Aaa, aaa
Były sobie kotki dwa.
Esteban spojrzał na kolejne, puste opakowanie po tabletkach, jakie zostawił na ziemi Schumacher. Z czasem miał wrażenie, że już nawet się tym nie przejmuje, może nawet w głębi duszy chciał, aby jego przyjaciel przedawkował. Przynajmniej on miałby spokój. Nie mógł nawet wyjść na trening, bo nie miał przecież pewności, czy wróciwszy do domu, zastanie w nim trupa, czy może Mick jak gdyby nigdy nic postanowi ugotować dla nich obiad.
Fuj, obiad.Nigdy nie obwiniał przyjaciela za to, co się z nim dzieje. Wiedział, że tak naprawdę chłopiec był niewiele winien, jedyne co, to urodził się w złym czasie. Może gdyby teraz go tu nie było... Nie musiałby cierpieć.
Jeden może miał depresję,
Drugi popadł w anoreksjęUdał się do pokoju, który ostatnimi czasy zajmował jego przyjaciel. Odkąd wziął Niemca „do spowiedzi”, i kazał mu wyznać wszystkie swoje „grzechy” i zmartwienia, uznał, że jest dla siebie zbyt dużym zagrożeniem, i nie może mieszkać sam. I tak znaleźli się we dwóch w tym wielkim domu, zdecydowanie za wielkim dla dwóch osób.
Przewrócił oczyma, widząc kolejne opakowanie jakichś przeciwbólówek.— Wstawaj— nakazał głośno, odsłaniając rolety w pomieszczeniu.
Westchnął, nie słysząc odzewu ze strony Micka.
— Leniu... — podszedł do niego i przewrócił na plecy.
Poczuł, jak serce podchodzi mu w okolice jabłka Adama, a ręce robią się zimne i mokre, gdy zobaczył, jak blady jest leżący w łóżku chłopiec. Położył dłoń na jego szyi, dwa palce przykładając do tętnicy.
— Kurwa — skwitował krótko, nie wyczuwając tętna u blondyna.
Aaa, kotki dwa
Umierały obydwaOsunął się na ziemię, kładąc głowę na klatce Micka.
Jego małego, kochanego Micka.Mimo wszystko, to on był osobą, która utrzymywała go przy życiu. On kłócił się z nim kilka godzin, gdy Ocon uparcie nie chciał zjeść obiadu; nieraz niewinnym gestem łapał go za dłoń czy przesuwał ręką po jego plecach; znajdował w sobie resztki sił, by wstać wcześniej, niż miał na to ochotę i przyrządzić dla Estebana śniadanie, aby choć raz ten coś zjadł. Ile Francuz by oddał, aby ostatni raz usiąść z nim do śniadania? Z pewnością by się przymusił i zjadł wszystko, co Schumacher mu poda.
Czuł, jak po jego twarzy spływają łzy, którymi niemal się dławił, łkając nad martwym ciałem swojego najlepszego przyjaciela, swojego najsłodszego Micka.
Zabrakło go. Zabrakło osoby, która by go teraz pocieszyła. Jak zawsze, usiadłby obok, nieco nieporadnie objął go ramieniem i w niewygodnej pozycji głaskałby go po włosach i cmokał w czoło. A potem zrobiłby mu jabłecznik, którego Esteban nie chciałby zjeść. Ostatecznie Mick by w niego wmusił naprawdę dużą porcję, a targające Oconem wyrzuty sumienia odpuściłyby choć na chwilę, widząc szeroki uśmiech na rumianej twarzyczce Niemca.
„Jestem z ciebie dumny”.
Najpierw w środku, pomalutku
Kto miał go teraz złapać za rękę? Kto miał go pocałować w czoło i kto miał mu zrobić ten pierdolony jabłecznik?„Nigdy cię nie zostawię, Mick” - obiecał mu zaledwie dwa dni temu, gdy ten nie mógł zasnąć w nocy. Przesiedział z nim chyba do czwartej nad ranem, rozmawiając i uspokajając. Przeczytał mu nawet frangment jego ulubionej książki, wymownie mówiący o miłości.
A więc tak to rozegrałeś, Schumacher? Skoro on nie chciał zostawić ciebie, to ty zostawiłeś jego? Sprytnie.
A jednak, ciemnooki sięgnął do szafki, w której Niemiec przechowywał ważne dla siebie rzeczy: małe prezenty, jakie miał okazję dostać od Ocona, w postaci różnych zawieszek, bransoletek, rysunków czy liścików; dwie książki; zegarek, otrzymany od taty na piętnaste urodziny i wiele, wiele opakować tabletek. Na szafce, tuż przy lampce nocnej, zawsze stała butelka napoju, na który akurat największą ochotę miał Mick, bądź w niektórych przypadkach, ulubionych soków Estebana. Liczył, że uda mu się go skusić do wypicia czegoś innego niż woda. Tym razem stała tam oranżada. Cóż... Oranżadą jeszcze tabletek nie popijał.
Wziął kilka naraz, pociągnął duży łyk z butelki i kolejno je przełykał. Nigdy nie miał problemu z połykaniem lekarstw, w przeciwieństwie do - o ironio! - Schumachera. Ten mały wariat masowo połykał tabletki, a gdy już naprawdę zachorował, to nie był w stanie przełknąć ani jednej. I mimo iż miał już dwadzieścia dwa lata, Esteban nadal bawił się w podawanie mu syropków.
Potem w łóżku, po cichutku
Opróżnił dwa opakowania. Ułożył się u boku swojego ukochanego, po raz ostatni łapiąc go za rękę. Przymknął oczy i czekał na wspaniałą podróż, jaką miał przed sobą: najpierw do Krainy Morfeusza, skąd miał się udać na Łono Abrahama.Aaa, kotki dwa
Zbyt okrutny był ten świat;
Teraz małe kotki dwa
Oglądają z góry nas
Patrząc sobie na nienawiść
Na tę naszą ludzką zawiść
I tak myślą kotki dwa:
„Dobrze, że już był nasz czas”.<3