Prolog

5K 301 84
                                    

Biec. Pochłaniać magię. Zabijać.

Właśnie tego chciał. Jego szczątkowe, nadal jeszcze lekko rozproszone myśli nieustannie wracały do tych trzech czynności. Chciał czuć ciepłą, gęstą krew przelewającą się przez palce. Słyszeć echo gasnącego serca. Widzieć wypływające z ciała życie.

Przebiegł miękko na czterech łapach przez zacienioną uliczkę San Arno. Latarnie gasły, gdy je mijał, jakby w strachu, by nie zobaczyć bestii dzięki swoim dającym irytująco mało światła płomieniom. Potwór jednak nie zwracał na to uwagi, przecież w ciemności widział równie dobrze, może nawet lepiej. Właściwie jasność jedynie go drażniła, wolał, gdy panował mrok. W mroku ułomni ludzie nie widzieli nawet, że się do nich zbliżał. A element zaskoczenia i przerażenie, które wywoływało jego nagłe pojawienie się, były jego ulubioną częścią zabawy.

Zauważył dziewczynę po kolejnych kilkunastu minutach biegu. Była tam, gdzie widywał ją codziennie. Jej jasna, delikatna szyja nawet z tak daleka go oszałamiała, już wyobrażał sobie, jak miażdży ją potężnymi łapami i słucha tego przyjemnego chrupnięcia kości. Ale powiedziano mu, że na razie jej nie dostanie. Na razie ma znajdować inne ofiary, a na dziewczynę przyjdzie pora, tak jak mu obiecano. Nie mógł się jednak doczekać tego, aż zasmakuje jej krwi, tej przeklętej krwi, która uwięziła go na długie lata. Jak wykąpie się w niej i będzie słuchał, jak dla odmiany ktoś inny krzyczy ze strachu. Bo on po uwolnieniu już niczego się nie bał. Chciał jedynie dopaść dziewczynę, ewentualnie jej najbliższych, żeby bardziej zabolało. Ale musiał czekać, bo czarownica ponoć jest zbyt silna. Oni mieli ją osłabić, tak żeby nie spostrzegła się, że nadchodzą.

Nawet nie pamiętał, ile lat minęło w zamknięciu. Ledwo był w stanie porozumieć się z ludźmi, którzy pomogli mu się wydostać. Prawie rzucił się na nich i zaprzepaścił wszystko, nad czym dla niego pracowali. A było tego sporo, naprawdę sporo.

Zerknął jeszcze raz na czerwonowłosą dziewczynę, po czym odsłonił zęby. Już niedługo, niedługo ją zabije i będzie mógł w końcu cieszyć się naprawdę resztą łowów. A potem... Potem wróci po to, co było jego. Co należało się tylko jemu.

Zatoczył dwa kółka dokoła parku, w którym przesiadywała dziewczyna czekająca na swojego wybranka. Potwór w myślach śmiał się z tego, jak któregoś wieczoru przerwie im te romantyczne schadzki. Chociaż z drugiej strony, czyż to nie będzie iście romantyczny gest, gdy wyrwie serce chłopakowi i poda je na tacy dziewczynie tuż przed zabiciem jej? W końcu ludzie uwielbiali przerzucać się głupimi powiedzeniami odnośnie oddawania komuś tego organu. On nigdy nie przepadał za durnymi przenośniami, nie rozumiał ich, więc się z niego nabijano.

Jednak te czasy minęły, teraz nikt nie śmiał się z tego, że on mógł zbyt dosłownie wziąć do siebie wczorajsze wyznanie chłopaka. Tamten stwierdził, że „jego serce należy do niej".

Niedługo naprawdę tak będzie.

Przez żądzę krwi, która go opanowała, nie zauważył nawet, że w parku nie ma więcej osób prócz czerwonowłosej dziewczyny. Zwykle przechodziło tamtędy kilkoro mężczyzn, jakaś staruszka chadzała na spacery z mężem i szczerzyła się do jego ofiary. Inne zakochane dwójki krążyły ścieżkami. Gdzieniegdzie pojawiały się dorożki. Jeszcze w innym miejscu biegały dzieci. Miejsce tętniło życiem nawet wieczorem, a dzisiaj było opustoszałe. Zorientował się jednak za późno, już po tym, gdy wszedł prosto w pułapkę z ustawionych czterech kamieni żywiołów. Znał to zaklęcie tak dobrze, przecież sam wykonywał je setki razy, a jednak nie dostrzegł czerwonego, niebieskiego, białego i zielonego kamienia, pomiędzy które wszedł. Dopiero, gdy zajarzyły się delikatnie, spostrzegł swój błąd.

Jego ryk poniósł się po całej okolicy, na co dziewczyna siedząca na ławce podniosła wzrok i obejrzała się przez ramię. Nie mogła go dostrzec, w końcu ukrywały go krzewy i drzewa, a jednak miała czelność uśmiechnąć się, jakby doskonale wiedziała, że właśnie wpadł w potrzask.

Wstała powoli z ławki, a później ruszyła w jego kierunku. Bicie jej serca potęgowało tylko jego żądzę krwi. Chciał ją zabić. Natychmiast.

– Spędziłeś tyle czasu w tej postaci – zaczęła cicho – że bardzo łatwo odgadnąć twoje kroki.

Jej głos był inny, niż jej matki. Elora miała chrapliwy, niski i irytujący, podczas gdy ton jej córki zdawał się delikatny, jedwabisty. Słodki. Wzdrygnął się, gdy to słowo przyszło mu na myśl. Przecież Geraldine była przeciwieństwem słodkości, już gdy się urodziła ją znienawidził. Wiedział, że jej przyjście na świat było błędem.

– Nie wiem, kto cię wypuścił, ale zaraz naprawię ten błąd. Powinieneś zabić mnie od razu, gdy miałeś okazję – dodała. – Czemu tego nie zrobiłeś, czyżbyś miał jednak w sobie jakieś resztki człowieczeństwa, tato?

Warknął głucho, ale bariery kamiennego zaklęcia nie pozwalały mu skoczyć w jej kierunku. Powinien był zadusić ją już w kołysce. Dlaczego tego nie zrobił? Elora, ta głupia, naiwna wiedźma omamiła go i stwierdziła, że przecież potrzebują dziedziczki. A z małej Geri magia wylewała się strumieniami. On jednak nie potrafił na nią patrzeć, bo była tylko wiedźmą. Dla niego nie była córką, była ułomna, bo nie odziedziczyła nawet skrawka jego mocy.

Ale była potężna, to musiał dostrzec. Nie potrafił zniszczyć jej zaklęcia i mógł tylko z furią w oczach obserwować, jak do dziewczyny dołącza szóstka wiedźm. Utworzyły okrąg wokół niego, a potem wyciągnęły dłonie i zaczęły te swoje śpiewy. Wiedział już, co dalej nastąpi. Nikt nie przyjdzie mu z pomocą i znowu zostanie uwięziony, tak jak dwadzieścia lat temu, gdy Elora oddała swoje życie, by przypieczętować zaklęcie, którym go zamknęła. Tym razem czarownice były mądrzejsze, zebrały się całym sabatem. Ale nawet prawdziwy, złożony z trzynastki, nie dałby mu rady, nie na zawsze.

On był ponad nimi wszystkimi.

I następnym razem wróci w pełni sił, w pełni mocy umysłu i pokaże im wszystkim.

Nie zamkniecie mnie na wieczność. W końcu znowu się uwolnię. Jeśli nie ja, to jeden z tych, których powołałem do życia. I wreszcie znajdę was, odnajdę waszą krew wszędzie. Nigdy nie będziecie bezpieczne.

Mimo że nie poruszał ustami, każda z nich dokładnie słyszała jego słowa. Ale ignorowały je, ignorowały strach i ciarki na plecach. Intonowały dalej, aż ich śpiew zagłuszył jego zawodzenie. Rozpaczliwy ryk, którego nie słyszano później przez wiele setek lat.

Aż do dziś. 

~~~
No to zaczynamy ❤️
Mam nadzieję, że prolog Was trochę zaciekawił 😏
Pierwszy rozdział wpadnie w poniedziałek, ten już będzie w narracji pierwszoosobowej.
Będę wdzięczna za Wasze reakcje i komentarze ❤️

Iskra ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz