CHAPTER 22

138 6 1
                                    

"You're still hurt if this is over, but do you really want to be alone?"


Dzień pierwszy po wyjawieniu prawdy.

Wypaliłem trzy paczki papierosów. Nie poszedłem do tej pieprzonej szkoły. Olałem zajęcia teatralne. Zresztą nie ja jeden. Niall usłużnie mnie poinformował, że Jennifer również się nie pojawiła.

Dzień drugi.

Tym razem dwie i pół paczki. Safaa wyciągnęła mnie na plac zabaw. Nigdzie jej nie widziałem, a specjalnie wybrałem drogę na piechotę.

Dzień trzeci.

Rozchorowałem się po tym, jak wystawałem późnym wieczorem pod jej bramą. Była tam. U siebie na boisku. Rzucała do kosza z zawziętością godną zawodnika ligi NBA. Nie przepuściła żadnej okazji. Za to ja zmarnowałem szansę na wykrzyczenie jeszcze jednego "przepraszam". Wróciłem, przeklinając pod nosem siebie, swoje tchórzostwo, tamten czerwcowy wieczór i deszcz, który jak na złość lunął z nieba. Pewnie przez niego dziś przeleżałem w łóżku cały dzień.

Dzień czwarty.

Mama wygoniła mnie do szkoły. Powlokłem się tam, jak na ścięcie. I w sumie mogłem zostać w domu.

Była tam. Cudowna, piękna, jak zwykle. Ale widać było, jak bardzo odbiły się na niej ostatnie wydarzenia. Miała podkrążone oczy, chyba zapadnięte policzki... I zero uśmiechu. Przez cały dzień nie uśmiechnęła się ani razu. Chyba każdy to spostrzegł, bo zwykle swoim przepięknym uśmiechem wręcz rozświetlała szkolny korytarz.

Na mój widok odwróciła się i odeszła. Z zaszklonymi oczami.

Dzień piąty.

Znów nie poszedłem na zajęcia. Hollins mnie zabije. "Chociaż w sumie to nie byłoby takie złe, gdybym wreszcie zniknął z powierzchni ziemi." Zamiast tego poszedłem do kościoła. Miałem pewność, że Jenny była w audytorium. Dzięki temu mogłem na spokojnie pogadać z Jimem. O ile na wstępie nie da mi w gębę i nie zadzwoni po policję.

W kościele było cicho i ciemno. Tylko mała lampka świeciła przed ołtarzem, tworząc cienie na wiszącym krzyżu. Rozejrzałem się za księdzem, ale nigdzie nie mogłem go dostrzec. W końcu usiadłem w jednej z ławek. W końcu musiał się pojawić. Mimowolnie zerknąłem na krzyż. Ten człowiek wiszący na nim... Jezus, chyba. Ależ to musiało cholernie boleć. To znaczy, strasznie, strasznie boleć. Może lepiej, żebym nie przeklinał w kościele. Nawet w myślach. "Czy ją bolało tak samo, gdy okazało się, że jestem mordercą?" Chyba nie aż tak.

-No, tutaj się ciebie nie spodziewałem.- Głos Jima odbił się echem w całym kościele. Zerwałem się na równe nogi, ale powstrzymał mnie gestem ręki.- Siedź.

Wsunął się w ławkę przede mną i usiadł bokiem, żeby nie odwracać się tyłem ani do mnie, ani do ołtarza. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy.

-Jenny... Powiedziała ci?- Wychrypiałem po chyba pół godzinie milczenia.

-O wypadku? Tak, powiedziała.- Odpowiedział spokojnie. Podniosłem na niego wzrok.

-I nic cię to nie obeszło?- Zdziwiłem się. Uśmiechnął się drwiąco pod nosem.

-Nie jestem nieczuły, Zayn. Ja po prostu się z tym pogodziłem. Trudno. Stało się.

-Ja naprawdę nie chciałem...- Jęknąłem i pozwoliłem tym tłumionym przez pięć dni łzom wypłynąć z moich oczu.

-Wiem. Jennifer nie powiedziała mi dokładnie całej historii, ale wiem, że nie chciałeś tego zrobić. Nie potrafiłbyś. Nie jesteś takim człowiekiem.

Would you know my name? I know I don't belong here in HEAVEN... || Zayn Malik fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz