Rozdział 5

1.8K 226 53
                                    

Ale kolejny już serio w poniedziałek 😅
Cieszę się, że podoba Wam się ta historia ❤️
~~~

W zawodzie wróżbitki spotyka się wiele osób. Przychodzą do mnie młode dziewczyny, dość nieśmiałe, ale mające nadzieję na pomoc w znalezieniu faceta. Starsze panie, które chcą wiedzieć ile będą mieć wnuków. Dorośli faceci przekonani o tym, że w ich domu zamieszkał demon. Ci ostatni byli często najśmieszniejsi, bo uwielbiali wymyślać do tego teorie spiskowe.

No ale ludzie, przecież wiadomo, że żaden demon nie wprowadził się do ich mieszkania. Gdyby to zrobił, już by nie żyli, bo zająłby nie tylko sypialnię, ale też ich ciało.

W każdym razie przez mój salon przewijało się mnóstwo ludzi o przeróżnych charakterach, ale kogoś takiego, jak pani Abrams, nie spotkałam do tej pory na swojej drodze nigdy.

– My, jasnowidzki, powinnyśmy się wspierać, moja droga! O tak, tak. Wiem, że uważasz to za głupie, ale naprawdę w tych czasach znalezienie porządnego medium jest niemożliwe, ba, znalezienie jakiegokolwiek medium jest niemożliwe. Dlatego zakładamy z przyjaciółkami klub, do którego możesz się czuć zaproszona. Wiesz, takie cotygodniowe herbaty, seanse z tablicą ouija, stawianie tarota...

Parsknęłam śmiechem prosto na jej kolorową cygańską chustę, ale oczywiście nie wzięła mi tego za złe i zaczęła monolog o tym, jak to teraz nie bierze się niczego na poważnie, dopóki zło nie zapuka do twoich drzwi. Wysłuchałam ją cierpliwie do końca, nawet zrobiłam jej drugą herbatę, bo coś w jej aurze mi nie odpowiadało, ale nie byłam pewna, co. Czasami bywało tak, że mój dar się zacinał, a ja potrzebowałam dłuższej chwili, żeby kogoś odczytać, nawet gdy był tak blisko. Najczęściej było tak w przypadku innych czarownic czy demonów, bo oni blokowali jakąś mentalną tarczą moje zdolności.

W przypadku Chace'a Irvingstona też mi się to nie udało, więc podejrzewam, że też stosował coś w tym stylu. Czasami nie mogłam przez to dostrzec czyjegoś życia, ale jego przyszłość widziałam w różnych urywkach, najczęściej mało znaczących. Chace na przykład będzie dzisiaj wieczorem wyprawiał spontaniczne przyjęcie dla znajomych i prawdopodobnie wyśle mi na nie zaproszenie. Szkoda, że Rosalie o tym usłyszy i dowali mi mnóstwo roboty, żebym przypadkiem się tam nie pojawiła. Cholera, naprawdę miałam ochotę iść. Nawet, jeśli jeszcze sam Chace nie wiedział, że zorganizuje imprezkę.

– I wtedy Inez po prostu wypędziła tego ducha z jego ciała. Ona to się na tym zna, stara, mądra Inez...

Pani Abrams opowiadała mi właśnie, jak jej przyjaciółka pozbywała się upierdliwego ducha z ciała swojego męża. Podobno za każdym razem, gdy chciała, żeby ten coś dla niej zrobił, nagle stawał się agresywny albo wychodził bez słowa. Nie miałam serca powiedzieć pani Abrams, że to pewnie przez samego Edwarda Nodewooda, bo duchom nie udawało się nigdy opanować czyjegoś ciała na tak długo, a na pewno nie akurat w takich specyficznych momentach. Mąż jej przyjaciółki zwyczajnie nie miał ochoty pomagać żonie. O dziwo, po tym wypędzeniu (które było wczoraj), podobno zachowywał się wzorowo.

– To właśnie Inez zebrała nas wszystkie do kupy, wiesz? Już kilkanaście lat temu, gdy byłyśmy jeszcze młodziutkie, po siedemdziesiątce...

Kiwałam głową w odpowiednich momentach, jednocześnie wybiegając myślami gdzieś indziej. Musiałam wpaść do marketu na zakupy, bo obiecałam Corze, że pomogę przy organizacji przyjęcia dla Rachel, które miało być jutro. Powinnam też skoczyć do biblioteki, bo ostatnio zabrałam nie ten tom z zaklęciami, który trzeba i nie mogłam kontynuować swojego tłumaczenia. W wolnych chwilach, gdy nie zajmowałam się wróżeniem albo bieganiem na posyłki dla Eriki, właśnie to robiłam – przepisywałam, tłumaczyłam, wyjaśniałam starożytne zaklęcia, formuły, podania. Znałam kilka języków, ale właśnie staromagiczny był moim ulubionym. A że ktoś i tak musiał te archiwalne tomiszcza aktualizować, Rosalie dawno temu wyznaczyła mnie jako główną odpowiedzialną za te kwestie. Oczywiście pod okiem jej przybocznych, Anneli i Daari, dlatego nie miałam takiej swobody, jakiej bym chciała, ale i tak arcywiedźma nie miała pojęcia, że wcale mnie nie ukarała, tylko dała mi prezent. Ja to naprawdę lubiłam. Stara biblioteka wiedźm, w której nawet nie musiałam mieć już karty, bo wszyscy przepuszczali mnie bez zbędnych formalności, była jednym z najlepszych, najbardziej tajemniczych i klimatycznych miejsc, jakie istniały w tym mieście.

Iskra ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz