Kiedy Zayn był młodszy świadomość, że może wszystko wprawiała go w zachwyt, czuł się niepokonany i bezkarny, bo kto ośmieli się przeciwstawić wielkiemu demonowi, potomkowi samego Lucyfera? Dodatkowo ciągłe podjudzania ojca i chęć stania się do niego podobnym nie pomagała w rozwinięciu się w nim tej niewielkiej części człowieczeństwa, bo od samego początku wiedział, że jego matka była zwykłym człowiekiem. To był jeden z powodów dlaczego zaczął jej nienawidzić, czuł się gorszy, słabszy przez tą ciążące na nim, jak piętno sumienie, bo w przeciwieństwie do innych, który bez mrugnięcia okiem popełniali kolejne zbrodnie, on za każdym razem czuł wyrzuty sumienia.
Jako nastolatek, próbował być taki jak inni, zabijał z uśmiechem na ustach, nie bacząc na błagania o litość, kto przejmowałby się takimi nic nie wartymi stworzeniami jakimi są ludzie? Jednak pewnego dnia coś w nim pękło. Jak zawsze stał w ciemnym zaułku, czekając na kolejną ofiarę którą mógłby pożreć, kiedy zjawiła się ona, młoda, zapłakana, w poszarpanym ubraniu, od razu wzbudziła jego litość, jednak nie mógł jej tak po prostu puścić wolno. Już zabierał się aby odebrać to jej młode życie, kiedy usłyszał nawoływania jej rodziców, szybko zniknął i z ukrycia obserwował jak zdenerwowani wypytywali ją co się stało, patrzył z jaką troską patrzyli na nią, mimo że wiele przez nią wycierpieli, już z daleko był widać, że dziewczyna nie należała do tych spokojnych i ułożonych. Wtedy obudziły się w nim tak długo skrywane uczucia...
Właśnie dlatego teraz siedział w tym okropnym barze, popijając kolejne martini, które i tak nie zrobiło na jego organizmie żadnego wrażenia i zamartwiał się słowami ojca. Robił to dlatego że czuł, nie był bezwzględnym demonem, jakim zawsze chciał być aby zadowolić ojca, był słabym w pół człowiekiem. Zawsze pragnął mieć normalną rodzinę, która kochałaby go za to jaki jest, a nie oceniała po ilości przestępstw jakie popełnił, jednak już dawno porzucił te marzenia. Jedyną osobą która wydawała się go kochać była jego zmarła matka, w końcu to powinna być osoba, która zawsze kocha swoje dziecko, żył złudzeniami że czuwa nad nim, nawet po śmierci o niego dbając. Jednak ten żmudnie budowany domek z kart, rozleciał się po paru słowach ojca:
Nie domyślasz się kim ona jest...
Twoją matką...
Miała być jedyną osobą którą obchodzi los jej syna, miała go kochać i umrzeć myśląc o nim, a jak się okazało porzuciła go, nawet dla niej się nie liczył. Kim on był? Nikim, nawet własna rodzina miała go za śmiecia, czy była na tym świecie chociaż jedna osoba, którą obchodził jeg los?
Od Bonni:
Hej, wszystko porządku? Dawno się nie odzywałeś, martwię się...
Och... tak, była jedna dziewczyna, której życie miał już wkrótce zamienić w piekło...
~*~
Cassi przeskakiwała po kanałach licząc że w przerwie wciąż ciągnących się reklam zdoła natrafić na jakiś godny uwagi film, jednak kiedy po przełączenia dwudziestu kanałów nie znalazła nic poddała się i wyłączyła telewizor. Dziewczyna bardzo się nudziła, rodzice poszli na jakoś niezmiernie ważną kolację, a Prim już spała, a dodatkowo zaczynała się powoli niepokoić o Brada. Wiedziała że nic nie może mu się stać, ale mimo to jego wielogodzinna nieobecność niepokoiła ją, poza tym musiała to przyznać bała się siedzieć sama w domu. Po tych wszystkich rewelacjach tylko przy chłopaku mogła spać spokojnie, czy powstrzymać się od ciągłego rozglądania się na boki, był jej ostoją i dawał jej poczucie bezpieczeństwa.
CZYTASZ
Nieumarły/ B.Simpson ff
FanficBo przecież każdy ma prawo kochać. Tylko czy ON ciągle jest kimś? "- Jak to jest być duchem? - To tak jakbyś był w tłumie ludzi, a ciebie każdy by ignorował. Wołasz o pomoc, ale nikt cię nie słyszy..."