3. Wspólnicy?

602 62 20
                                    

Philza wprowadził George'a do gabinetu Kapitana. Mężczyzna siedział na fotelu czytając książkę, przy słabym świetle świec. Słysząc, że ma gości podniósł wzrok w stronę drzwi. Już miał wyprość niezapowiedzianych gości, jednak widząc tam Starszego Kaprala Philzę, uniósł wysoko brwi i wstał z miejsca.

— Phil? Nie jesteś na zwiadach? — zapytał mężczyzna i podszedł do przybyłych.

— Wybacz, Eret, ale to nie jest możliwe — pokręcił głową patrząc na elegancko ubranego kapitana. Jego idealnie ułożone brązowe włosy opadały mu lekko na oczy, przez co ten ciągle musiał je sobie poprawiać.

— Co się stało? — zapytał Kapitan, zjeżdżając wzrokiem na George'a, który drapiąc się po karku stał z boku, przez cały czas milcząc.

— Ktoś otruł nasze konie — wyjaśnił jasnowłosy mężczyzna, kładąc dłoń na ramieniu George'a. Jego palce delikatnie się ścisnęły w geście otuchy. — Kiedy mieliśmy wyjeżdżać okazało się, że wszystkie zwierzęta są martwe. Szeregowy Fundy dokładnie je obejrzał, nie było widać żadnych ran, więc prawdopodobnie zostały otrute.

Eret patrzył na mężczyzn nie będąc w stanie się odezwać. Jak to, ktoś otruł konie? Kto mógłby to zrobić, skoro przez całą noc to właśnie George miał się zajmować zwierzyną?

Kapitan westchnął cicho i podszedł do biurka. Ze zmęczeniem usiadł na krześle, patrząc na nich spod lekko przymrużonych oczu. Jego dłonie lekko drżały z poddenerwowania, co przeważnie się działo kiedy zaczynał się stresować. Kapral Philza rzadko kiedy widział swojego Kapitana w takim stanie i wiedział, że kiedy tak się dzieje, to znaczy, że należy uciekać. Domyślał się iż strata dziesięciu koni była wielkim wydatkiem dla niego, na co prawdopodobnie nie mógł sobie w chwili obecnej pozwolić.

— George oddaj broń — rozkazał krótko, kiwając głową w stronę blatu, dając brunetowi do zrozumienia, że ma właśnie tam położyć broń.

Młodzieniec odłożył miecz na stół, mierząc chłodnym spojrzeniem swojego Kapitana. Rozjuszony mężczyzna siedzący naprzeciwko, zacisnął pieści patrząc na bruneta.

— George, czy to ty otrułeś konie? — zapytał krótko.

— Nie, Kapitanie Eret.

— Czy widziałeś kogoś to mógł być za to odpowiedzialny?

— Nie, Kapitanie.

— Kpisz sobie ze mnie? — sapnął Eret, patrząc centralnie na niższego od siebie bruneta. — Oboje wiemy, że to ty miałeś za zadanie nadzorować konie. Więc jeśli to nie ty podtrułeś konie, to kto to zrobił? Ojciec Święty?

George zamilkł na chwilę, spuszczając wzrok na drewnianą posadzkę. Czy to wszystko było jego winą?, przemknęło mu przez myśl, Czy to niedopatrzenie przypieczętowało niepowodzenie całej akcji zwiadowczej?

— Kapitanie Eret, nie było mnie wtedy na posterunku — przyznał się niechętnie.

O zgrozo, nawet najgroźniejsze demony nie były w stanie oddać mimiki jaka przemknęła przez twarz Ereta. Mężczyzna wstał powoli z miejsca, zapinając guzik przy swoim prawym mankiecie.

— Jak to, "nie było mnie na posterunku"? — szepnął opierając się dłońmi o dębowy stół.

George niepewnie podniósł wzrok na dowódcę. Serce stanęło mu w gardle, a dłonie zaczęły się pocić. Nienawidził tego uczucia.

ᴄᴢᴀsʏ ʙᴇᴢᴋʀᴏ́ʟᴇᴡɪᴀ ɪ | DNF | DreamSMP ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz