Rozdział 25

1.7K 236 54
                                    

Moja matka zawsze mi powtarzała, że zginąć w walce, zginąć za to, na czym ci zależy, nie jest wcale taką złą śmiercią. W końcu jeśli może to ocalić kogoś innego, dlaczego się nie poświęcić?

Przez bardzo długi czas sądziłam, że ma rację. Tak powinno być. Śmierć na polu bitwy, w obronie tych, na których ci zależy oraz niewinnych... Wydawało mi się, że nie ma lepszego sposobu na odejście z tego świata.

Ale potem ona zginęła. Zginęła, walcząc za nasz sabat. Zginęła w obronie tego, co kochała, jednak jej śmierć nie wydawała mi się już wcale taka piękna, jaką miała być. Mama mnie zostawiła, nie myślała o tym, że jeśli odejdzie, jej nastoletnia córka będzie się wychowywać bez obojga rodziców. Stanęła do walki, której nie wygrała, nie wróciła do domu, a ja byłam wściekła.

Ona umarła, a ja musiałam z tym żyć.

Chyba dopiero w tej chwili zrozumiałam. Chyba dopiero w tej chwili spojrzałam na to tak, jak zapewne i ona patrzyła tamtego dnia. Nie myślała o tym, że zostawia córkę, matkę, przyjaciół. Myślała, że poświęca się po to, by oni mogli przeżyć. W cierpieniu, opłakując ją, wściekli jak cholera, ale żywi, by odczuwać to wszystko. Jej ofiara miała dać im czas, który dla niej się skończył.

Dotarło to do mnie bardzo późno, dopiero w momencie, gdy zajrzałam śmierci w oczy.

Będę musiała przeprosić mamę za to, że nie rozumiałam.

Odwróciłam się w kierunku Drew, by spojrzeć na niego ostatni raz. By sprawdzić, czy mój wysiłek się opłacił. Jednak nie leżał za mną zakrwawiony szary tygrys. Ogromne zwierzę wyrwało się w moim kierunku i nim zorientowałam się, co się dzieje, zgarnęło mnie łapami, po czym zostałam odwrócona i zasłonięta przed Dancanem. Wszystko zdarzyło się błyskawicznie, nie zdążyłam zamrugać, kiedy Drew osłonił mnie własnym ciałem, zamierzając przyjąć na siebie impet uderzenia. Nie planował nawet atakować.

Chciał mnie ochronić.

Nie miałam szans zareagować, sądziłam, że po prostu już po nas i cały wysiłek pójdzie na marne, że zginę na marne, bo drżałam coraz mocniej i czułam krew wypływającą z nosa i oczu przez to, co zrobiłam, ale nie zostaliśmy zgnieceni przez Dancana. Oczekiwałam na ostateczny cios, jednak ten nie nastąpił, zamiast niego usłyszałam dziwny warkot, a potem w skórę uszczypnęła mnie znajoma iskra magii.

Uniosłam głowę, by dostrzec, jak nade mną i Drew rozciąga się niebieska tarcza, a potem dobiegł mnie głośny ryk wściekłości Dancana i głuchy huk, jakby lew spadł na ziemię po odbiciu się od tej osłony.

Moje serce znowu zaczęło bić w szybszym rytmie.

A potem wybuchło nadzieją, gdy napotkałam na zielone oczy Emmeline. Całej zakrwawionej, unoszącej nad sobą ręce, by utrzymać tarczę, która ocaliła mi i Drew życie.

Czarownica puściła do mnie oko, a ja byłam zbyt zszokowana, by zareagować. W kolejnej chwili natomiast osunęłam się na kolana, bo Drew nagle zniknął zza moich pleców, straciłam oparcie. Odwróciłam się resztką sił, moje powieki ledwo utrzymywały się w górze, jednak dostrzegłam, jak tygrys wystrzelił do przodu, skacząc wprost na odrzuconego przez osłonę Emmeline Dancana. Dopadł go w dwóch susach, jego łapa zaświszczała w powietrzu, a pazury zdawały się wydłużyć jeszcze bardziej. Ryk, jaki wydał z siebie Dancan, przeszył każdą komórkę w moim ciele.

Potem przypominające szable kły Drew zacisnęły się na szyi Dancana. Władca zmiennokształtnych jednym ruchem rozerwał mu gardło, a Emmeline, która pojawiła się nagle obok niego, zawirowała w miejscu i płynnym ruchem wraziła włócznię w miejsce, gdzie powinno znajdować się serce lwa.

Iskra ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz