CHAPTER 15

165 6 0
                                    

"Never felt like this before... Are we friends or are we more?"

Ja chyba zaraz umrę. Chłopak, o którym myślę w dzień i w nocy, w którym najprawdopodobniej się zakochałam i za którym tęsknię, gdy znajduje się pół kilometra ode mnie, trzyma mnie w ramionach i całuje! "Oh my God. Oh My God. OH MY GOD!" Wszystko było dokładnie tak, jak zapamiętałam po balu. Ten sam zapach, ta sama skóra, te same usta, intensywnie wpasowujące się w moje wargi, doprowadzające mnie do szaleństwa jednym muśnięciem. Bez zastanowienia podniosłam rękę i wplotłam palce we włosy Zayna. Lekko się na nim opierając, stanęłam pewniej i położyłam drugą rękę, która do tej pory kurczowo ściskała rękaw bluzy Malika, na jego ramieniu. "Ciekawe, czy on ćwiczy na siłowni, bo mięśnie ma... wow." pomyślałam z rozmarzeniem.

Prawie jęknęłam niechętnie, gdy Zayn po dłuższej chwili przerwał pocałunek i z westchnieniem oparł swoje czoło o moje.

-Co ty mi, do cholery, robisz?- spytał zachrypniętym głosem, nie otwierając oczu.

-Mogłabym cię spytać o to samo.- odszepnęłam.

-Jenny, jestem! Mogłabyś... O, święta Barbaro!- odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni. Spojrzałam przerażona na Jima, który stał w progu kuchni i próbował znaleźć swoją szczękę leżącą gdzieś na podłodze. Zaraz jednak odzyskał równowagę i podszedł bliżej.

-Cześć, jestem James Sorset, ale możesz mi mówić Jim.- uśmiechnął się szeroko do skołowanego Zayna.

-Zayn Malik.- wymamrotał, ściskając rękę mojego braciszka.

-Aaa, to ty jesteś Zayn!- zerknął na mnie kątem oka. "Nie, Jim, błagam, nie rób mi obciachu!!!"- To ty jesteś tym...

-James!- krzyknęłam rozpaczliwie, bojąc się zerknąć na Malika.

-... korepetytorem Jen, to chciałem powiedzieć. Przecież wiesz, że to chciałem powiedzieć, prawda, siostra?- zabiję drania. Posłał mi niewinne spojrzenie i nagle zmarszczył brwi.- Co ci się stało, Jenny?- podszedł bliżej, potykając się o sutannę i przesunął moją głowę w stronę światła.- Chryste, Jen! Kto ci to zrobił?

-Nikt. Nic się nie stało.- wykręciłam się z jego uścisku i stanęłam parę kroków dalej.

-Zayn, co tu się stało?- o proszę, powstaje komitywa męska przeciwko mnie. Braciszku, twoje dni są policzone.

-Cóż, Jen oberwała od Caitlyn, której się nie spodobało, że się spotykamy. Znaczy, na matmie! Uczymy się razem matmy.- poprawił się zaraz. No tak, bo jeszcze Jim pomyśli, że jesteśmy parą.
-Ahaaa...- rzucił mi przeciągłe spojrzenie.- Przyłożyłaś lód?
-Zayn już o tym pomyślał.- mruknęłam pod nosem.
-Jasne... Ale wiesz, że w wypadku stłuczenia metoda usta-usta nie jest konieczna?- niech mnie ktoś stąd zabierze. Błagam!
-Emm... To ja chyba... Chyba powinienem już iść...- Zayn nerwowym ruchem potarł sobie kark i wbił spojrzenie w podłogę.
-Ale czekaj, Zayn! Nie zostaniesz na obiedzie? Jenny, co jest do jedzonka? Twój braciszek pada z głodu.
-Mój braciszek zaraz padnie trupem, ale nie z powodu pustego żołądka.- syknęłam.- Zaraz coś przygotuję.- ruszyłam wściekle w kierunku lodówki. "Oby tu były jakieś mrożonki na szybko, nie zostawię Zayna samego z moim krwiożerczym bratem!"
-No, to super. Chodź, nie przeszkadzajmy jej, bo jak jest zła, to potrafi rzucać nożami...- dobrze, że już wyszli. Bo na serio rzuciłabym nożem, chociaż wcześniej tego nie robiłam. "Czy ksiądz nie powinien być prawdomówny?!" Niestety, mrożonek w lodówce nie było. Ale za to znalazłam pierś z kurczaka na kotlety i warzywa na sałatkę. Zaczęłam przyprawiać mięso, zerkając co chwila za okno, gdzie Zayn i Jim korzystali z w miarę ładnej jak na grudzień pogody i grali w kosza. "Boże, dałabym wszystko, żeby wiedzieć, o czym gadają!"
Z furią mieszałam składniki sałatki i jedną ręką przykręcałam gaz pod patelnią. Na drugiej patelni smażyły się już frytki z torebki, które znalazłam po dłuższych poszukiwaniach wciśnięte w kąt zamrażarki. Już nawet nie zwracałam uwagi na sytuację za oknem po tym, jak faceci wybuchnęli śmiechem na jakiś durny komentarz Jima. "Przy mnie się nawet się uśmiechnął. Jakim cudem Jim umie tak przekonywać do siebie ludzi? Jak dotarł do Zayna?"
-To co? Jedzonko jest?- James wkroczył z uśmiechem do kuchni i nachylił się nad patelnią.- Mmm, pachnie bosko.- uchylił się od lecącej w jego kierunku ścierki.- To lecę umyć rączki, jestem grzecznym dzieckiem!- pisnął i popędził w stronę łazienki. Prychnęłam śmiechem pod nosem i odwróciłam się od blatu, żeby postawić salaterkę na stole. O mały włos, a bym ją upuściła prosto pod nogi pana Malika.
-Rany, przestraszyłeś mnie.- wymamrotałam, podchodząc do stołu. Zayn siedział na krześle naprzeciwko mnie.
-Jak się uśmiecham, to jestem taki straszny?- uniósł brwi.
-Raczej jest to dziwne.- odparłam, wracając do kuchenki.
-Masz świetnego brata. Mimo że księdza.
-A co to ma do rzeczy?- spytałam zdumiona.- Ksiądz czy nie ksiądz, każdy jest człowiekiem i zachowuje się tak, jak został stworzony.
-No właśnie nie każdy.- mruknął cicho. Okej, trzeba poruszyć wcześniejszy temat, póki wścibski członek mojej rodziny pluszcze swoje lepkie łapy w wodzie.
-Zayn?- podniósł głowę i spojrzał na mnie.- Jeśli chodzi o...
-Jestem!- "Słowo daję, jeszcze chwila, a Jim będzie martwy..."
-Czy ty serio nie możesz wybierać lepszych momentów na wchodzenie?!- zapytałam sfrustrowana.
-Nie.- stwierdził zadowolony.- Lubię mieć wejście smoka.
-To się przebierz za jakiegoś stwora lub dziewczynę, gwarantuję, że zrobisz wejście, ale wybieraj inne momenty!
-A co chciałaś zrobić?- i zaraz się poprawił, widząc moja mordercze spojrzenie.- Lub powiedzieć?
-Już nic.- jęknęłam i postawiłam przed rozbawionym Zaynem talerz.- Smacznego.

Would you know my name? I know I don't belong here in HEAVEN... || Zayn Malik fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz