Pewnie zastanawialiście się jak dalej potoczyła się nasza historia.
Po zakończeniu licuem poszliśmy na studia- ja poszłam na psychologie, Miguel na prawo, mimo że żadne z nas nie chciało iść w te strony.
Ja skończyłam studia, Miguel rzucił studia na 3 roku, uznał że to nie dla niego, więc poszedł do pracy na instruktora sztuk walki dla dzieci.
Gdy mieliśmy 25 lat, mój chłopak z marzeń mi się oświadczył - szczerze mówiąc czekałam na to odkąd skończyliśmy 20.
Jak mieliśmy już po 35 lat, większość z naszej paczki wyjechała, niektórzy, w tym ja i Miguel, założyli już rodzine.
Nasz mały bombel miał już sześć lat, ale już zaczęła rządzić się swoimi prawami.Rok później urodził nam się syn - Troy.
Był mieszańcem, miał ciemne oczy i jasne oczy.
Za to nasza mała Valentina była małą kopią swojego ojca - ciemne włosy, ciemne oczy. Jedyne co odziedziczyła po mnie to charakter.
V mimo swojego wieku była bardzo inteligentna i kulturalna, lecz pomijając te dobre cechy była również bardzo wymagająca wobec siebie.Ojciec uczył jej karate od kiedy skończyła 4 lata, to troche przełożyło się na jej charakter.
Na początku pomysł nauki sztuk walki 4 latki nie do końca do mnie przemówił, w końcu wydawało się to trochę zbyt agresywne.Oczywiście jak możecie się domyślić pozwoliłam Miguelowi uczyć Valentine, nawet sama zaczęłam ją trenować.
Widziałam że był z niej bardzo dumny - mała jak na swój wiek totalnie wymiatała, była bardzo zwinna.
W końcu nasza mała V zaczęła dorastać, w wieku 11 lat zaczęła brać udział w zawodach dla „żaków" - kategorii wiekowej 10-11 lat.
Zajęła drugie miejsce, oboje byliśmy z niej bardzo dumni, lecz ona sama była zawiedziona otrzymanym srebrem zamiast złota.Zastanawiałam się, czy to słuszne poddawać dziecko takiej presji jak turnieje - to dużo stresu, strachu, poświęconego czasu.
Gdy my szlajaliśmy się po zawodach mieliśmy po 17 lat - byliśmy prawie starsi, mieliśmy większe pojęcie o świecie. Co do Valentiny wiedzieliśmy że może się to odbić na jej charakterze, gdy będzie go budować od dzieciństwa w dojo bazując na zwycięstwach i porażkach.
Gdy V miała 15 lat, chciała zaczerpnąć trochę umiejętności od senseia Johnnego, jednakże jej nauka nie trwala długo - po jakiś 2 miesiącach sensei zginął w wypadku przez alkohol.
Była to dla nas wszystkich ogromna strata, ale musieliśmy normalnie żyć dalej.
Valentine dalej więc ćwiczył Miguel, niestety Troy'a do karate nie ciągneło w ogóle - bardziej rozwijał się w koszykówce.
Muszę przyznać - dzieci się nam udały. Dobrze się uczyły - mam tu na myśli naszą córkę, bo syn wolał chodzić na treningi z kosza niż siedzieć nad książkami, ale szczerze mówiąc mi i Miguelowi to nie przeszkadzało.
Po za tym nie sprawiali żadnych problemów, mieli dużo zainteresowań i znajomych.
Aktualnie mieszkaliśmy w małym miasteczku w New Jersey, ale mieliśmy w planach przeprowadze z powrotem do Californii, szczerze mówiąc, zatęskniło nam się.
Dzieciaki nie były zbyt zadowolone z przeprowadzki i z pożegnania znajomych, ale przyjęli to do siebie.
Teraz byliśmy kilka dni po przeprowadzce, już się rozpakowaliśmy, dzieci były przerażone pójściem do nowej szkoły.
Miguel miał zamiar znaleść jakąś pracę w corpo, lecz nagle wymyślił pomysł, który ucieszył mnie niezmiernie - uznał, że po śmierci Lawrenca chciałby pójść jego śladami i otworzyć dojo Cobra kai - ponownie nauczając sposobami Kreesa i senseia Johnnego, nie pozwalając aby pamięć po Cobra kai zaniknęła.
————————————
Ogólnie zastanawialam sie nad napisaniem „3 pokolenia" cobra kai, z dziecmi Carmen i Miguela, ale akcja i bohaterowie byli by w 100% wymysleni.
A co do tego opowiadania mam nadzieje ze wszystkie czesci sie podobaly<3
CZYTASZ
Bój się Cobry || Cobra kai ~ Miguel Diaz -
FanficUderzaj pierwszy, Uderzaj mocno, Zero litości!