Gaya
Przyjęłam propozycję Pearl. Hope rzuciła mi się na szyję- Ciociu, jesteś najlepszą ciocią na świecie – ucałowała mnie w policzek – teraz tata zabierze nas na Florydę i będziemy mieli mamę tylko dla siebie.
Uwielbiałam tego szkraba. To szczere, ufne dziecko potrafiło zdobyć serce każdego. Może, kiedyś, w jakiejś dalekiej, albo nawet może bliższej przyszłości i ja dostąpię tego zaszczytu, by zostać matką. Ech....Do tego potrzebny jest mądry, kochający mężczyzna, a póki co, to przyciągałam same łachudry.
Przez jakieś dwa tygodnie, Pearl przygotowywała mnie do roli menagera pensjonatu. Wciągnęła mnie też do fundacji. Szybko łapałam dobry kontakt z dzieciakami, więc okazało się, że i tu mogę być pomocna. Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, moje życie wypełniła radość, przyjaźń i praca. Czułam się użyteczna i potrzebna, a tego od lat mi brakowało.
Hope uznała, że nie mogą wyjechać, zanim nie nauczą mnie piec ciasteczek maślanych oraz mufinek czekoladowych. Na szczęście okazałam się pojętną uczennicą, a nauka okazała się wspaniałą zabawą. W ostatni wieczór, przed ich wyjazdem, zorganizowaliśmy mały piknik w ogrodzie. Pearl obiecała mnie wspierać na odległość. Raczej nie będzie w najbliższym czasie pozwalała sobie na dłuższe podróże, bo okazało się, że spodziewa się bliźniaków. Jeszcze nic nie mówiła Adamowi. Jakieś trzy lata temu miała przeszczep nerki. Obecnie czuła się świetnie, ale ciąża bliźniacza to wyzwanie dla zdrowej kobiety, a u niej była obarczona większym ryzykiem. Podobno Adama nie było przy niej, kiedy nosiła pod sercem Hope. I później, kiedy Hope dorastała, Adama też dużo stracił. Teraz chciała mu to wynagrodzić, dlatego postanowiła totalnie zwolnić zawodowo i nacieszyć się rodzinną sielanką. Życie pokazało jej, że szczęście rodzinne to ulotna sprawa, więc trzeba czerpać pełnymi garściami radość i szczęście, póki trwa.
Pierwszy dzień mojego nowego życia zaczęłam od upieczenia ciasteczek maślanych. Starałam się jak najlepiej zastąpić Pearl, choć wiedziałam, że i tak wszyscy tu będą za nią tęsknili. A ja, chyba najbardziej. Później wizyta u fryzjera. Kasztanowe fale opadły na podłogę, a po dwóch godzinach opuszczałam salon jako krótkowłosy rudzielec. Potem zakupy w second hand. Sebastian, zapewne, przewraca się w grobie. Krótkie włosy i używana odzież. Ale ja byłam naprawdę szczęśliwa. Nie robiłam tego wszystkiego na złość jemu. Robiłam wszystko to, co podpowiadało mi serce. Byłam wolna, samodzielna i szalenie szczęśliwa.
Kiedy już poczułam się pewnie w nowej roli, zaprosiłam dziewczyny, by wpadły na przedłużony weekend. Dąsały się trochę za moją ucieczkę z New York'u. Obiecała im, że dokładnie się wytłumaczę przy gorącej herbacie z wiśniami.
Obietnicy dotrzymałam. Opowiedziałam ze wszystkimi zapamiętanymi szczegółami o spotkaniu z żoną i ojcem Xaviera, o zapisach testamentu Sebastiana i o cudownej rodzinie Scot'ów. Nawet były trochę zazdrosne o moją relację z Pearl. Mój nowy wygląd dosłownie powalił je na kolana. Krótkie rude włosy, oczywiście nie tak piękne, jak te Emi, bo jej są naturalnie miedziane, bardzo im się spodobały. Obcisłe, poszarpane jeansy, sportowa bluza i convers'y. Takiej mnie jeszcze nigdy nie widziały. A ja odkryłam, że właśnie taką siebie lubię najbardziej.
- Gayeczko – przytuliła mnie Pola – wyglądasz, jak milion dolarów, choć to, co masz na sobie może razem z dziesięć kosztowało.
Wypchnęłyśmy wszystkie gromkim śmiechem. Kocham te kobiety. Kocham czas, który spędzamy razem.
- Twoje oczy błyszczą – powiedziała Emi – promieniejesz, jakbyś była zakochana.
- Bo jestem – wypaliłam w odpowiedzi.
Cztery pary oczu spojrzały na mnie badawczo.
- No to gadaj szybko! – krzyknęła Anna.
- W kim? – to już Kate.
- Wariatki! – dostałam ataku śmiechu, aż brzuch mnie rozbolał, a łzy ciekły po policzkach. – Jestem zakochana w życiu. W sobie. I póki co, bardzo mi się to podoba. Jestem niewiarygodnie szczęśliwa!
- Xavier się odzywał? – nieśmiało rzuciła Pola.
- Tak. Dzwoni i pisze kilka razy w tygodniu. Połączeń nie odbieram, a smsy kasuję bez czytania – ten człowiek to arogancki szczeniak. Poza tym jest żonaty, a zachowuje się jak Don Juan.
- Owen mówi, że on nie zawsze był taki – tłumaczyła Pola –Wiesz kim jest jego ojciec?
- Nie i nie chcę wiedzieć. To zamknięty dla mnie temat.
- Gaya, to niebezpieczni ludzie. Dobrze, że wyjechałaś. Tu nie powinni cię szukać – powiedziała Emi .
- A po jaką cholerę mieliby mnie szukać? I jacy oni? – nie kryłam zdziwienia.
- Kochana, wiemy, że ostatnie lata żyłaś pod kloszem, ale nawet twój mąż chyba wiadomości od czasu do czasu pozwalał ci wysłuchać.
- Nie rozumiem. O czym wy mówicie? – jakiś niepokój ścisnął mi żołądek.
- Nazwisko Aristow nic ci nie mówi? – zapytała Kate.
- Jakiś rosyjski mafioso tak się nazywa – parsknęłam na odczepne.
- Tak. Ten rosyjski mafioso to teść Xaviera – wyjaśniła Emi – małżeństwo z Ksenią było aranżowane, miało charakter biznesowy. Gdyby nie ciąża, już dawno byliby po rozwodzie.
- Dziewczyny – trochę się wkurzyła – Xavier Moore i jego popaprane życie to nie mój interes. Zostawmy ten temat. Dobrze?
- Gaya – otoczyła mnie ramieniem Pola – Owen mówi, że możesz być w niebezpieczeństwie, jeśli Ksenia uznała cię za zagrożenie. Wpadłaś Xavierowi w oko, a może i nawet głębiej. Jeśli ona uznała cię za konkurencję, to może mieć różne głupie pomysły, a ma nieograniczone środki na ich zrealizowanie.
- A niby jaka ze mnie konkurencja? – podniosłam głos – przecież nie spotykam się z Xavierem. Nawet z nim nie rozmawiam.
- Owen mówi, że Xavier bardzo chce wyjaśnić ci wszystko osobiście, a co najważniejsze, chce dać ci ochronę – ciągnęła Pola.
- Czy wam rozum już do reszty z alkoholem wyparował? – warknęłam – Jaką ochronę? Xavier, to przypadkowo poznany facet w nocnym klubie. Nic mnie z nim nie łączy.
- Gayeczko kochana - przytulia mnie Kate - obawiam się, że to są tylko twoje pobożne życzenia.
CZYTASZ
Kłamałem...
RomansaGaya Thompson i Xavier Moore są jak woda i ogień, anioł i diabeł, białe i czarne, życie i śmierć i jak wszystko inne, co razem współistnieć nie powinno, bo w rzeczywistości stoją po przeciwnych stronach. Przyjaciółki zabierają Gaye do New York'u, by...