CHAPTER 12

149 6 0
                                    

"I can't be your superman, but for you I'll be superhuman..."

-Nie, Zayn! Nie! Nie mamrocz pod nosem! Skup się!- Hollins znów stanął obok mnie.- Jesteś Romeem. Zakochałeś się w Julii. Chcesz jej pokazać swoje uczucie, jak bardzo jest dla ciebie ważna. Przenieś się w czasie! Wyobraź sobie, że Romeo to tak naprawdę ty! A ty, Jennifer, też się skoncentruj. Jesteś Julią, poznałaś Romea, miłość od pierwszego wejrzenia, rozumiecie? Nie kaleczcie Szekspira, biedak chyba przewraca się w grobie!- profesor cofnął się z powrotem na widownię, gdzie siedziała reszta.- Od początku!

Przymknąłem oczy, żeby wyobrazić sobie całą tę scenę. "Spokojnie. Pamiętaj, że jak nie zagrasz tej beznadziejnej roli jak trzeba, to staruszek nigdy nie zakończy tych durnych zajęć." Niestety, taki był Hollins. Po tych kilku zajęciach teatralnych wiedziałem, że jak sobie zaplanował jakiś materiał, to zrealizuje całość, choćby się waliło i paliło. Podniosłem kartkę z fragmentami tekstu, wziąłem głęboki oddech i zacząłem czytać, zerkając co chwilę na "Julię".

-Mamże przemówić, czy też słuchać dalej?- Jen wzięła swoją kartkę, zerknęła na tekst i popatrzyła na widownię.
-Nazwa twa tylko jest mi nieprzyjazną..."Cholera jasna, czy ona mówi z pamięci?!" Normalnie mnie zatkało. Patrzyłem na nią, jak z lekkością, swobodnie wypowiada słowa Julii, obserwując widownię, jakby na serio stała na tym pieprzonym balkonie. Mało oczy nie wyleciały mi z orbit. Nagle zorientowałem się, że zapadła dziwna cisza i wszyscy się na mnie gapią. Co się stało? "Twoja kolej, ciołku!" Szybko spojrzałem na słowa.
-Biorę cię za słowo: zwij mię kochankiem, a krzyżmo chrztu tego sprawi, że odtąd nie będę Romeem...- Jen podniosła na mnie wzrok.
-Ktoś ty jest, co się nocą osłaniając, podchodzisz moją samotność?"Tak jak wtedy, gdy wieczorem grałaś w kosza na swoim boisku...? Dlaczego mam nogi jak z waty?!" Ponownie spojrzałem na tekst, ale po chwili znów zwróciłem się do dziewczyny.
-Z nazwiska nie mógłbym tobie powiedzieć, kto jestem: nazwisko moje jest mi nienawistnem, bo jest, o! święta, nieprzyjaznem tobie. Zdarłbym je, gdybym miał je napisane.- chyba zacząłem się wczuwać w rolę. "Kurde, to nawet fajne." Co gorsze... Jakoś te słowa wydały mi się szczere i prawdziwe...
-Jeszcze me ucho stu słów nie wypiło z tych ust, a przecież dźwięk ich już mi znany. Jestżeś Romeo, mów? Jestżeś Monteki?- wpatrywała się we mnie, jakby odpowiedź na to pytanie była najważniejszą rzeczą, jaką powinna usłyszeć. "Jen powinna pójść na aktorstwo. Ciekawe, ile razy grała przy mnie?" pomyślałem, patrząc znów na tekst. Może cały czas odgrywała rolę niewiniątka, a tak naprawdę chciała mnie wykończyć swoimi sztuczkami.
-Nie jestem ani jednym, ani drugim, jeśli jedno z dwojga jest niemiłe tobie.- odpowiedziałem.
-Jakżeś tu przyszedł, powiedz, i dlaczego?- zmarszczyła brwi i przechyliła głowę na bok. "Przybyłem tu dla ciebie... Co ja wygaduję?!"Mur jest wysoki i trudny do przejścia..."Nie ma takiej przeszkody, która by nas odgrodziła od siebie..." Ja chyba mam coś nie tak z głową. Popatrzyłem na kolejne linijki tekstu. Że niby ja mam jej wyznać miłość? Pięknie. "Spokojnie, Zayn, to nie Jen... To Julia, ty jesteś Romeo, nie jesteś już Zayn Malik, masz teraz zakochać się w Julii... Dlaczego ja się czuję, jakbym się zakochiwał, ale w Jennifer?!" Wziąłem głęboki wdech i zrobiłem krok w jej stronę. Delikatnie złapałem rękę Jenny i uścisnąłem. Zerknąłem szybko na kartkę i zacząłem recytować, patrząc jej prosto w oczy. "Cholera, czemu mi się to podoba???"
-Na skrzydłach miłości lekko, bezpiecznie mur ten przesadziłem, bo miłość nie zna żadnych tam i granic; a co potrafi, na to się i waży...- Jen lekko się uśmiechnęła i złapała mocniej moją dłoń.
-Kto ci dopomógł znaleźć to ustronie?- przygryzła wargę, powstrzymując śmiech. Ciekawe, czy też pomyślała o "naszym ustroniu" pod szkolnym murem, za wierzbami...
-Miłość, co mi go doradziła szukać: ona mi instynkt, ja jej oczy dałem...- plotłem za Szekspirem trzy po trzy, próbując na serio oddać charakter tej sceny. "Malik, aktorstwo to twoje powołanie..."pomyślałem z zadowoleniem, gdy odgrywaliśmy swobodnie nasze role.
W pewnej chwili spojrzeliśmy sobie znów w oczy. Jennifer zakończyła właśnie jakiś przydługi monolog. Zapadła między nami cisza. "Pocałuj ją! Pocałuj ją, do cholery!!!" krzyczało coś w mojej głowie. Zacząłem się powoli do niej zbliżać. Nie wiem, czy działałem pod wpływem tego upierdliwego głosika w mojej głowie, czy może faktycznie tego chciałem... Już, już miałem ją pocałować, przypomnieć sobie, jak smakują jej usta, gdy nagle zerwała się burza oklasków. Odskoczyliśmy od siebie jak oparzeni. Hollins wbiegł na scenę, jakby miał dwudziestkę, a nie sześćdziesiątkę na karku.
-TAK!!! Tak! Dokładnie o to mi chodziło!- wrzeszczał uradowany, zabierając nam kartki z tekstem.- Jesteście wspaniali, wręcz stworzeni do tych ról! Szykujcie się, że obsadzę was w głównych rolach na szkolne przedstawienie!- "CO?!!!"- Wiedziałem, miałem nosa, czym was zająć.- cieszył się jak dziecko. Zwrócił się do reszty.- Na dzisiaj koniec. Spotykamy się za tydzień. Weźcie przykład z Zayna i Jennifer.- "Ze mnie przykład? No, na pewno. To teraz już totalnie nie będę miał życia..." 
Złapałem za plecak i popędziłem w stronę wyjścia, żeby jak najszybciej opuścić to porąbane miejsce.

Would you know my name? I know I don't belong here in HEAVEN... || Zayn Malik fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz