11 - Pogrzeb

364 37 3
                                    

- Gdzie mój pieprzony... och, do kurwy nędzy. Nie mam dzisiaj czasu na to gówno.

Harry wzdrygnął się, słysząc szorstki ton Louisa. Opadł z powrotem na poduszki kanapy, ochronnie owijając swoje ramiona kołdrą. Zawołał niepewnie: 

- Lou? Co się stało?

To był jego dzień wolny od pracy w sklepie spożywczym, ale jeszcze wieczorem musiał pojawić się w swojej budce. Soboty były jednymi z najbardziej ruchliwych dni na targowisku, a on naprawdę potrzebował pieniędzy – musiał spłacić Louisa tak szybko, jak tylko mógł.

Nie wiedział jednak, jak odpłacić Louisowi. Nie był pewien, czy jakakolwiek suma pieniędzy może zwrócić to, co naprawdę dał mu Louis: spokój.

Bezpieczeństwo.

Dom. 

- Louis? - powtórzył. - Wszystko w porządku? 

Głos Louisa wciąż był przytłumiony, ale jego ton szorstki i zły; bardziej wściekły niż Harry kiedykolwiek słyszał, nawet wtedy, gdy podsłuchał, jak Louis kłóci się z Liamem przez telefon. 

- Nie, nie jest w porządku. Nie mam kurwa...

W mieszkaniu zapadła cisza. Przedpołudnie nawet się jeszcze nie zaczęło, więc słońce dopiero zaczynało wślizgiwać się przez okna. Salon zalało niebieskoszare światło, miękkie, jakby świat jeszcze się nie obudził.

Ostre słowa Louisa przebiły się przez gruby kojec spokoju nawet z drugiego pokoju. 

- W porządku, Harry. W porządku. W porządku. Zapomnij o tym.

Harry niemal podskoczył, gdy Louis nagle wpadł do salonu, przechodząc przez niego w drodze do kuchni. Przyjrzał się uważnie starszemu chłopakowi, kiedy przechodził obok: ramiona miał zgarbione i skurczone, pięści zaciśnięte po bokach. Jego ciało praktycznie drżało z tłumionego niepokoju, balansując na delikatnej linii między kurczeniem się a eksplodowaniem.

Spostrzegawczy jak zawsze, Harry obserwował ze swojego miejsca na kanapie, jak Louis znów podniósł zaproszenie, kilka razy przewracając gruby karton. Nie potrafił nie przypomnieć sobie, jak te palce owinęły się wokół jego własnych. Poczekał, aż napięcie stanie się nie do zniesienia, zanim w końcu wypowiedział oczywiste:

– To pogrzeb, prawda?

Louis zacisnął szczękę. Czuł, jakby Harry wdzierał się do jego głowy i nie potrafił stwierdzić, czy to lubił, czy nienawidził. Czuł się, jakby nie miał kontroli. Zdecydowanie nie lubił tego niespokojnego uczucia. Mimo to czuł, że jego ściany zapadają się nieco głębiej, opadając.

- Tak. To pogrzeb. Jest dziś po południu.

- Chcesz, żebym poszedł z tobą? - zapytał niepewnie Harry. Nawet gdy to zaproponował, nie był pewien, czy to dobry pomysł; dla Louisa, czy dla niego samego.

- Nie. - Louis pokręcił głową, pozwalając, by papier opadł znów na szafkę. 

- Jesteś pewien? Naprawdę nie mam nic przeciwko temu. To nie tak, że wcześniej nie byłem na pogrzebie, Lou, a jeśli poczujesz się lepiej, mając tam kogoś...

-  Nie spotykamy się, Harry! - eksplodował Louis, odchodząc nagle od szafki. - Nie jesteś moim chłopakiem. Przestań się tak zachowywać; nie spotykamy się.

Harry zamrugał raz, ale nie wyglądał na zaskoczonego. Jego ton pozostał spokojny. 

- Nigdy nie powiedziałem, że tak jest. 

Petal [Tom 1] ❀ l.s. [Tłumaczenie]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz