałkością. Wskutek tego przez cały dzień nie mógł nawet znaleźć dla siebie miejsca i miotał się z kąta w kąt.

Jego uwagę odwróciła na krótko impreza w pokoju wspólnym Hufflepuffu, bo w końcu było dobrze porozmawiać ze wszystkimi przyjaciółmi po powrocie z ferii i pograć w planszówki niewiele gorsze od mugolskich. Dobrze było nawet spędzić później czas z Siriusem w ciemnościach dormitorium, bo głos Siriusa przypominał jedwab i miał właściwości odganiające demony. Jego obecność zawsze koiła, ale w tych chwilach po zmroku pomagała Remusowi przetrwać. Właśnie dlatego nie protestował, kiedy Pads zaprosił go do swojego łóżka, zupełnie jakby wiedział, że Remus właśnie tego potrzebuje, i mocno go przytulił.

Łania w potrzasku | Trylogia Łani 2 | ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz