Rozdział XLVI

1K 71 3
                                    

Gaya
Szykowałam się na spotkanie z Xavier'em. Oczywiście Anna i Wojtek towarzyszyli mi i zarzucali mnie mnóstwem pytań. Nigdy wcześniej nie widzieli, żeby mężczyzna pozwolił sobie na taką poufałość, by wpić się zachłannie w moje usta. Przyznaję, że sama byłam zaskoczona zachowanie Xavier'a, jak i swoją reakcją na nie.

- Mamo – Wojtek spoglądał z nieukrywanym obrzydzeniem – on cię pocałował w usta, blech.

W odpowiedzi obie z Anką parsknęłyśmy śmiechem.

- To jest ohydne, a nie śmieszne – Wojtek był zaskoczony naszą reakcją.

- Kochanie – ujęłam dłonie Wojtka, by skupić jego uwagę na sobie – Byliśmy kiedyś sobie bliscy. Xavier oświadczył mi się, a ja poważnie rozważałam jego propozycję – syn przyglądał mi się uważnie, jakby ważył każde usłyszane słowo – Pocałunkami ludzie okazują sobie miłość. Jeśli się kogoś kocha, to całowanie jest bardzo przyjemne.

- Jak dzisiaj cię całował to było dla ciebie przyjemne? – Wojtek, z racji postrzegania świata w szczególny sposób, zadaje bardzo bezpośrednie pytania. Nie wynika to ze złośliwości, czy przesadnej ciekawości – Jeśli tak, to znaczy, że go kochasz. – ciągnął swój wywód - Jeśli go kochasz, to znaczy, że zostanie twoim mężem? Będę musiał mówić do niego tato? – zadawałby zapewne kolejne pytania, gdybym go nie zastopowała.

- Wojtusiu – uścisnęłam jego dłonie mocniej – Xavier, to mój stary znajomy. Nie zostałam jego żoną lata temu, kiedy mi się oświadczył, bo zbyt wiele nas różniło. Nie zostanie moim mężem i nie będziesz musiał mówić do niego tato. – w odpowiedzi na te słowa, ciało Wojtka zaczęło się rozluźniać.

Dla dzieciaka takiego, jak on, przyjazd tutaj był ogromnym wyzwaniem, dodatkowe bodźce w postaci mojej relacji z Xavier'em, musiały zasiać w nim ogromny dyskomfort. Adoptowałam go, kiedy miał sześć lat. Zaczęłam z nim pracować jakieś półtora roku wcześniej. Jak większość dzieciaków z zespołem Aspergera, był nieufny i wycofany, a przy tym ponadprzeciętnie inteligentny i uzdolniony muzycznie. Na początku naszej znajomości, często reagował agresją. Miał ogromne trudności w akceptowaniu zmian. Był, jak przerażone, dzikie zwierzątko. Na przestrzeni lat wypracowaliśmy nowe wzorce zachowań. Jednak ciąg przyczynowo – skutkowy w jego ocenie zdarzeń, pozostał zero – jedynkowy.

- Wojtek – dostał kuksańca od Anki – Przestań przesłuchiwać mamę. Chodźmy wybrać jej coś lepszego do ubrania, bo gotowa w jeansach iść na tę kolację.

Tym razem roześmialiśmy się całą trójką. Uwielbiam te dwa stworzenia. Adopcja ich, to najlepsza decyzja w całym moim życiu. Bywały chwile, kiedy wyłam w poduszkę z bezsilności. Adaptacja Anki i Wojtka była ogromnym wyzwaniem, dla nas wszystkich. Ale nigdy, nawet w tych najczarniejszych chwilach, nie żałowałam swojej decyzji.
Dzieciaki nie były zadowolone z zasobów mojej podróżnej garderoby. W ich ocenie pomagali mi przyszykować się na randkę, czyli powinnam wyglądać szczególnie wyjątkowo. Po krótkiej wymianie zdań, zdecydowali, że zadzwonią do cioci Pearl, żeby pożyczyła mi jakąś sukienkę, bo ja ze sobą zabrałam jedynie spodnie. Oczywiście na to zgodzić się nie mogłam. Czarne lniane spodnie, top w kolorze starego złota i sandały na obcasie musiały wystarczyć. Wieczór w towarzystwie Xavier'a wprawiał mnie w małe zakłopotanie, więc strój musiał dodawać mi poczucia pewności, a przebrana za kogoś, kim nie jestem czułabym się jak oszust.

Dzieciaki dostały kolację do pokoju, w planach mieli wieczór filmowy. Oczywiście moje spotkanie było umówione w hotelowej restauracji. Nie chciałam oddalać się zbytnio. Anka świetnie potrafiła zająć się Wojtkiem. Ufałam jej, jednak to też jeszcze dziecko i sama również bardzo przeżywa zmianę otoczenia.

Recepcja poinformowała mnie, że pan Xavier Moore oczekuje mnie w restauracji. Wiedziałam, że kiedyś dojdzie do tego spotkania. Byłam mu to winna. Uciekłam z jego życia w momencie, który nie był dla niego łatwy. Jednak nie mogłam postąpić inaczej. Gdybym miała tę decyzję podjąć jeszcze raz, postąpiłabym dokładnie tak samo.

- Mamo – nieśmiało zagadnął Wojtek – Czy będę mógł przyjść po ciebie, żebyś przyszła przykryć mnie kołdrą na dobranoc?

- Wojtek – ujęłam jego twarz w dłonie, byśmy mogli zachować kontakt wzrokowy. Już kilka lat temu zaobserwowałam, że ta forma kontaktu, w rozmowie ze mną, dawała mu optymalne poczucie bezpieczeństwa i zrozumienia – Kiedy będziesz kładł się spać, powinnam być już w pokoju. Jeśli jednak będziesz mnie potrzebował, to poproś Anię, by po mnie zadzwoniła, a ja natychmiast wrócę tu do was.

- On jest straszny - wyszeptał – Nie zabierze cię nam, prawda? – w jego oczach dostrzegłam niepokój.

- Wojtek – jego strach przed rozdzieleniem nas, ciągle siedział w nim głęboko –Jesteśmy rodziną, nikt mnie nie odbierze wam, ani was mnie zabierze ode mnie. Należymy do siebie i to się nie zmieni.

Xavier
Chciałem zabrać Gaye do małej knajpki przy plaży, jednak odmówiła. To znaczy zgodziła się na miejsce pod warunkiem, że zabierzemy ze sobą dzieciaki. Jeśli mieliśmy porozmawiać w cztery oczy, to do dyspozycji mieliśmy restauracje w hotelu. Prawdziwa matka kwoka. Jest chorobliwie nadopiekuńcza. Dziewczyna jest prawie dorosła, spokojnie mogłaby zaopiekować się przez te kilka godzin chłopakiem. Przecież dzieciak jest samodzielny. Irytowało mnie to. Jednak za bardzo ciałem się z nią spotkać, by nie nie przystać na jej warunki.

Kiedy przyglądałem się jej na wernisażu, wyglądała na naprawdę szczęśliwą. Poczułem małe ukłucie w sercu, że potrafiła cieszyć się życiem beze mnie. Podczas, gdy moje życie bez niej było puste, jałowe. Byłem zły i miałem do niej ogromny żal, że ode mnie zwiała. Jednak, kiedy dziś ją zobaczyłem, taką radosną i pogodną, zacząłem zastanawiać się, czy, gdyby ze mną została, byłaby dziś równie zadowolona z życia?
Przez ostatnie lata, moje uczucia do niej zawsze były ogniste. Kochałem ją i nienawidziłem jednakowo głęboko. To było takie frustrujące. Chwilami chciałem, żeby cierpiała, żeby czuła się równie gówniano, jak ja. Innym razem chciałem, żeby była szczęśliwa, nawet jeśli miałaby być szczęśliwa beze mnie, bo zasługiwała na to.
W oczekiwaniu na nią, poprosiłem o szklaneczkę Bushmills'a. Potrzebowałem czegoś mocniejszego, by uciszysz ten galop myśli i emocji. Za chwilę będę mógł z nią porozmawiać. Dotknąć jej dłoni, może nawet pocałować. Chcę ją poczuć. Tak cholernie mocno za tym tęskniłem. Słodki Jezu! jak ja za nią tęskniłem...

Kłamałem...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz