CHAPTER 21

134 7 0
                                    

"Who's gonna be the last one to drive away? Forgetting every single promise we've ever made..."


-Tak, słucham?- Nie rozpoznałam numeru, który do mnie dzwonił. Ryzyk-fizyk... Najwyżej znów zaproszą mnie do skorzystania z mega promocji i darmowej oferty, za którą będę musiała w czasie ściśle określonym jednak zapłacić...

-Czy rozmawiam ze Scarlett Wilson?- Zmarszczyłam brwi. Skoro do mnie dzwoni, dokładnie na mój numer, to chyba powinien znać moje imię i nazwisko. Skąd to pytanie?

-Tak, a o co chodzi?

-Sierżant Gayles, Komenda Policji w Bradford. Dzwonię w sprawie pana Stylesa.

-Przepraszam, ale składałam już zeznania co do wypadku.

-Tym razem nie chodzi o wypadek. Pan Styles zgłosił nam niedawno włamanie w swoim domu. Znaleźliśmy jego i panią Styles w domu, w ciężkim stanie. Zostali przewiezieni do szpitala. Pan Styles prosił, żeby panią poinformować o tym zdarzeniu...- Prawie upuściłam telefon. Boże, co tam znowu się stało?!

-Gdzie on jest?- zapytałam szybko.

-Oddział ratunkowy, szpital...- Słuchając wskazówek sierżanta, jedną ręką nakładałam kurtkę i już po chwili biegłam w stronę szpitala. Miałam przed sobą cztery kilometry, ale w ogóle nie myślałam, że rozsądniej byłoby zamówić taksówkę niż pędzić na zabój. Gdy dotarłam do szpitala, myślałam, że wypluję płuca. "Cienko z twoją kondycją, Scar... A przecież grasz w kosza..." Ciężko oddychając, wpadłam do recepcji.

-Dzień dobry... Sierżant... dzwonił... Styles...- wydyszałam do zdumionej pielęgniarki.

-Pani jest krewną pana Stylesa?- zapytała, gdy udało jej się zrozumieć moje słowa. Zastanowiłam się szybko. Jak powiem, że nie, to mnie nie wpuści. Jak powiem, że tak, to może kazać mi to jakoś potwierdzić...

-Jestem jego narzeczoną.- wypaliłam. Kobieta uniosła brwi w geście zdziwienia, ale bez słowa wpuściła mnie dalej. Popędziłam w kierunku, który wskazywały strzałki i za moment zderzyłam się z wysokim policjantem.

-Panna Wilson?

-Tak. Co się stało? Nic mu nie jest? Żyje? A co z jego matką?- wyrzucałam z siebie pytania jak karabin maszynowy kule.

-Spokojnie- sierżant Gayles położył mi rękę na ramieniu.- Żyje. Jest jeszcze bardziej poturbowany, bo próbował dostać się do telefonu. Dwa z trzech pękniętych żeber zostały złamane, w skręconej kostce puściło mu ścięgno Achillesa. No, a poza tym jest w beznadziejnym stanie psychicznym... Jego matkę zgwałcono, a on musiał tego słuchać.- Zakryłam usta ręką. "O Boże..." Oczy momentalnie napełniły mi się łzami.- Wiem dobrze, że powinienem go przymknąć za parę spraw, nawet bez dowodów, ale cóż... Nikt nie powinien przechodzić tego, co on.

-Gdzie on jest?- wychrypiałam, zaciskając powieki, żeby nie pozwolić łzom spłynąć po policzkach.

-Sala 37. Trzecie drzwi po prawej.- Odwróciłam się w tamtym kierunku i już miałam odejść, gdy policjant powiedział jeszcze jedno zdanie.- Musi ci na nim naprawdę zależeć.

-Ja go kocham.- Odpowiedziałam cicho i nie czekając na reakcję mężczyzny, poszłam szybkim krokiem do drzwi z liczbą 37. Wzięłam głęboki wdech i weszłam do środka.

Nie mogłam dłużej powstrzymywać łez na widok połamanego chłopaka, leżącego z obiema nogami na wyciągu, obandażowanego prawie w całości, podłączonego do miliona kroplówek. Nie spał. Patrzył na okno i nawet ze sporej odległości widziałam krople spływające po jego twarzy, sporą plamę na poduszce przy jego policzku, słyszałam ciche pociąganie nosem...

Would you know my name? I know I don't belong here in HEAVEN... || Zayn Malik fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz