17. Czarna woda

184 16 9
                                    

I'm a thief, I'm a coward, I'm a fool, it hurts
Thinking this was real
When I lose, when I fall, clutching out of her
Everything I feel
You've got my hands tied
Innocent sacrifice

I feel I'm goin' under
'Cause my heart is bleeding colors

— Crywolf, Quantum immortality

🔥

Tego dnia nic nie zapowiadało katastrofy.

Niebo było wyjątkowo błękitne, pozbawione chmur, co wydawało się zaskakujące po ostatnich deszczowych dniach. Kwiecień kwitł, i było to widać nawet na gałęziach drzew, gdzie pojawiały się pąki i kolory rozświetlające bujną zieleń. Wiatr też dokuczał już mniej — i przez moment można ulec złudzeniu, że do Szkocji niespodziewanie zawitało lato, a zima zaczęła wydawać się wyłącznie przykrym snem. Lily nie pozwoliła sobie jeszcze na zadomowienie się w tej odbudowywanej skorupce bezpieczeństwa — i spodziewała się, że nie poczuje się bezpiecznie, dopóki sprawcy nie zostaną w końcu ukarani i nie znajdą setki mil od niej, najlepiej w Azkabanie. Na razie się wcale na to nie zanosiło, ku jej frustracji oraz rozgoryczeniu.

To fałszywe poczucie bezpieczeństwa sprawiało, że coraz częściej opuszczała gardę. Jej myśli częściej biegły w stronę prac domowych, egzaminów, ustabilizowania magii w jej dłoniach oraz pracy po ukończeniu szkoły niż raportów Regulusa i szukania sposób na pozbycie się Ślizgonów z zamku czy zdobywanie jakichkolwiek dowodów na ich działalność. Zapadła cisza — i Lily żywiła nadzieję, że Ślizgoni poszli po rozum do głowy i porzucili wszelkie plany zaszkodzenia komukolwiek. Tak też zresztą wynikało z raportów Regulusa — nie działo się jego zdaniem absolutnie nic alarmującego, nic, co wskazywałoby na możliwość kolejnych ataków.

Tego dnia czuła się bezpiecznie aż do momentu, w którym zapadł zmrok. Nastąpiło to dosyć późno, o czym zorientowała się dopiero po wyjściu z dyżurki po całym dniu spędzonym na porządkowaniu papierów oraz powtarzaniu do egzaminów. Droga z powrotem do wieży nie wydawała się taka przyjazna, zwłaszcza w przypadku korytarzy, po których pełzały cienie. Cienie te zdawały się żyć własnym życiem i bezustannie się poruszały, być może pod wpływem światła księżyca wpadającego przez okna. Lily poczuła przebiegający po plecach dreszcz i zawahała się z dłonią zaciśniętą na klamce, rozważając spędzenie nocy w pokoju prefektów. Może i byłoby jej mniej wygodnie, ale przynajmniej oszczędziłoby to zachodu — tylko z drugiej strony rozpaczliwie potrzebowała i prysznica, i ciepłej kołdry, i towarzystwa innego niż cztery ściany gabinetu.

Może wystarczy, jeśli przebiegnie cały ten dystans — może wtedy demony pozwolą jej się prześlizgnąć.

Miała wrażenie, że cały zamek jest umoczony w atramencie; ciemność gęstniała z każdym krokiem, i to mimo mrugającego przyjaźnie światła pochodni rozstawionych w strategicznych miejscach. Niestety te strategiczne miejsca nie obejmowały całości labiryntu, w związku z czym Lily musiała się ratować uniesioną różdżką i zaklęciem lumos, dzięki któremu z najwyższym trudem wyprodukowała drżący niebieski płomyczek.

Znała ten zamek od siedmiu lat, a jednak nocą wydawał się kompletnie inny. Być może po północy dzienne zasady przestały obowiązywać, bo wszystko wyglądało zupełnie inaczej, i nawet schody prowadziły w inne rejony niż zawsze.

Potknęła się o własne nogi, gdy usłyszała za sobą cichy, dziwny śmiech. Natychmiast się odwróciła, trzymając różdżkę w gotowości i wypatrując zagrożenia, ale nie zauważyła niczego podejrzanego. Oświetlony bladym, drżącym światłem sączącym się z jej jedynej broni korytarz był pusty — chociaż w jej uszach w dalszym ciągu pobrzmiewało echo upiornego śmiechu.

Wtedy światło z jej różdżki zgasło; Lily odruchowo zaklęła, po czym wyszeptała lumos, i jeszcze raz, i jeszcze, ale przeklęta magia nie chciała słuchać. W jej uszach zadudniło. Tuż przed nią rozległ się szelest, więc podniosła głowę i zamarła jak łania złapana w potrzask. Zbyt późno zdała sobie sprawę z tego, że cienie na korytarzu się poruszają. Ktoś złapał ją od tyłu; cudza ręka stłumiła krzyk, kolejna stłamsiła próby wyrwania się, jeszcze inna rzuciła szorstko petrificus totalus i Lily nagle nie mogła się ruszać i nagle została oślepiona białą gorącą paniką i nagle nie widziała nic i słyszała tylko śmiech i przekleństwa i tupot nóg i poczuła ból głowy i rąk i nóg rozchodzący się po całym ciele i wiatr na twarzy i pustkę i nagle mokry piasek. Całe jej ciało piekło, kiedy śmiertelnie przerażona, spętana niewidzialnym zaklęciem i z potarganymi włosami patrzyła na trójkę Ślizgonów, którzy przyszli ją zabić.

— Bardzo miło cię ponownie widzieć, Evans — powiedział jedwabiście Michael, kucając obok niej i beztrosko wodząc różdżką po jej gardle. Z jej ust wydobył się niezrozumiały pisk. — Wiem, że chętnie byś ze mną pokonwersowała, ale nie mamy na to czasu.

W jego oczach pojawił się błysk, który zwiastował same złe, złe rzeczy.

— Możemy się z nią pobawić, zanim z nią skończymy?

Nie wiedziała, który z przydupasów Michaela to powiedział; praktycznie nic nie widziała z powodu łez gromadzących się w jej oczach i ciemności zasnuwającej plażę. Chciała błagać o litość, ale nie miała jak. Jej ciało dygotało, co Michael dostrzegł z niewymowną przyjemnością.

— Nah — stwierdził leniwie. — Nie będziemy się brudzić szlamem, chłopcy.

Małe miłosierdzie.

— Ale...

— Powiedziałem nie. Mistrz byłby wściekły, gdyby się dowiedział, że tknęliśmy kogoś tak brudnego. Mamy ją tylko sprzątnąć, by więcej nie bruździła. — Pozostali Ślizgoni więcej nie zaprotestowali, więc wzrok Michaela wrócił do Lily. — Widzisz, Evans, tak się kończy wścibianie nosa w nieswoje sprawy. Gdybyś tylko się nie wychylała i pozostała na swoim miejscu jak grzeczna pani prefekt... wtedy byśmy tutaj nie rozmawiali.

Jesteś potworem, chciała mu powiedzieć. Nie boję się ciebie.

Usłyszała jego śmiech; pogroził jej palcem, zupełnie jakby miała te słowa wymalowane w oczach.

— No cóż, przyjdzie ci w końcu zapłacić za twoje grzechy, Evans. Było naprawdę miło cię poznać. Do zobaczenia nigdy. Chłopcy, skończcie to.

Bezceremonialnie podnieśli ją z ziemi i wrzucili prosto w odmęty jeziora.

Jej sparaliżowany umysł wypełniła pustka. Nie mogła krzyczeć, nie mogła się poruszyć. Mogła tylko zarejestrować chłód ich rąk na jej ciele, ich demoniczny śmiech, paląco zimną wodę jeziora, która ją objęła niczym kochanek. Zaczęła coraz bardziej opadać, coraz dalej od migoczącej powierzchni, coraz bliżej dna. Jej własne ciało nie chciało słuchać — kończyny pozostawały sparaliżowane, nie mogła więc nawet dotknąć łani na jej nadgarstku i poprosić o pomoc. Magia również nie była jej posłuszna i żadne zaklęcie rzucone bez różdżki nie chciało należycie zadziałać.

Woda dokoła niej przypominała błoto. Brakowało jej klarowności, więc nawet światła brzegu wydawały się odległe, przesłonięte mgłą w kolorze sepii, nierealne — tym bardziej nieosiągalne. Zupełnie jakby od brzegu oddzielały ją już lata świetlne.

Oślepiająca panika zaczęła ustępować miejsca odrętwieniu i kompletnej ciemności. Niemoc zaczęła ogarniać wszystkie jej kończyny, pokrywać skórę swoją siecią, a potem wkradła się także i do serca, i do umysłu. Myśli przestały się kłębić, gdy woda wdarła się do płuc. Wkrótce przed oczami zatańczyły mroczki, zwiastujące zbliżającą się utratę przytomności — małe miłosierdzie, śmierć bez przytomności, prawie jak we śnie.

Więc zamknęła oczy i pomyślała, że śni — i tak jak w swoich koszmarach — powoli — niesłyszalnie — utonęła.

🔥🔥🔥

Ups...? 

Łania w potrzasku | Trylogia Łani 2 | ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz