27. Niedola namiętności

464 40 75
                                    

Poniedziałek zapowiadał się wyśmienicie. Słońce już od rana prażyło, a wiatr delikatnie łagodził rozgrzane ciała mieszkańców stolicy, tworząc idealne warunki do rozpoczęcia zabaw. Kupcy stawiali na rynku swoje karawany, szykując się do zaaranżowania festynu, a rycerze i giermkowie dwoili się i troili, aby turniej rycerski stał się gwoździem programu. I tak się poniekąd stało. To miał być piękny dzień, pierwsza doba piastowania króla, tak urokliwa i pełna zabawy. I był piękny, zanim mordercze płomienie i wybuchy nie zaczęły trawić zamku oraz pobliskiego dziedzińca.

Ludzie tłoczyli się na ulicach, starając uciec z zagrożonego miasta, krzycząc i płacząc w niebo głosy. Ciągłe tąpnięcia budynków traumatyzowały zatroskane matki, które zostawiły dzieci w domach, a teraz nie mogły się do nich nawet dostać. Żandarmeria w tym czasie biegała ze strażą pożarną, wożąc beczki z wodą na taczkach. Starali się jak najszybciej ugasić pożar, jednak ten nieustannie rozprzestrzeniał się na dachy okolicznych kamienic.

Clay w tym wszystkim szedł przed siebie, tępo patrząc na zamek, który z sekundy na sekundę zamieniał się w ruinę. Zbroja ciążyła mu na ciele, ale przez drżenie dłoni nie mógł jej z siebie zdjąć, narażając się na rozległe odparzenia, a późniejszą sepsę. Nie zważał już na to. Nie interesowała go też krew spływająca z jego skroni wprost na jego oczy i usta; chciał się jedynie dostać do zniszczonego skrzydła szpitalnego, w którym miał przebywać George.

W końcu stanął na zniszczonym dziedzińcu, przed płonącą bramą prowadzącą do kuracyjnej części zamku. Czuł w nozdrzach ostry zapach spalenizny, zmieszany z krwią i palonym mięsem. Zerknął pod nogi, a tam dostrzegł resztki cudzych szat. Z trudem przełknął ślinę, czując drapanie w gardle.

Muszę znaleźć George'a, pomyślał, trwożnie patrząc na leżące nieopodal szczątki nieznanej mu damy.

Niespodziewanie ktoś go szarpnął za ramię. Młodzieniec odruchowo zacisnął dłoń w pięść i zamachnął się, odwracając w stronę przeciwnika, przy okazji obrotem podkładając mu nogę.

— Kh- Kurwa, Clay! — jęknął Nick, leżąc na ziemii.

Zaskoczony blondyn patrzył bezwyrazu na przyjaciela, nie wiedząc co począć.

— Widzę, że sprawność cię nie opuszcza mimo takiego rozgardiaszu! — wysapał podnosząc się chwiejnie na równe nogi. Chłopak był umazany krwią oraz czarną sadzą, która ochoczo przyklejała się do jego spoconej skóry. — Chodźmy stąd, ino nie wiadomo kiedy te beboki znowu coś rozwalą.

— Gdzie George? — zapytał słabo, czując okropną suchość w gardle.

— To jedyne o co się teraz martwisz? Naprawdę?

— Gdzie George?

— Razem z Karl'em i złym chłopcem wynieśliśmy go poza mury miasta, Jacobs domyślił się, że może się nie skończyć jedynie na zamachu na króla — wyjaśnił szybko, ciągnąc za sobą przyjaciela, który niczym żywy trup szedł za nim.

Nagle twarz Dream'a rozpromieniła się radośnie.

— Czyli żyje?!

— Tak, ledwo, ale jeszcze zipie. A teraz weź dupę w troki i spierdalamy stąd!

Nie trzeba było mówić Clay'owi nic więcej. Wiedziony euforią i adrenaliną teraz to on ciągnął za sobą zdezorientowanego Nick'a. Blondyn na dobrą sprawę nie wiedział gdzie dokładnie powinien się kierować, ale na szczęście jego przyjaciel odpowiednio go pokierował, dzięki czemu teraz oboje biegli po wydeptanych łąkach prowadzących do wsi, którą czasami odwiedzał Lore razem z Dream'em. Po kilku chwilach młodzieńcy znaleźli się pod chatą starego alchemika, którą Clay od razu rozpoznał.

ᴄᴢᴀsʏ ʙᴇᴢᴋʀᴏ́ʟᴇᴡɪᴀ ɪ | DNF | DreamSMP ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz