Rozdział XV

1.1K 78 3
                                    

Gaya
Dni mijały szybko i pracowicie. Wstawałam bladym świtem, by piec ciasteczka i mufiny. Potem ogarniałam recepcję, rezerwacje, zapytania, zamówienia itp. Zainteresowanie pensjonatem było znacznie większe, niż jego możliwości. Dom miał potencjał. Była szansa na rozbudowę o jakieś cztery pokoje, niestety kosztem ogrodu. Kiedy podzieliłam się pomysłem z Pearl, okazało się, że sama miała takie plany, nawet już poczyniła pewne kroki w tym kierunku, ale w jej życiu pojawiły się inne priorytety i odłożyła pomysł na półkę. Ucieszyła się, że jestem chętna zrealizować ten projekt.

Pomoc władz miasteczka była wprost nieoceniona. Wszyscy tu lubią Pearl i bardzo szanują jej dokonania, a trzeba przyznać, że jest tego sporo. Tak, jak już wcześniej mówiłam, Pearl Scot to robot wielofunkcyjny. Ta kobieta dysponuje dwudziestoma czteroma godzinami doby, jak każdy z nas. Ale potrafi, w tym czasie, wykonać więcej zadań i załatwić więcej spraw niż przeciętny człowiek. Do leniuchów nie należę, ale ile bym nie robiła, to i tak jestem w tyle za nią. Pensjonat i fundacja to praca na siedem dni w tygodniu. Chwilami czułam się naprawdę zmęczona. Choć, to było przyjemne zmęczenie. Wieczorami zasypiałam w locie głowy na poduszkę, a rankiem, kiedy dzwonił budzik, wyskakiwałam z łóżka zwarta i gotowa, by przywitać nowy dzień.

Pracy z przebudową domu było sporo. Dlatego postanowiłam wezwać na pomoc posiłki. Pola i Emi przeżywały miłosne uniesienia, więc pożytku nie miałabym z nich żadnego. Na szczęście Kate i Anna stawiły się na wezwanie. Bardzo cieszyłam się na ich przyjazd. Bardzo tęskniłam za nimi.

Kate, z nas wszystkich najbardziej twardo stąpa po ziemi. Świetnie radziła sobie z budowlańcami, projektantami i całą resztą. Anna to artystyczna dusza. Motywem przewodnim wystroju były motywy kwiatowe. Pokój numer jeden, to maki. Pokój numer dwa, to irysy. Pokój numer trzy, to moje ukochane goździki, a pokój numer cztery to frezje. Anna cudnie malowała na tkaninach. Kwiaty na zasłonach i pościeli wyglądały tak realistycznie, że niemal czuło się ich zapach.

Dziewczyny zabawiły u mnie coś około pięciu tygodni. Wspaniale było mieć je przy sobie. W końcu, miałyśmy sporo do nadrobienia. Przez te lata, kiedy ja egzystowałam, niemalże w całkowitej izolacji, one korzystały z życia. Przyjemnie było słuchać o ich wojażach i podbojach. Dziewczyny tak wspaniale i realistycznie opowiadały, że poczułam, jakby była tam razem z nimi. W nasz ostatni wieczór, przy drugiej butelce wina rozmowa zeszła na Xaviera

- Gaya – zagadnęła Kate – tak właściwie, to co w tym facecie ci nie odpowiada? Smakowite ciacho i wpatrzony był w ciebie, jak w obrazek.

- Tak. Przystojny, bogaty, zadbany i dobrze ubrany – pociągnęłam duży łyk wina – i na tym jego zalety się kończą.

- Czym tak zalazł ci za skórę? – dopytywała Anna – przecież ty w każdym widzisz potrafisz dostrzec coś dobrego - roześmiała się - myślę, że nawet w diable byś coś takiego dojrzała.

- No cóż, najwidoczniej, Xavier Moore swoje najlepsze cechy umiejętnie ukrył przede mną – odpowiedziałam rewanżując się uśmiechem.

- No wiesz – ciągnęła Anna – łatwego i przyjemnego życia to on nie miał. Przyłapać żoneczkę z tatkiem na baraszkowaniu...

- Nie mnie to oceniać – parsknęłam – Poza tym jest dorosły. Ponosi konsekwencje decyzji, które podjął. Myślę, że szybciej mówi, niż myśli. Łatwo ocenia ludzi i absolutnie nie bierze pod uwagę, że czasem słowa potrafią ranić głębiej niż nóż. Rozumiem, że czuje się zraniony i oszukany. Jednak to nie daje mu prawa do krzywdzenia innych. Bycie nieszczęśliwym w żaden sposób nie usprawiedliwia chamstwa.

- Ale martwił się o ciebie naprawdę i bardzo, ale to bardzo chciał cię przeprosić osobiście – wrzuciła Kate – Nawet Owen próbował wpływać na Polę, żeby spróbowała cię przekonać do spotkania.

- Dziewczyny – roześmiałam się – czy naprawdę musimy marnować ostatnie minuty razem na jałowym gadaniu?

Xavier
Adam Scot to, po prostu, wredny sukinkot. Jednak, po dłuższym zastanowieniu, muszę przyznać, że sporo było prawdy w tym, co mówił. Ściągnąłem realne zagrożenie na kobietę, która niczego nie była świadoma, za to ja, wiedziałem, co robię. A przynajmniej powinienem był wiedzieć. Przez całe dotychczasowe życie, jedyną osobą, o którą dbałem, byłem ja sam. Nie martwiłem się o nic i o nikogo. Dopiero teraz. O nią. Wiem, że powinien sobie ją odpuścić. Dla jej dobra. Ale nie potrafię.

Ona jest jak powiew porannej bryzy. Taka ciepła, naturalnai prawdziwa. I niczego ode mnie nie chce. Niczego nie oczekuje. I też niczego nie próbuje ugrać dla siebie.
Czy potrafiłbym docenić jej obecność w moim życiu? Za cholerę nie wiem. Tenegoistyczny gnojek, który przez całedotychczasowe życie brał wszystko, na co tylko miał ochotę, nie patrząc na konsekwencje,teraz wyrywa się do niej. Kolejneszklaneczki whisky zagłuszały potrzebę zobaczenia jej. Byłem spragniony jej zapachu,dotyku, spojrzenia. Jej głos jest taki ciepły, delikatny, cholernie zmysłowy. Pierwszyraz w życiu, poczułem wszechogarniający głód drugiej osoby. Tą osobą jest GayaThompson. Kobieta, której bursztynowe spojrzenie utkwiło gdzieś głęboko w mojejduszy i mierzi mnie od środka. Jednocześnie  uświadamiając mi, jakim jestem marnym człowiekiem.

Kłamałem...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz