VIII

716 78 6
                                    

Luke

Nie spodziewał się po Silver takiej zmiany. Myślał, że stracili ją już na zawsze, a tymczasem udało jej się otrząsnąć z tego dziwnego letargu i wróciła do świata żywych. O ile obecny świat można takim nazwać.

Luke zapukał do drzwi Evana, jedynego lekarza w Sunset Shore, który zastąpił starego Carla po jego śmierci. Przyszedł do niego pod pretekstem kontroli nadwyrężonego trzy tygodnie temu barku, ale tak naprawdę miał zupełnie inny cel. Powoli wcielali w życie plan Silver.

Evan otworzył po krótkiej chwili. Ubrany był w luźny, czarny t-shirt i wytarte jeansy, a jego ciemne włosy jak zwykle pozostawały w nieładzie. Był niewiele starszy od Luke'a; przed wybuchem epidemii studiował medycynę na czwartym roku. Mimo młodego wieku wiedział, co robi, a w miasteczku ktoś taki miał szansę na przeżycie.

- Luke? - uśmiechnął się - Potrzebujesz czegoś?

- Mówiłeś, żebym zgłosił się do ciebie na kontrolę - przypomniał mu - Więc jestem.

Weszli do domu. Evan ruszył do salonu, a Luke za nim podążył. Kiedy młody lekarz oglądał jego bark, odezwał się.

- Myślałeś kiedyś nad opuszczeniem Sunset Shore?

- Skąd to pytanie? - zapytał Evan, podnosząc wzrok.

- Z czystej ciekawości.

Chłopak skinął głową i przez chwilę się nie odzywał.

- Nie raz - powiedział w końcu - Ale nie poradziłbym sobie na zewnątrz w pojedynkę. Tutaj przynajmniej jestem bezpieczny.

- Do czasu - mruknął Luke.

- Wiem o tym doskonale.

Evan wstał z kanapy i podszedł do okna. Wyjrzał na pustą ulicę, po czym westchnął cicho i włożył ręce do kieszeni.

- To trochę dziwne, że za każdym razem jak przychodzi ktoś nowy i wyślą go na polowanie czy coś w tym stylu, nigdy nie wraca. Co o tym sądzisz, Luke? - zapytał, odwracając się od okna.

- Prawdę mówiąc, właśnie dlatego tutaj jestem, Evan.

***

Zaczynało się ściemniać, a oprócz Luke'a na ulicach Sunset Shore nie było żywej duszy. Wiał chłodny wiatr, co tylko potęgowało jego poirytowanie. Szybkim krokiem przemierzał miasteczko, zmierzając w stronę domu, który dzielił z Ray'em, Davidem i Arthurem, kiedy usłyszał głos George'a.

- Co tu robisz o tej porze?

Odwrócił się i zobaczył zmierzającego w jego stronę mężczyznę.

- Wracam do domu - burknął.

- A można wiedzieć skąd?

- Nie, nie można.

George zmierzył go wzrokiem, po czym machnął ręką i minął chłopaka.

- Wyjmij te cholerne tunele z uszu, bo wyglądasz kretyńsko - rzucił jeszcze przez ramię.

- Chciałbyś - mruknął Luke pod nosem i kopnął leżący przed nim kamień.

Od samego początku nie lubił tego gościa. Jedyną rzeczą, którą potrafił, było ciągłe narzekanie na wszystko, co możliwe. Bez przerwy robił jakieś problemy, a narażenie się mu mogło skończyć się bardzo źle. Luke za każdym razem musiał się powstrzymywać od powiedzenia mu czegoś dosadnego, bo George był chyba kimś ważnym w Radzie.
W końcu doszedł do domu. Wszedł do środka i zaświecił światło w przedpokoju.
- Jesteś wreszcie - Ray wychylił się z salonu - Długo cię nie było, załatwiłeś coś?
- Evan jest z nami - odparł Luke krótko, odwieszając kurtkę - Z tego co zdążyłem zauważyć, wszyscy mają coś do Rady, ale każdy się boi. Nasza w tym głowa, żeby to zmienić.
- Oby nam się udało.

The Walking Dead 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz