Epilog

3.4K 307 156
                                    

Gdy trzy dni później położyłam się znów w swoim łóżku, Mefi wskoczyła na nie i przytuliła się do mojego brzucha. Przez chwilę głaskałam ją bezwiednie, czując jak do moich oczu chcą wcisnąć się łzy. Chciałam na to pozwolić, ale jednak nie popłynęły, bo chyba wystarczająco dużo wypłakałam ich już na dzisiejszej ceremonii. Nie żegnałyśmy tylko Moshuna i Sama, Zgromadzenie ustaliło, że wszyscy, którzy polegli z ręki Dancana oraz w bitwie zasługują na uroczystość, i dlatego odbyła się ona na ich cześć. Dopiero po tym, jak oddaliśmy im hołd, wszystkie grupy istot nadprzyrodzonych w San Arno rozeszły się w swoje strony, by w samotności pochować swoich zmarłych.

Iskry przeprowadziły własną ceremonię. Moshun spoczął na cmentarzysku czarownic we wschodniej części miasta, a Sam tuż obok. Amaya nie zadbała o to, by zjawić się na żadnej z uroczystości, pojawiła się tylko matka pół-demona, która wypłakała najwięcej łez z nas wszystkich. Ona była człowiekiem, miała uczucia i cierpiała po odejściu syna, natomiast królowa demonów była pozbawiona czegoś tak trywialnego jak serce.

Miasto zdołało otrząsnąć się szybciej, niż przypuszczałam. To znaczy biorąc pod uwagę jak wielu ludzi zginęło, jakie przerażenie wywołał alarm ogłoszony przez Patrice, naprawdę szybko wrócili do swojej rutyny, jak twierdziła Cora, która przez ostatnie dni sprawowała samotną pieczę nad barem. Ale przecież nie było w tym nic dziwnego, nawet po największej tragedii jakoś przechodziło się do porządku dziennego, tak po prostu działał świat. Pozostawanie i pogrążanie się w rozpaczy nie doprowadziłoby do niczego dobrego.

Dlatego ja także następnego dnia wreszcie otworzyłam z powrotem mój interes. Miałam kilkoro klientów, z których towarzystwa nie chciałam rezygnować, nawet jeśli niedługo nie będę miała już tak wiele czasu. Okay, znalazłam nową pracę, ale moja stara też była w porządku. Od tego, że jestem wróżką nie dało się uciec, więc czemu miałabym to robić?

Planowałam jakoś pogodzić obie prace. A na razie, póki ta nowa jeszcze mnie nie dopadła, bo Zgromadzenie ustalało kolejne szczegóły i tylko byłam wzywana na kolejne narady, by wszystko ogarnąć, prowadziłam swoje sesje tak, jak dawniej.

W sobotę rano nie miałam jednak wpisanego żadnego spotkania. Wstałam w nieco lepszym niż ostatnio humorze i parzyłam kawę, myśląc o tym, że spędzę dziś spokojny dzień w domu, a wieczorem pójdę spotkać się z przyjaciółkami. Nie miałam innych planów, dlatego dzwonek do drzwi mnie zaskoczył. Zanim jednak dotarłam do wejścia, na moje wargi zdążył wpłynąć już kpiący uśmieszek.

– To ty wiesz, do czego służy dzwonek? – spytałam z udawanym zdumieniem.

Drew stał w progu z jakimś wielkim kartonem, za jego plecami znajdowała się furgonetka załadowana kilkoma kolejnymi pudłami. Zmarszczyłam brwi. Następna rzecz, o której mój zmysł jasnowidzki mnie nie poinformował.

– Mam kilka rzeczy do wniesienia, trochę trudno z nimi przeskoczyć płot – odparł Drew.

Zaśmiałam się cicho, po czym dezaktywowałam barierę. Drew wkroczył do mojego domu sekundę później, ustawił karton w salonie pod ścianą, a potem wyszedł po kolejny. Chociaż już wiedziałam, co w nich jest, oparłam się o blat kuchenny i z zainteresowaniem obserwowałam, jak władca zmiennokształtnych wnosi następne pudła.

– Co w nich jest? – zapytałam.

Drew zamknął drzwi kopniakiem, więc bariera wskoczyła na swoje miejsce, a potem odłożył ogromny prostokątny karton wielkości drzwi. Spojrzał na mnie z krzywym uśmiechem.

– Jakbyś nie wiedziała.

Wystawiłam mu język, głaszcząc po łebku Mefi, która usadowiła się na blacie tuż obok mnie.

Iskra ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz