ʸᵒᵘ ᵐᵘˢᵗ ᶠᶤᵍʰᵗ| ᵐˑᵛᵉʳˢᵗᵃᵖᵖᵉᶰ × ᵈˑʳᶤᶜᶜᶤᵃʳᵈᵒ

2.2K 41 56
                                    

Nie przez przypadek spotkaliśmy się w Red Bullu, wiesz?

Byłeś jak wściekły czerwony byk.

Działeś pod wpływem chwili uniesienia emocjonalnego, nie myśląc o konsekwencjach. W takich momentach, przemawiała przez ciebie agresja. Kiedy uderzyłeś mnie po raz pierwszy... Bałem się. Wiem, że wtedy mi się należało, zraniłem cię, ale bałem się kolejnego razu. Że już nie będziesz miał powodów, a jednak to zrobisz.

Długo mnie potem przepraszałeś, byłeś wręcz załamany. A ja ci wybaczyłem. W przekonaniu, że to moja wina, że zasłużyłem. Przecież to tylko jeden policzek, nie mógł zaważyć na całej naszej znajomości...

Lecz zaważył.

Już nigdy nie podniosłeś na mnie ręki. Nawet w największej furii, umiałeś się pohamować. Zważałeś na słowa bardziej, niż kiedykolwiek przedtem. Kiedyś często obrażaliśmy się w żartach i nikt się nie gniewał.

Lecz zrobiło się dziwnie.

Jakbyś oczekiwał zemsty. Przy każdym gwałtowniejszym ruchu, kuliłeś się. Powtarzałem ci wiele razy, że nie musisz się mnie bać, że cię nie skrzywdzę. Odpowiadałeś, że wiesz, posyłałeś uśmiechy, bardziej lub mniej szczere. Wystarczało mi.

Jaki ja byłem wtedy głupi.

Z dnia na dzień, powoli się ode mnie odsuwałeś. Znikałeś. Jednak robiłeś to tak stopniowo, że nie zauważyłem, kiedy nasze całonocne rozmowy zmieniły się w ciche, niespokojnie, przez ciebie przepłakane. Kiedy nasze wieczne wygłupy stały się krótkimi, sztywnymi wymianami zdań. Nie mogłem cię już nawet przytulić jak dawniej, bo cały się spinałeś.

Powinienem zareagować.

Już nie wymuszałeś uśmiechów, a twoje oczy nie miały już tego charakterystycznego, radosnego błysku. Była w nich jedynie rozpacz, cierpienie i nieme wołanie o pomoc, którego nie odczytałem. Lśniły od łez. Nie udawałeś, nie miałeś już siły.

I pomyśleć, że jeden wymierzony "liść" tak na ciebie wpłynął.

Mogę się oszukiwać, Max. Nie ucieknę jednak przed prawdą. To ja zawaliłem, choć nigdy tego nie przyznasz. Bierzesz winę na siebie, podczas gdy ty tylko dałeś się ponieść emocjom. Raz. Nic złego nie zrobiłeś. Gdybym się wtedy nie wstawił i nie pocałował tego cholernego chłopaka, nic by się nie stało. Byłoby w porządku. Najpewniej jeszcze byś smacznie spał, zważywszy na wczesną porę. Twoja głowa spoczywałaby na mojej klatce, a twój miarowy, spokojny oddech byłby moim ukojeniem.

Nie mogę uwierzyć, że już siódmą godzinę siedzę przed blokiem operacyjnym, czekając, aż zaszyją ci tę cholerną ranę i uratują ci życie.

Być może urywane, niespokojne i łapczywe wdechy były twoimi ostatnimi. Swój ostatni wydech wykorzystałeś, by rzucić przepełnione bólem "przepraszam" i zamknąłeś oczy. Być może już na zawsze.

Umierałeś w moich ramionach, gdy roztrzęsiony czekałem na pogotowie. Prosiłem, błagałem, krzyczałem, przepraszałem i krztusiłem się łzami. Mówiłem, że cię kocham, że się zmienię, że wszystko się ułoży. Jakim prawem plotłem takie bzdury, przytulając do siebie swoje zmarznięte, prawie martwe ciało?

Nie możesz umrzeć.

To w cholerę egoistyczne. Wiem, że chciałbyś już się nie obudzić, zamknąć oczy i poczuć się dobrze. Wiem, że tego właśnie pragniesz, choć to też egoistyczne. Chcesz zostawić wszystkich z wielką pustką w sercu. Ale nie umiem ci na to pozwolić. Jestem walonym egocentrykiem, lecz nie dam ci odejść. Nie możesz mi tego zrobić.

Musisz walczyć, Max.

Jesteś silny i uparty. Wiem, że dasz radę, że my damy radę. Nie musisz sobie radzić sam. Będę przy tobie, jeśli tylko mi pozwolisz. Wiem, że już nie będzie jak dawniej, nie będę się łudził. Wierzę jednak, że znów będzie mi dane zatopić się w twoich głębokich oczach. Całować twoje miękkie usta. Dotykać twojego rozgrzanego ciała. Twoją rumianą, łagodną twarz rozpromieni śliczny uśmiech. Na nowo mi zaufasz.

Musisz tylko walczyć, mały.

*
Idk serio
dziwna_istota_ for u I NIE UŻYŁAM SŁOWA ANEMICZNY!

one shots | formulaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz