VII

726 77 12
                                    

Jane

Jeśli to nie było piekło, to Jane nie miała pojęcia, co mogłoby za nie uchodzić.

Od kilku dni błąkała się w poszukiwaniu jakiegoś bezpiecznego miejsca. Miała szczęście, że w plecaku, który wzięła ze sobą, schowała niewielki nóż, jej jedyną w tej chwili broń. Oprócz tego pozostała jej jeszcze w połowie pusta butelka wody i nic poza tym.

Była głodna, zmęczona i wściekła. Jak Arthur mógł jej to zrobić? Gdyby teraz go spotkała, nagadałaby mu tak, że zaraz rzuciłby się ją przepraszać.

Albo by ją zastrzelił. Ta opcja była dużo bardziej prawdopodobna.

Jane rozejrzała się wokół siebie. Przed chwilą wdrapała się na dach jakiegoś niewielkiego budynku w środku miasta i teraz obserwowała wszystko z góry. Ulice były pewnie Sztywnych. Trudno było sobie wyobrazić, że kiedykolwiek mieszkało tu aż tyle osób.

Spojrzała na niebo i skrzywiła się. Od rana zbierały się na nim gęste, ciemne chmury, a teraz na ziemię zaczęły spadać pierwsze krople deszczu.

- No pięknie - mruknęła pod nosem, naciągając kaptur kurtki na głowę - Gorzej już być nie może.

Jakby na zaprzeczenie jej słów, deszcz szybko zaczął się nasilać. Jane skuliła się na mokrej powierzchni dachu, drżąc z zimna.

- Mogłam dać się mu zastrzelić - wyszeptała, szczękając zębami - Przynajmniej nie leżałabym tu teraz jak jakaś idiotka.

Zamknęła oczy i próbowała skupić się na monotonnym bębnieniu deszczu o jej kurtkę. Wszystko, żeby nie myśleć o nasilającym się z każdą chwilą głodzie.

***

Po raz pierwszy od dawna pomyślała, że może szczęście wcale nie opuściło jej na zawsze. Nad drzewami unosił się dym, który oznaczał, że gdzieś w okolicy byli ludzie. Czy przyjaźnie nastawieni, to już Jane nie obchodziło.

Przedzierała się przez gąszcz krzewów, raz po raz napotykając Sztywnych. Każdemu po kolei bez wahania wbijała nóż w głowę. Nagle przypomniały jej się czasy, kiedy chronili się w szkole, a Rei wychodziła po zapasy sama. Uświadomiła sobie, że to musiał być dla niej koszmar. Jane nie miała przy sobie nikogo, to fakt, ale zdążyła już przyzwyczaić się do życia w obecnym świecie. Silver nie miała wtedy takiego komfortu.

Szła dalej i powoli zaczynała słyszeć głosy. Było ich troje, tak sądziła. Nie wiedziała, czego się po nich spodziewać, więc postanowiła zachować ostrożność.

Stąpała cicho, starając się robić jak najmniej hałasu. Tymczasem tamci zupełnie nie kryli się ze swoją obecnością. Zachowywali się głośno, jakby wcale nie groziło im nadejście stada żywych trupów.

Jane zrobiła jeszcze jeden krok, ale natrafiła na niewielką dziurę i runęła w krzaki jak długa. Głosy umilkły i chwilę później wokół niej stanęły trzy osoby. Było ciemno, więc nie mogła dostrzec ich twarzy.
Musiała to dobrze rozegrać, bo od tego zależały jej szanse na przeżycie. Ale Jane zawsze miała gadane. Tak właśnie radziła sobie w poprzednim życiu.

___________
Hej, hej!

Na początku przepraszam za to, że tak długo nie było rozdziału, ale nie mogłam się z niczym ogarnąć.

Przede wszystkim życzę też powodzenia wszystkim, którzy tak jak ja piszą w przyszłym tygodniu egzamin. Chill, nie ma się czym stresować.

Ja znikam się nie uczyć :D

~Silver

The Walking Dead 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz