Rozdział 11

1.9K 229 122
                                    

Kolejne kilka dni minęło mi stosunkowo spokojnie, choć pracowicie. Pomagałam przy sprawie zamordowanych zmiennokształtnych, sporządziłam rysopis napastników i bestii, zrobiłam raport o falach magii, jakie tam wyczułam. Razem z Patrickiem pracowałam też nad runami, ale jak na razie utknęliśmy w martwym punkcie. Na szczęście nie pojawiły się kolejne ciała. Poza tym musiałam też spotykać Drew, który jednak zaskakująco mało warczał w moim kierunku, wyżywając się za to na Ianie za brak postępów. Prawie mi się robiło gościa przez to szkoda. Prawie.

W środę po południu odpoczywałam nieco po poprzednim dość intensywnym dniu z klientami i spędzonym na poszukiwaniach. Przeglądałam księgi, które Daari pozwoliła mi zabrać do domu, popijając wodę. Bolała mnie głowa, bo wczorajszego wieczoru wpadłam też na wieczorek karaoke, za co Rachel zdążyła mnie już ochrzanić. Twierdziła, że ostatnio przesadzam z alkoholem i tylko dlatego dzisiaj zamiast drinka, piłam wodę oraz mieszankę ziół na kaca. Może przyjaciółka miała rację, ale ostatnio tylko to jakoś pozwalało mi zapominać o całej tej wizji mnie we krwi i tak dalej. Rache nie byłaby taka wkurzona, gdyby to usłyszała... Cóż, byłaby, ale nie w ten sam sposób. Kazałaby mi pewnie natychmiast wyjechać z miasta, zaszyć się w głuszy i nigdy więcej nawet nie spojrzeć na Drew Morgana.

A to byłoby trudne, skoro znowu stał na moim tarasie z nietęgą miną.

Skrzywiłam się. Poruszał się tak bezszelestnie i szybko, a ja znowu byłam na kacu, więc go nie wyczułam.

– Zadzwoniłabym, gdybym coś miała – rzuciłam.

Drew zrobił krok w kierunku drzwi tarasowych, jednak musiał przystanąć, gdy przezroczysta bariera zalśniła i zaszemrała ostrzegawczo. Mężczyzna wyciągnął dłoń przed siebie, jego oczy zabłysły z ciekawością.

Tak, wzmocniłam ją od ostatniego razu. Spróbuj wbić pazury teraz, dupku.

– Pomyślałem, że możesz zapomnieć albo odpuścić – odpowiedział powoli Drew.

Uśmiechnęłam się kpiąco.

– Po twoim ostatnim zachowaniu? Bardzo bym chciała, ale chyba jestem na to zbyt honorowa.

Drew prychnął. Ja za to skupiłam się znów na księdze, kątem oka dostrzegając, jak jeden pazur króla zmiennokształtnych zbliża się do bariery.

No to się zaraz zdziwi.

W kolejnej sekundzie usłyszałam cichy syk, osłona rozbłysła, jakby uderzył w nią piorun, a później wspaniały Drew Morgan wylądował na tyłku wśród moich plastikowych roślin, rozwalając je w cholerę.

Tego nie przewidziałam. Będę musiała kupić nowe.

– Coś nie tak, wasza wysokość? – spytałam niewinnie.

Morgan zamrugał szybko, wyraźnie zamroczony. Ha!

– Wszystko okay. Chyba ugryzł mnie jakiś komar – wymamrotał.

Zachichotałam.

– Ach tak?

Drew podniósł się szybko i z determinacją wypisaną na twarzy ruszył znowu do drzwi. Westchnęłam i cofnęłam barierę, bo widać król zmiennych nie zamierzał odpuścić, a nie chciałam, żeby potem cały Klan rozszarpał mnie za zafundowanie śpiączki ich upartemu przywódcy. Poza tym to by było niefortunne, skoro to on miał mi płacić. ]

– Tak, nic wielkiego – stwierdził Morgan. – Nieco mnie zaskoczyłaś.

Parsknęłam cicho.

– Nieco. Okay. Niech ci będzie.

Drew wszedł do salonu, potrząsając głową, jakby próbował pozbyć się tego zamroczenia, po czym skupił na mnie wzrok.

Iskra ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz