Rozdział X

1.2K 81 12
                                    

Gaya
Muszę przyznać, że panowie się postarali. Kolacja w Le Bernardin nawet dla nich musiała być wyzwaniem. Lokal, który uzyskał trzy gwiazdki Michelin'a ma stoliki rezerwowane z dużym wyprzedzeniem. Choć będąc klientem VIP, zawsze możesz liczyć na pewne względy. My również nosiłyśmy nazwiska, które otwierają wiele drzwi,  jednak panowie bili nas na głowę.

Również muszę przyznać, że przy bliższym poznaniu znacznie zyskali na wartości. Wieczór upływał w cudownej atmosferze. I jak to w życiu bywa, powiedzenie, które często gości na ustach Kate „tak dobrze żarło i zdechło" doskonale wpasowało się w aurę naszego spotkania.

Kiedy wychodziłam z toalety, podeszła do mnie piękna, długonoga blondynka. Tu i ówdzie medycyna jej urodę wsparła, niemniej jednak muszę przyznać, że była bardzo atrakcyjna.

- Ksenia Aristow Moore – uśmiechnęła się do mnie słodko i wyciągnęła wypielęgnowaną, prawą dłoń w geście powitania, a lewą teatralnie ułożyła na zaokrąglonym brzuszku – Jeśli zechciałaby mi pani poświęcić kilka minut, z pewnością zaoszczędzi sobie pani kłopotu w późniejszym czasie.

Kobietę spowijała aura nieszczerości. Coś w stylu bajecznie piękne opakowanie, a zgnilizna w środku.

- Jak rozumiem, doskonale pani wie kim jestem, więc nie muszę się przedstawiać – podałam jej dłoń i uśmiechnęłam się słodko. Zupełnie nie wiedziałam w co ze mną pogrywa, ale zapewne niebawem wyłoży kawę na ławę.

- Więc jak? – chwyciła mnie za ramię, chyba chciała mieć pewność, że jej nie zwieję – Może usiądzie pani z nami, właśnie jem kolacje z teściem, przecież nie będziemy stać tak w korytarzu.

- Prowadź, proszę – przystałam na jej propozycję – Skoro to tak bardzo dla pani ważne.

Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że teść, z którym pani Aristow Moore zajadała kolację, to ten sam miły starszy człowiek, z którym dziś piłam popołudniowa herbatkę. Nagle wszystko stało się jasne. Choć nie. Nie wszystko. Zaczęłam się zastanawiać, czy dzidziuś rosnący w brzuchu pięknej Kseni to rodzeństwo Xaviera, czy też jego potomstwo. Ale tak naprawdę, to przecież nie moja sprawa.

- W czym mogę państwu pomóc? – zapytałam milutko.

- Kochanieńka – starszy mężczyzna skierował się w moją stronę – To my chcemy być pomocni dla ciebie.

- Czyżby? – a to dobre! Roześmiałam się w duchu – Doprawdy, nie sądziłam, że jestem w potrzebie.

- Jesteś mądrą kobietą – położył przede mną dużą, szarą kopertę – jeśli wierzyć moim ludziom, którzy robili rozeznanie.  Darujmy sobie te gierki.

- Skoro wymianę uprzejmości mamy już za sobą – spojrzałam w zimne oczy mężczyzny – to przejdźmy do meritum. W jakim celu zostałam zaproszona tu do stolika.

- Xavier i ja spodziewamy się dziecka. – wystrzeliła natychmiast blondyna – jesteśmy małżeństwem, a jeśli liczy pani na jego rychły koniec, to ja rozwodu mu nie dam. Z resztą – położyła dłoń na ramieniu teścia – Papciu na  rozbicie rodziny nie pozwoli.

- Państwa sprawy rodzinne, to naprawdę, nie moja sprawa – co za cyrk, pomyślałam.

- Romans z moim mężem może kosztować cię życie – parsknęła już bez ogródek.

Co za wredna dziewucha. Normalnie poczułam lekkie współczucie. Nic dziwnego, że Xavier jest taki zgorzkniały. Przy takim ojcu i takiej żonie, to doprawdy, nie jest trudne.

- Drodzy państwo, Xavier nie leży i nigdy nie leżał w kręgu moich zainteresowań. A te pogróżki, zupełnie nie robią na mnie wrażenia – przewróciłam oczami – Jeśli to wszystko, to wrócę już do stolika. Moje przyjaciółki zaczynają się martwić. – telefon w torebce zaburczał już kolejny raz.

- Najlepszym rozwiązaniem dla pani, byłoby opuszczenie New York'u. Im szybciej, tym lepiej – ojciec Xaviera nie owijał w bawełnę.

- Pan mówi, pan ma – roześmiałam się – jeśli lepiej płaciłby pan swoim ludziom, zapewne dotarliby również do tej informacji, że mam już rezerwację na samolot. Jutro wieczorem wracam do Anglii. A teraz, proszę wybaczyć, ale moi znajomi naprawdę się niecierpliwią.

Wstałam, jednak, zanim odeszłam, blondyna próbowała wymusić na mnie, bym to spotkanie zachowała w tajemnicy.

Xavier
Gaya dłuższą już chwilę nie wracała do stolika i ogarnął mnie jakiś dziwny niepokój. Kiedy robiłem rezerwację, Pol sprzedał mi newsa, że ojciec też tu dziś będzie. Czyżby kochany ojczulek gdzieś tu się na nią zaczaił? Postanowiłem to sprawdzić. Udałem się w kierunku stolików w wydzielonej, prywatnej strefie. Zobaczyłem, jak Ksenia łapie Gaye za nadgarstek i przytrzymuje ją, by udaremnić odejście. Kolacja podeszła mi do gardła na widok tej wiedźmy, którą, jakby nie było, sam wziąłem za żonę. Ojciec obiecał, że to już ostatnia przysługa, jakiej ode mnie oczekuje. Po ślubie z panną Aristow i rychłym rozwodzie, miałem uwolnić się od rodziny i wszelkich jej powiązań. Na następcę, papa wybrał swojego pierworodnego. Ja byłem najmłodszym, czwartym synem i jedynym, który pragnął życia poza mafijną strukturą. Myślałem, że ojciec się z tym pogodził. Uwierzyłem nawet, że dotrzyma danego mi słowa, skoro ja swoje zrobiłem.

Teraz ogarnęła mnie furia. Gaya niczym nie zawiniła. Nie pozwolę, by ojciec nią pogrywał. Już podchodziłem do nich, kiedy zauważyła mnie żona. Gaya stała do mnie tyłem. Ksenia nachyliła się do jej ucha i szepnęła tak, bym usłyszał.

- To pa kochana – ucałowała ją w policzek – i pamiętaj, co obiecałaś.

Zastygłem w bezruchu. Czy to możliwe, że Gaya była podstawiona? Że była tak samo zepsuta, jak Ksenia, tylko lepiej grała. Gorzko roześmiałem się. Qrwa! Jaki ja jestem naiwny!

- Jednak pierwsze wrażenie było właściwe – wysyczałem, chwytając Gaye za ramię – Ty mała, wredna suko – spojrzałem jej w oczy i głos uwiązł mi w gardle. Zobaczyłem pogardę, a potem litość.

- Myślę, że mają państwo sporo do nadrobienia- wyswobodziła ramię i odeszła.    

Kłamałem...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz