Początek końca.(11)

442 20 5
                                    


-Czy karczma to dobry pomysł?- Zapytał Ron w trakcie wędrówki, podczas której panowała grobowa cisza. Nie było w tym nic dziwnego, ale chłopak miał powód do stresu. Idą przecież ze ślizgonem w miejsce, gdzie potencjalnie mogą zostać zauważeni przez jakiegoś nauczyciela, ucznia, albo – co gorsza – śmierciożercę.

-Znam miejsce, gdzie raczej nie natkniemy się na kogokolwiek podejrzanego. Jak będziemy ostrożni, to nic się nie stanie. W razie jakichkolwiek pytań, mamy do zrealizowania zadanie, które wymyślił Snape. Mam nadzieję, że Snape połapie się w razie jakichkolwiek pytań, że to przykrywka.- Odparł Zabini, nawet nie zwracając się bezpośrednio do chłopaka. Był zamyślony, skoncentrowany, nie chciał też prowadzić niepotrzebnych dyskusji. Cała trójka wiedziała, że gdyby nie sytuacja z Draco, to nie byłoby tego towarzyskiego wypadu do pubu, a dalej unikaliby się, jak za starych, spokojnych czasów. Ron zresztą postanowił już nic nie mówić, tylko szedł w ciszy. W Harrym natomiast buzowały emocje, miał ochotę uciec z tej wycieczki, ale znał gorzką prawdę- jeżeli będzie robił gwałtowne i nieprzemyślane ruchy, Voldemort dopadnie zarówno jego, jak i jego partnera. Szedł więc razem z towarzyszami w ciszy, patrząc na okolice, która byłaby idealnym miejscem, gdyby nie wszystko to, co działo się wokół niej.

Jako że pora była dosyć wczesna, a do tego był środek tygodnia, to nie było wielu osób w karczmie. To był dobry znak, bo chłopcy mieli mnóstwo do przegadania, a jeszcze więcej musieli ukryć. Dlatego, kiedy tylko weszli, udali się na sale na górze przestronnego lokalu, gdzie zazwyczaj było mniej ludzi, a teraz nie było ich wcale. Zabini wskazał skinieniem na stolik oddalony najdalej od schodów, zaraz przy małym oknie, zza którego widać było idealnie polane i małe mieszkalne domki, które znajdowały się w oddali. Spokojna, pusta przestrzeń. To było wyjątkowo potrzebne, aby mieć pewność, że nie są śledzeni i obserwowani zza którejkolwiek szczeliny.

Zabini i Potter usiedli przy okrągłym, mosiężnym stoliku, do którego były dostawione cztery krzesła, zgrywające się z otoczeniem i wystrojem tego skromnego przybytku. Ronald uznał, że pójdzie zamówić coś do picia, rzucając jeszcze porozumiewawcze spojrzenie do swojego przyjaciela, upewniając się, czy wszystko jest w porządku. Kiedy dostał odpowiedź w postaci lekkiego skinienia, zszedł do wycierającej kufle kobiety na dole, a chłopcy wpatrywali się w siebie bez słowa.

-Muszę go zobaczyć Blaise.- Powiedział Harry, który był pewien, że teraz nie wydostanie się ze swojego konwoju, ale musiał spróbować działać, aby zobaczy ukochanego, który był w agonii.

-Nie ma takiej możliwości. Za daleko to wszystko zaszło, Potter. To przez Ciebie jest w tym stanie.- Odparł czarnoskóry niewzruszenie, prawie mechanicznie. Doskonale czuł frustracje rozmówcy, rozumiał ją. Sam oddałby wiele, aby zobaczyć się z przyjacielem i dowiedzieć się, z jakiego powodu został tak skatowany, jednak aby nie wzbudzać podejrzeń, postanowił bez słowa zaakceptować sytuacje, w której się znalazł.

-Nie wiesz tego. Tak samo jak ja mogę równie dobrze powiedzieć, że to Twoja wina.- Powiedział bez namysłu brunet, wywołując kpiące parsknięcie chłopaka.

-Moja wina?- Powtórzył ze współczuciem i domieszką zażenowania. Całe szczęście, że nie było z nimi rudowłosego, bo z pewnością stanąłby po stronie przyjaciela, przez co zaraz wyszłaby z tego jakaś większa dyskusja, której nikt nie chciał. Musieli wzbudzać swoimi osobami jak najmniej zainteresowania, a najlepiej byłoby, gdyby w ogóle byli niewidoczni.

-Co powiedział Ci Dumbledore? Może jakoś się zdradziłeś, albo powiedziałeś coś komuś, przez co Draco teraz prawie umiera.- Odparł wściekły Gryfon, którego słowa uderzyły w Ślizgona z siłą porównywalną do uderzenia rozpędzonego tłuczka. Złapał za kołnierz Harry'ego, przyciągając go do siebie, że prawie stykali się nosami.

Drarry - Próba sił (+18)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz