CHAPTER 10

236 5 0
                                    

"But I bet you if they only knew, they will just be jealous of us..."

-I podania w parach! Kozłem przez salę i dwutakt! Na przemian, ruchy, ruchy!- poganiała nas trenerka. Szybko złapałam za najbliższą piłkę i rzuciłam do Scarlett. Dziewczyna odbiła ją o podłogę w moją stronę, przesuwając się w stronę kosza. Odrzuciłam z powrotem, a Scarlett zrobiła dwa przepisowe kroki i pięknym ruchem umieściła piłkę w koszu. Ominęłyśmy pozostałe pary i bez słowa wróciłyśmy na początkowe miejsce, żeby zacząć ćwiczenie od początku.
Od kilku dni ze sobą nie rozmawiałyśmy. Scarlett nie chciała poruszać tematu balu, przez co nie siadała z nami na stołówce. Dani i Eleanor stale komentowały imprezę, bo nasza grupowa "informatorka" miała coraz to nowe ploteczki o uczniach i ich przebraniach. "Na szczęście żadna z nich nie wypytywała mnie już o Diabła..." pomyślałam. Złapałam piłkę i szybko wykonałam perfekcyjny dwutakt. "Przynajmniej mogę się wyżyć na boisku." Scarlett przejęła piłkę i wróciłyśmy znów na pozycje wyjściowe. Zabrzmiał gwizdek.
-Dobra, starczy!- wrzasnęła trenerka.- Dzielimy się na drużyny i gramy! Katie i Anabell, wybierajcie składy.
Trafiłam do drużyny Katie, a Scarlett znalazła się w grupie Anabell. Kolejny dźwięk gwizdka i zaczęłyśmy grę. Raven podała do mnie. Przejęłam piłkę i pokozłowałam w stronę kosza przeciwnej drużyny. Przede mną stanęła Sue. Osłoniłam się jedną ręką i odbiłam do Katie. Piękny wyskok i dwa punkty dla nas. Skupiłam się maksymalnie na grze, żeby nie myśleć o ostatnich wydarzeniach. "I tak masz to ciągle w głowie. Zayn był twoim Diabłem..." Wytrącona z równowagi nie złapałam piłki i trafiła ona do rąk Scarlett. Cholera. Jesteśmy punkt do tyłu. "Nie myśl o niczym, tylko o grze. Skup się!"
-Sorset, co jest?! Do roboty, nie stój jak kołek!- nauczycielka też postanowiła mnie obudzić. Zerwałam się do biegu i zaczęłam blokować jedną z zawodniczek, której imienia nie pamiętałam. Niestety, nieudolnie. Piłka prześlizgnęła mi się między rękami i kolejne punkty zdobyła drużyna Anabell. "A niech to!"
Kolejne minuty meczu były coraz gorsze. Równie dobrze mogłam nie przychodzić na trening. Jeszcze ten katar. Zatkany nos i zatoki nie pomagają w grze. Tylko dzięki innym dziewczynom nasza drużyna nie była bardzo do tyłu. Wreszcie trenerka dała upragniony sygnał do zejścia z boiska. "Jeszcze trochę, a padłabym na parkiet i nigdy nie wstała." Powlokłam się do szatni pod prysznic. Zimna woda na przemian z ciepłą rozluźniła moje zmęczone mięśnie. Nie mam pojęcia, ile się chlapałam, ale gdy wróciłam do głównego pomieszczenia szatni, siedziało tu tylko trzy dziewczyny. W tym Scarlett. "To jest dobry moment. Najwyższa pora, żeby pogadać o paru sprawach..." Schowałam ciuchy do reklamówki, wcisnęłam ją do torby i stanęłam nad Scarlett, która mozoliła się z wiązaniem sznurówek.
-Ekhem.- odchrząknęłam głośno. Dziewczyna podniosła głowę, ale zaraz z powrotem ją opuściła. Wsunęła sznurówki do środka adidasów i wstała z ławeczki.- Nie uważasz, że powinnyśmy pogadać?
-Spieszę się, Jen.- wzięła torbę i skierowała się do wyjścia z szatni. Pobiegłam szybko i stanęłam przed nią, blokując przejście.
-Scarlett, co się dzieje? Unikasz mnie od prawie tygodnia! Chodzi ci o niego?
-Jen, ja naprawdę...- próbowała mnie wyminąć, ale jej się nie udało.
-Nie, Scarlett. Powiedz mi. Proszę.- spojrzała mi prosto w oczy. "Zdradzi, co się stało, czy nie?"
-Jennifer, nie teraz. Ja... Ja naprawdę nie mam siły o tym gadać.- odsunęła mnie lekko na bok i popędziła w stronę swojej szafki. "Co się dzieje? Co kiedyś łączyło Scarlett i Nialla?"
Niechętnie ruszyłam na pierwsze piętro po kurtkę i szalik. Na schodach minęłam się z Zaynem. Spuściłam głowę i pozwoliłam, by przeszedł koło mnie bez słowa. "Scarlett unika mnie, a ja unikam Zayna. Jak ognia. Istne błędne koło." Ciekawe, czy on to zauważył. Na pewno. Wreszcie nikt mu się nie narzuca. Stanęłam przed swoją szafką i otworzyłam ją. "Kurteczka, szalik i do domu..." Ubrałam się szybko i wybiegłam przed szkołę. Parking był prawie pusty, nie licząc pojedynczych samochodów, które na bank należały do nauczycieli. "A czego się spodziewałaś? Przecież jest piątek, czyli weekendu początek. Założę się, że połowa ludzi z naszej budy już leci na imprezę. A ja? Jak jakaś sierota do domu." westchnęłam w duchu. Powoli wlokłam się w stronę kościoła, pociągając nosem. Świeże powietrze nic nie pomogło na zapchane zatoki, wcale nie oddychało się lżej. Kiedy ten katar się skończy? "Nigdy." pocieszyła mnie podświadomość. Spoko.
-Jim?- krzyknęłam, wchodząc do domu.- Jesteś?!- odpowiedziała mi cisza. Czyli chyba siedzi w kościele. Albo pojechał do kurii. Miał załatwić organistę do kościoła. Przeszłam do kuchni i rzuciłam torbę na jedno z krzeseł. Sięgnęłam do wiszącej szafki i wyciągnęłam opakowanie wapna musującego. "Błagam, odetkaj się!" prosiłam w myślach swój nos. Czułam się makabrycznie. Może nie powinnam była iść na trening... Taa, to już totalnie bym zwariowała. Potrzebowałam ruchu, a koszykówki za nic bym nie odpuściła. Wypiłam kwaśną, szczypiącą w gardło zawartość szklanki. Zerknęłam do lodówki. "Co my tu mamy... To, że mam upośledzony zmysł węchu i smaku, nie znaczy, że nie jestem głodna." Wyjęłam pojemnik z zapiekanką z sera, makaronu i warzyw. Nałożyłam solidną porcję na patelnię i zaczęłam podgrzewać.
-Jenny? Wróciłem!- trzasnęły drzwi wejściowe i do kuchni zajrzał Jim.- O, obiad. Ja też poproszę.- bez słowa dołożyłam na patelnię więcej zapiekanki. Brat poszedł do łazienki, żeby umyć ręce. Za chwilę wrócił, pryskając naokoło kropelkami wody.- Ale głodny jestem!- zatarł ręce i usiadł przy stole.- Co się nie odzywasz?
-Jestem przeziębiona.- odpowiedziałam przez zatkany nos. Jim zmarszczył brwi.
-Niech zgadnę. Polazłaś na trening kosza, spociłaś się, wzięłaś prysznic i wyszłaś od razu na dwór.- skinęłam głową, stawiając przed nim talerz.- Chryste, Jenny! Przecież ci się pogorszy!
-Nic mi nie będzie.- klapnęłam na krzesło i sięgnęłam po widelec.- Smacznego.- przez chwilę jedliśmy w ciszy.
Zastanawiałam się, czy pogadać z Jimem o TEJ sprawie. W sensie o balu. "I o pocałunku. Zwłaszcza o pocałunku!" Jasne, zaraz zacznie gadkę o sumieniu i tak dalej, ale też będzie mógł mi doradzić. Jak brat. "Jak brat... To jest to!"
-Jen?- podniosłam głowę znad talerza. Jim patrzył na mnie skonsternowany.- Pytałem, jak było na tym treningu, ale ty bujasz w obłokach, a przed chwilą uśmiechnęłaś się jak obłąkany morderca.- mimowolnie parsknęłam śmiechem.
-Jim, muszę z tobą o czymś pogadać.- oznajmiłam, gdy już powstrzymałam śmiech.- To znaczy, powiedzieć ci o czymś.- uniósł brwi i uśmiechnął się lekko.
-Co zbroiłaś?- nabrał sporą porcję zapiekanki na widelec i włożył do ust.
-Zanim ci powiem, musisz mi obiecać, że najpierw zachowasz się jak brat, a dopiero potem jak ksiądz.
-Chyba nie bardzo rozumiem...- odparł powoli. Westchnęłam ciężko i odsunęłam od siebie talerz.
-To proste. Na to, co zaraz usłyszysz, masz zareagować jak brat, a dopiero potem zwymyślać mnie jak najlepszy kaznodzieja.
-Okeej?- zdziwiony odłożył widelec i oparł się łokciami o stół.- Brat, potem ksiądz. Chyba załapałem.
-Dobra.- wzięłam głęboki wdech.- Na balu halloweenowym w szkole całowałam się z chłopakiem przebranym za diabła, a potem okazało się, że to Zayn.- wypaliłam. Jim wybałuszył oczy.
-Co...? Znaczy... Em, czekaj, jak brat.- zastanowił się chwilę i za sekundę zagwizdał pod nosem.- Siostra! To pojechałaś po bandzie!- zaśmiał się, ale zaraz spoważniał.- Mogło być?
-Powinieneś zostać aktorem.- mruknęłam, z trudem opanowując śmiech.
-Okej, teraz na poważnie. CO?! Czemu się dowiaduję dopiero teraz?!
-Bo jakoś... Bo... Nie wiem, okej?- zakryłam twarz dłońmi.- Nudziłam się, więc wyszłam na dwór. Możliwe, że wtedy załapałam ten katar. On wyszedł po jakimś czasie i zaczęliśmy gadać. Było super, w ogóle nie przypuszczałam, że to mógłby być Zayn. Poprosił mnie do tańca i się zgodziłam. Akurat leciała wolna piosenka i było tak romantycznie... I w pewnym momencie po prostu spojrzeliśmy sobie w oczy i...
-I?- popędzał mnie Jim.
-No... I się pocałowaliśmy. Ale zaraz się zorientowałam, że wcale go nie znam i uciekłam.- dodałam szybko. Podniosłam wzrok na Jima, ale miał minę nie do odgadnięcia. Zero emocji, czysta obojętność i skupienie. "Pewnie już obmyśla, jaki grzech popełniłam..."
-I co dalej?- spytał i wziął kolejny kęs zapiekanki. "On może jeść w takim momencie?"
-Parę dni temu dowiedziałam się, że to był Zayn. Nie pytaj, jak. Musiałam gadać z paroma osobami, żeby mieć pewność.
-Iiii... Czego ode mnie oczekujesz?- przesuwał widelcem po talerzu, żeby zebrać resztki zapiekanki.
-Żebyś mi coś poradził. Zayn mnie nie cierpi i unika jak ognia na każdym kroku. Teraz ja robię to samo, znaczy uciekam, gdy tylko go zobaczę. Boję się, że się wścieknie, gdy się dowie, że to ja.
-Czyli on jeszcze tego nie wie...- zamyślił się Jim. Wstał z krzesła i nalał sobie soku z kartonu.
-Jeszcze.- szepnęłam i wzięłam się za kończenie obiadu.
-Jennifer.- Jim postawił szklankę z sokiem na stole. Odwrócił krzesło i usiadł na nim okrakiem, kładąc ręce na tylnym oparciu.- Powiem ci, że głupio postąpiłaś. Być może narobiłaś chłopakowi nadziei, być może mu się spodobałaś, być może teraz poszukuje dziewczyny anioła. Z drugiej strony... Z tego, co mi opowiadałaś, to Zayn prawdopodobnie potraktował to jako jakąś przygodę, nic nie znaczący incydent. Nie mam pojęcia, jak zareaguje na wieść, że to ty. Już wcześniej zauważyliśmy, a przynajmniej ja zauważyłem, z tego, co mi mówiłaś... To on ma jakiś problem w kontaktach z innymi ludźmi. Powściągliwość, skrytość, czy coś w tym rodzaju. Mniejsza o to. Mimo wszystko chyba jest wybuchowym człowiekiem, więc może się wściec, gdy się dowie, że to ty. Pytanie, co w tobie jest, że tak się ciebie boi.
-Boi się mnie?!- wytrzeszczyłam oczy. Mój wszechwiedzący brat skinął głową. "Poważnie?!"
-Najczęstszą formą obrony jest atak. Niektórych ludzi strach paraliżuje, a inni zamykają się przed nim w skorupie. Jeszcze inni chwytają byka za rogi i walczą ze strachem. A niektórzy bronią się przed nim. Uciekają w coś innego. Obrona przez atak z drugiej, zupełnie niespodziewanej strony. Doskonała taktyka.- łyknął soku.
-To teraz, Sokratesie, powiedz mi, co mam do cholery robić.
-Jenny, język.- upomniał mnie Jim. Przewróciłam oczami. "I tak nie klnę jak pewne osoby..."- Co masz zrobić...- westchnął i odsunął od siebie pustą już szklankę.- Nie wiem. Na pewno nie mów Zaynowi, że to byłaś ty. Może potraktować to jak jakieś wyzwanie lub pomyśli, że zrobiłaś to specjalnie, żeby się do niego zbliżyć. Na twoim miejscu zachowywałbym się normalnie, tak jak przed balem i czekałbym na rozwój wydarzeń.- pokiwałam głową. "To chyba faktycznie jedyne rozsądne wyjście."- A teraz, siostra, powiedz mi, jak się czujesz. Bo wyglądasz blado i tylko dlatego nie chciałem cię mocniej ochrzaniać.
-Dzięki, łaskawco.- wymamrotałam. Czułam się nieciekawie. W gardle miałam sucho od tego ciągłego oddychania przez usta plus ten okropny posmak, gdy próbowałam przełknąć ślinę. Wolałabym kasłać przez miesiąc niż mieć katar przez trzy dni.- Jest beznadziejnie.
-Pokaż czoło.- nachylił się nad stołem i dotknął wierzchem dłoni mojej głowy.- Chyba masz gorączkę.- zmarszczył brwi i wstał z krzesła.- Leć na górę, wskakuj w piżamę i do łóżka. Żałuj, że jest piątek, inaczej następnego dnia nie poszłabyś do szkoły. Zero pana Malika na korytarzu, luksus nie?- puścił mi oczko i lekko popchnął w stronę schodów.- Idź, zrobię ci herbaty z miodem, znajdę termometr i jakieś leki na zbicie gorączki.
Posłusznie skierowałam się do swojego pokoju. "Czemu Jim nie mógł od razu mi powiedzieć: rób swoje i siedź cicho?!" Od rozważania jego pokrętnych "co by było, gdyby" rozbolała mnie głowa. Weszłam do mojego małego królestwa, rzuciłam torbę na podłogę przy biurku i padłam na łóżko."Litości... Nienawidzę kataru, przeziębienia, nienawidzę być chora... Nie nadaję się do bycia chorą!"Przekręciłam głowę w stronę okna. Chyba muszę je zamknąć, od rana się tu wietrzyło. Wstałam z ciężkim westchnieniem i stanęłam przy firance. Wyciągnęłam rękę, żeby zamknąć okno, ale nagle znieruchomiałam. Zmarszczyłam brwi i odsunęłam zasłonkę, żeby lepiej widzieć. "Czy przed moim domem ktoś stoi...?" Przycisnęłam zatkany nos do zimnej szyby. To był ewidentnie chłopak. Wysoki, z ciemną czupryną. Jedną rękę schował do kieszeni, w drugiej trzymał telefon. Stał po drugiej stronie ulicy, przodem do mnie. "Co, do diabła?" Chłopak podniósł głowę, spojrzał prosto na mnie i uśmiechnął się... dziwnie. Odruchowo się cofnęłam. "Harry. Harry Styles. Czego on chce?"Stanęłam w tym samym miejscu, co przed chwilą. Zniknął. Nikogo już tam nie było. "Wyparował? Jest niewidzialny? Co on w ogóle tu robił? A może to przez gorączkę mam halucynacje?"Potrząsnęłam głową i zamknęłam okno. Zasunęłam zasłonkę i wróciłam do łóżka. Wyciągnęłam piżamę z szafy i szybko się w nią przebrałam. Wsunęłam się pod zimną kołdrę, przytulając policzek do poduszki. "Może mi się tylko zdawało... Może to nie był on..." pomyślałam, zanim zmęczona katarem i ciężkim dniem usnęłam.

Would you know my name? I know I don't belong here in HEAVEN... || Zayn Malik fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz