CHAPTER 4

188 6 1
                                    

"He'd kill me without any warning if he took a look in my brain..."

Przez kolejne dwa tygodnie bezskutecznie próbowałam nawiązać kontakt z Zaynem. Niestety, lub stety, moje staranie poszły na marne. Pan Malik unikał mnie, na zagadnięcia reagował agresywnie, po prostu zero porozumienia. Nie rozumialam kompletnie, czemu on tak się broni przede mną. Przecież nic mu nie zrobiłam, nie zabiłam mu matki, nie poderżnęłam gardła siostrze, nie uwiodłam jego brata! Próbowałam zasięgnąć jakiejś rady u Jima. Gdy pewnego wieczoru samotnie rzucałam piłką do kosza, zauważyłam, że mój braciszek wrócił już z kościoła i siedział w swoim gabinecie na parterze. Okna akurat wychodziły na nasze boisko, więc gwizdnęłam głośno dwa razy: raz krótko, drugi raz długo, ze zmianą tonu. To był nasz umówiony znak, ustalony jeszcze w dzieciństwie. Gdy jedno z nas tak zagwizdało, drugie zaraz leciało, żeby sprawdzić, co się dzieje. Teraz też tak było. Jim podniósł głowę znad grubej księgi i wyjrzał przez okno. Ponowiłam wezwanie i za minutę stał koło mnie pod koszem. Nie miał na sobie sutanny, zmienił ją na zwykły czarny dres i T-shirt. W tym wydaniu przypominał mi dawnego licealistę, Jima Sorseta, na którego mama zdrobniale wołała Jimmy albo Jimmini. Na wspomnienie mamy zrobiło mi się momentalnie smutno, ale opanowałam się. "Obiecałaś, że nie będziesz płakać!" Natychmiast przywołałam na twarz nikły uśmiech.
-Co jest, młoda?- Jim wyrwał mi piłkę z rąk i szybkim ruchem umieścił ją w obręczy. "Panie i panowie, dwa punkty zdobyte przez Isle High School z Londynu!!!" Jim grał kiedyś z numerem 11 w szkolnej drużynie koszykarskiej w Londynie. Razem z chłopakami zdobył kilka mistrzostw i ta miłość do koszykówki przetrwała seminarium i cały króciutki okres kapłaństwa. Co więcej, swoją pasją zaraził mnie. Wprawdzie na w-fie nie graliśmy jeszcze w kosza, tylko zaliczaliśmy lekkoatletykę, a wszystko pod pełnym potępienia spojrzeniem pana Malika, który jak na złość miał w-f w tym samym czasie co ja, ale liczyłam, że gdy tylko zagramy pierwszy raz, uda mi się wybić i może zakwalifikować do drużyny.
-Jim, co byś zrobił, gdyby ktoś, z kim chcesz się zakumplować, na ciebie naskakiwał, zamiast nawiązać kontakt?- przeszłam od razu do rzeczy. Brat zmarszczył brwi i kozłując piłkę zastanawiał się, co odpowiedzieć.
-Wiesz, Jenny, nie możesz nikogo zmusić, żeby cie polubił. Może komuś nie podpasowałaś, może nie podoba mu się twoje zachowanie, a może boi się ciebie.- "Zayn się mnie boi? Hahaha, Jim, ale się uśmiałam!"- A możesz dokładniej powiedzieć?
-A nie wygadasz się?- zręcznie odebrałam mu piłkę i wykonałam perfekcyjny dwutakt.
-Kobieto, ty wiesz, ilu ja już sekretów dochowałem?- przechwycił piłkę i kozłował ją między nogami.- Nie zapominaj, że obowiązuje mnie tajemnica spowiedzi.
-Czyli potraktujesz to jako spowiedź?- zaczęłam blokować kosz, gdy podbiegał z piłką, żeby zrobić swój popisowy numer: wsad z wyskoku.
-Powiedz mi, Jenny, komu ja tu mogę się wygadać?- westchnął, gdy piłka odbiła się od obręczy i potoczyła się w kierunku żywopłotu.
-No, w sumie racja.- zamyśliłam się.- Chodzi o mojego kolegę z ławki. Siedzimy na angielskim...- w paru zdaniach nakreśliłam mu całą sytuację. Jim słuchał uważnie, dzieląc uwagę na rozmowę ze mną i kręcenie piłką na palcu.
-Hmmm, moim zdaniem...- przygryzł wargę zastanawiając się, co mi odpowiedzieć.- Moim zdaniem, musisz dać mu czas. To nie takie proste, żeby do kogoś się przekonać, a ten Zayn  wyraźnie czegoś się obawia. Jakby bał się kontaktu z innymi ludźmi. Coś mu przeszkadza normalnie się zachowywać, skoro twój przyjaciel Liam mówi, że kiedyś byli w porządku. A tak nawiasem, nie wierz w plotki, chyba że na własnej skórze nie przekonasz się, że to prawda.- rzucił piłkę w moją stronę.- Idę. Mam kazanie do napisania, a samo się niestety nie naskrobie. Jutro jadę do sierocińca, jak chcesz, to możesz tam wpaść po szkole. Macy stęskniła się za tobą.- poczochrał mi włosy i poszedł do gabinetu. Uśmiechnęłam się na myśl o Macy, słodkiej czterolatce, która straciła rodziców w wypadku samochodowym, tak jak ja. Różnica polegała na tym, że ona rodziców straciła, gdy miała parę miesięcy i dla niej jest oczywiste, że sierociniec to dom. Poza tym ona nie miała żadnej rodziny. Ja miałam Jima.
Westchnęłam ciężko i odwróciłam się w stronę kosza. Jeszcze kilka rzutów i idę do domu. Ustawiłam się w sporej odległości od obręczy i rzuciłam. Piłka odbiła się od planszy i potoczyła się w stronę ciemnego podjazdu. Po sekundzie straciłam ją z oczu. Było już ciemno, boisko oświetlały tylko latarnie przy domu, których światło na podjazd nie docierało. Ruszyłam niechętnie w stronę, w którą potoczyła się piłka. "Żeby tylko nie poleciała na ulicę." Nagle stanęłam jak wryta. Od kiedy piłki do kosza wracają jak bumerang? Piłka toczyła się powoli w moją stronę, co było jeszcze bardziej dziwne, bo stałam na lekkim wzniesieniu. Złapałam ją szybko i dokładnie się jej przyjrzałam. "Ktoś musiał ją odrzucić..." pomyślałam i rzuciłam się pędem w stronę bramy. Furtka była lekko uchylona, jakby ktoś dopiero co opuścił podwórko. "A przecież zamykałam ją, jak wróciłam do domu!" Brama wjazdowa też była zamknięta. Wybiegłam na ulicę. Chodnik oświetlały nieliczne latarnie, ale mimo kiepskiej widoczności zdołałam zauważyć wysoką sylwetkę oddalającą się w stronę dzielnicy jednorodzinnych domków. "Skąd ja znam ten sposób chodzenia?" zmarszczyłam brwi przyglądając się idącej postaci. W pewnym momencie człowiek odwrócił się lekko, ale gdy tylko mnie zauważył, przyspieszył kroku. To jednak wystarczyło, żebym go rozpoznała. Charakterystyczny profil twarzy, zaczesane do góry włosy...
-Zayn.- szepnęłam sama do siebie.

Would you know my name? I know I don't belong here in HEAVEN... || Zayn Malik fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz