CHAPTER 14

168 4 0
                                    

"I used to think that I was better alone... Why did I ever wanna let you go?"

"No i po co się zgodziłeś, głupku? Miałeś się od niej trzymać z daleka! Ale nie! Nie dość, że zgodziłeś się na lekcje matmy z Jen, to jeszcze zrobiłeś to tak szybko!!! Nie mogłeś przetrzymać jej dłużej?! W końcu by odpuściła! A jakby nie zdała, to może przestałbyś ją wreszcie widywać..."Rozmyślałem stale o tym, co zrobiłem w sprawie tych nieszczęsnych korepetycji. Widok Jennifer w moim domu... Szok. Zdumienie. Złość. Aż mnie znowu zimny pot oblewa na myśl, że prawie zauważyła mój rysunek przedstawiający Anioła. Znaczy się, ją. Przedstawiający Jen. Narysowałem to zaraz po imprezie i od razu powiesiłem koło biurka. Największy z moich rysunków, miękki ołówek, gumka chlebowa, trochę szkicu węglem, kilka kresek markerem... Wygląda prawie jak czarno-białe zdjęcie. Siedząca na poręczy schodów dziewczyna, twarzą zwrócona do księżyca, widoczna tylko z profilu, długie włosy opadające na ramiona, i lekko odstające skrzydła. Widok, który przez długi czas po balu miałem przed oczami. "Taka piękna..." Ale to Jen. To niestety ona.
Odchyliłem gałązki wierzby i wślizgnąłem się pod nimi do swojej samotni. "No, dzisiaj nie taka samotna..." Stanąłem przy pniu drzewa i po prostu patrzyłem na pochyloną nad zeszytem dziewczynę. Włosy opadły jej wokół twarzy, tworząc jakby zasłonę dookoła notesu. Przygryzała paznokieć kciuka i w skupieniu wczytywała się w swoje zapiski. Wyjąłem powoli z kieszeni paczkę papierosów i ostrożnie podpaliłem jednego. Nawet nie zwróciła na to uwagi. Przekręciła stronę zeszytu i zmarszczyła brwi na widok jakiejś notatki. Wyprostowała się i zaczęła wodzić palcem po tekście. Jak zahipnotyzowany wpatrywałem się w jej rękę rysującą linijki na kartce. "Ocknij się, zakochańcu!" otrząsnąłem się z moich głupich rozmyślań. Odchrząknąłem cicho. Jennifer podniosła głowę i uśmiechnęła się szeroko. "Śliczny uśmiech... Co ja wygaduję?!"
-Cześć! Dobrze, że już jesteś, bo ja w ogóle nie rozumiem tych funkcji...- postukała palcem w zeszyt. Wziąłem głęboki wdech i podszedłem bliżej. Zrzuciłem plecak z ramienia i wskoczyłem na murek obok niej. W odpowiedniej odległości. Dobrze, że nie było bardzo zimno, można było posiedzieć na powietrzu. To co, że w kurtkach. W pomieszczeniu chyba nie dałbym rady z nią wytrzymać. Wsadziłem papierosa między zęby i wyciągnąłem rękę po zeszyt. Nasze ręce przez przypadek się zetknęły. Aż przeszedł mnie dziwny dreszcz. "Co jest...?" Nie patrząc na chyba speszoną dziewczynę, zacząłem przeglądać jej notatki. No, nic dziwnego, że nic nie rozumie, skoro ma tu pobazgrane tak, że nawet Einstein by się nie domyślił, o co chodziło autorowi. I bynajmniej nie chodziło mi o charakter pisma, tylko o chaos w tych jej zapiskach. Gigantyczny chaos.
-I ty się dziwisz, że nic nie czaisz?- prychnąłem.- Co ty, piszesz na lekcji co trzecie słowo?
-Bardzo śmieszne.- skrzywiła się.- To jak, wytłumaczysz mi to?
-Chyba nie mam wyjścia.- stwierdziłem sarkastycznie.- Masz jakiś inny zeszyt?
-Mam.- wyjęła spory brulion i otworzyła na czystej stronie.
-Dobra. To chyba zaczynamy od samego początku...- westchnąłem i przymknąłem oczy, żeby pozbierać myśli. Szykuje się długie popołudnie...


Po trzech lekcjach z Zaynem mogę śmiało stwierdzić, że: po pierwsze, doskonale zna się na matmie; po drugie, umie dobrze tłumaczyć; po trzecie, jeszcze kilka takich lekcji i będę mogła zdać poprawkę na nawet tróję; po czwarte, matma nie jest taka zła, jak mi się wcześniej zdawało.
Podeszłam do swojej szafki. Wyjęłam ze środka całą stertę zeszytów, które za chwilę będą mi potrzebne. Pan Malik stwierdził, że moje notatki to jakaś kpina i kazał założyć zeszycik do teorii, do obliczeń z podręcznika, osobny do zbioru zadań, żeby łatwiej było mi się uczyć. Plus jeszcze stare bruliony, w których się oczywiście nie mogłam połapać, ale on jakimś cudem wyszukiwał w nich informacje. "Cholerny detektyw..." Najgorsze w tych wspólnych lekcjach była jego niecierpliwość. Gdy nie potrafiłam rozwiązać jakiegoś zadania po trzykrotnym powtórzeniu teorii, robił się wkurzony i przeklinał pod nosem. A jak już udało mi się załapać, to miał na twarzy wypisaną taką ulgę, jakby wreszcie zakończyły się dla niego nie wiadomo jakie męczarnie. "Wpieniające."
Wcisnęłam jeszcze do szafki ciuchy na trening kosza, którego na szczęście dziś nie będzie. Cudownie, bo po korkach nie miałabym na to siły. Nagle drzwi mojej szafki same się zatrzasnęły, tuż przed moim nosem. "No, nie zrobiły tego tak samodzielnie..." Bokiem o sąsiednią szafkę opierała się Caitlyn, a zaraz za nią stała Jess. Super.
-Emm... cześć?- uśmiechnęłam się niepewnie. Ich miny wskazywały na to, że nasze spotkanie nie będzie należało do miłych.
-Daruj sobie.- warknęła Jess.- Mamy do pogadania.- jednym gwałtownym ruchem wytrąciła mi zeszyty z rąk. Notatki rozsypały się po całej podłodze korytarza. Zacisnęłam zęby i uniosłam wyżej głowę. Nie dam sobą pomiatać.
-Mogłabyś to łaskawie pozbierać?- zapytałam przesłodzonym głosem.
-Mogłabyś się łaskawie zamknąć?- no tak, bo to bardzo dojrzałe kogoś przedrzeźniać.
-Pięć słów.- odezwała się Caitlyn.- Trzymaj się z daleka od Zayna.- zmarszczyłam brwi. Może i jestem kiepska z matmy, ale do dziesięciu liczyć umiem.
-Ekhem, to było sześć słów.- odchrząknęłam, ale zaraz dotarło do mnie, co za pomocą tych "pięciu" słów przekazała mi dziewczyna.- Ej! Nie możesz mi mówić, z kim mogę się zadawać! To nie twoja sprawa.
-Chyba nie zrozumiałaś, więc powtórzę jeszcze raz.- powiedziała lodowatym głosem.- Zayn jest mój. I nikt, zwłaszcza taka ofiara jak ty, mi go nie odbierze.
-Słuchaj.- zaczęłam spokojnie.- Nie mam zamiaru ci go odebrać, jasne? Zayn tylko mi pomaga w matmie, okej? Między nami nic nie ma.- "A szkoda..."
-Tak, wmawiaj sobie. Wiem, co widziałam. A na balu to niby co było? Całowanie dla rozrywki? Dobrze wiemy, że dziewczyna taka jak ty, nie całuje się z pierwszym lepszym chłopakiem. A może powiesz, że dziewictwo też ci zabrał? Dałaś mu już?- wyraźnie korzystała z większej publiczności, bo wokół nas zebrała się spora grupka osób. Czułam się strasznie, policzki mnie paliły, chciałam tylko zapaść się pod ziemię i nigdy nie pojawić w tej szkole.
-I co? Lepiej ci? Jak mi nagadałaś i upokorzyłaś przed innymi? Ale wiesz co?- znalazłam w sobie tę siłę, żeby się im postawić.- Mam daleko i głęboko to, co ty mówisz. Jeżeli zechcę, to będę spotykać się z Zaynem, nie tylko na matmie, ale też normalnie. A ty nie masz żadnego prawa, żeby mówić mi, co mogę, a czego nie! Musisz być strasznie zdesperowana, skoro na każdym kroku mnie poniżasz. Jakbyś nie mogła tego załatwić w inny sposób. Jest mi ciebie żal.- wycedziłam przez zęby. Nagle jej dłoń głośno odbiła się od mojego policzka. Mało nie uderzyłam głową o kant szafki. Złapałam się odruchowo za bolące miejsce i podniosłam wściekły wzrok na dziewczyny.
-No, na co czekasz? Uderz mnie jeszcze raz.- wyprostowałam się, patrząc jej prosto w oczy. Jessica zmarszczyła brwi.
-Co tu się, kurwa, wyprawia?!- oho. Pan Malik.
-Cześć, Zayn.- Caitlyn uśmiechnęła się do niego promiennie.
-Co ona ci zrobiła, co?!- krzyknął, stając przede mną. "Czy... czy on właśnie stanął w mojej obronie?"- Jeszcze raz się do niej zbliżysz, a pożałujesz.- syknął przez zęby.
-A co?- Jess posłała mu drwiący uśmiech.- To twoja dziewczyna?
-Nie.- warknął.- Ale nie macie prawa tak jej traktować, bo nic nie zrobiła. Jeszcze raz coś takiego zobaczę, to się nie pozbieracie. A teraz...- spojrzał na Caitlyn.- Posprzątasz te papiery.
-Nie ma mowy.- prychnęła.- Nie licz na to.- Zayn podszedł bliżej i nachylił się nad nią.
-Zrób. To.- wysyczał. Przez chwilę mierzyli się spojrzeniami. "Boże, gdyby nie to, że to ja jestem powodem tego zamieszania i jest mi piekielnie głupio... nawet ciekawe widowisko." W końcu Caitlyn odpuściła. Chyba nawet ją rozumiem, czasem wzrok Zayna ma w sobie coś cholernie onieśmielającego.
-Dobra!- sfrustrowana uniosła ręce i schyliła się, żeby podnieść moje zeszyty.- Jess, pomóż mi, do jasnej cholery!- krzyknęła na przyjaciółkę. We dwie szybko się z tym uporały i po chwili wcisnęły mi w ręce stertę notatek.
-A teraz won stąd!- rozkazał. Dziewczyny niechętnie wykonały jego polecenie. Odwrócił się w moją stronę.- Chodź.
-Dokąd?- odważyłam się odezwać. Auć, ale boli... Położyłam rękę na pulsującym miejscu.
-Odwiozę cię do domu.- i nie czekając na moją reakcję, złapał mnie za rękę i pociągnął przez zgromadzony, zszokowany zaistniałą sytuacją tłum do wyjścia. Wyszliśmy przed szkołę i w milczeniu podeszliśmy do samochodu.
-Wsiadaj.- zakomenderował. Wykonałam polecenie bez słowa. Nawet nie wiedziałam, co mogłabym mu odpowiedzieć.- Chcesz się dzisiaj uczyć, czy odpuszczamy?- zapytał, uruchamiając silnik.
-Nie, nie odpuszczamy.- jedna lekcja matmy w plecy może mnie kosztować parę ładnych punktów na teście.
-Jesteś pewna?- zerknął na mnie kątem oka. "Okej, to lekko dezorientujące. Co mu się stało?"
-Dlaczego to właściwie zrobiłeś?- zmarszczył brwi, jakby nie wiedział, o co chodzi.
-To, znaczy co?
-Wiesz dobrze. Po co stanąłeś w mojej obronie.- przez chwilę nic nie mówił.
-Bo wiem, na co je stać. Nie dałabyś sobie z nimi rady, nie odpuściłyby ci. Jak cię uderzyły... Miałem się nie wtrącać?- i znowu agresywny pan Malik.
-Wiesz, to wyglądało, jakbyś...- zawahałam się, wybierając właściwe określenie.-... jakbyś się o mnie... troszczył. A podobno wolisz trzymać się ode mnie z daleka.- przygryzł wargę i zacisnął mocniej dłonie na kierownicy. "Już! Już się nie odzywam."
Nie wypowiedzieliśmy ani jednego słowa aż do mojego domu. Wysiadłam szybko z auta i ruszyłam do łazienki, żeby w lustrze ocenić rozmiary bolącego siniaka. Uuu... Jest nieciekawie. Mój policzek wygląda, jakby wyrywano mi zęba bez znieczulenia. Usłyszałam dziwne odgłosy dochodzące z kuchni. "Co jest?" Poszłam szybko w tamtym kierunku i przyłapałam Zayna na grzebaniu w lodówce.
-Jeśli jesteś głodny, to wystarczyło powiedzieć. Nie musisz od razu grzebać po szafkach jak u siebie.- powiedziałam głośno. Podniósł głowę i popatrzył na mnie z politowaniem.
-Szukam lodu.- "Ty idiotko..."
-Aha.- mruknęłam pod nosem i usiadłam na krześle przy stole. Za chwilę przede mną stanął Malik i delikatnie uniósł moją głowę. Wstrzymałam oddech, gdy jego kciuk pogładził mój policzek. O czym on teraz myślał? Jego wyraz twarzy był nie do odgadnięcia. Nie patrzył mi w oczy, tylko uważnie obserwował fioletowe miejsce. Ostrożnie przyłożył do niego woreczek z lodem. Syknęłam z bólu. Cholera... Jeśli wtedy mnie bolało, to nie wiem, jak określić to, co czułam teraz. Aż łzy stanęły mi w oczach i odruchowo uniosłam rękę do pulsującego siniaka. Traf chciał, że położyłam dłoń na ręce Zayna. Znieruchomiałam, gdy nasze palce się zetknęły. On też.


"Co ja wyprawiam?" pytałem sam siebie, wioząc Jen do domu i potem pomagając jej w ogarnięciu tej śliwki na twarzy. A teraz, gdy dotknąłem jej twarzy... Nie wiem, jak można określić to uczucie. Przeniosłem wzrok z jej policzka na oczy. Wpatrywała się we mnie, ewidentnie zdziwiona moim zachowaniem. "No, nie wiem, kto był bardziej zdumiony. Ja czy ona."
-Lepiej?- spytałem cicho, nie zabierając swojej ręki, czerpiąc przyjemność z dotyku jej dłoni.
-Tak.- odpowiedziała prawie niesłyszalnym szeptem.
-To dobrze.- stałem tam jak idiota. Ale za nic w świecie nie mogłem się ruszyć z miejsca. Jakby jakaś niewidzialna siła trzymała mnie tam, wbitego w podłogę. "Kretynie, to grawitacja!" Taa. Chyba jakaś pieprzona jennitacja. Ja pierdolę. Wreszcie dziewczyna się otrząsnęła i lekko odepchnęła moją rękę. "Dzięki Bogu, bo już myślałem, że skleił nas jakiś Super Glue."
-Chyba odpuścimy sobie dziś te korepetycje.- wymamrotała, wstając z krzesła. Skrzywiła się, gdy docisnęła za mocno lód do policzka. Miałem ochotę lecieć i samemu trzymać jej ten woreczek, byle tylko nie zrobiła sobie gorszej krzywdy. "CO. SIĘ. ZE. MNĄ. DZIEJE?!!!"
-Jak chcesz.- przybrałem na twarz obojętną maskę. Mogłem się tylko domyślać, że przed chwilą wyglądałem, jakbym miał się roztopić. "Zakochany szczeniak... Co?! Nie, ja tego nie pomyślałem, nie jestem zakochany!!!"- To ja już pójdę.
-Okej.- miała chyba zamiar obejść stół, bo odwróciła się w lewo, ale zamiast zrobić krok, potknęła się o sznurówki i mało nie wyrżnęła na podłogę. Ja... Złapałem ją w ostatniej chwili.
Zawsze uważałem, że te niedorzeczne romansidła, te wszystkie komedie romantyczne, historie, w którym kopciuszek spotyka księcia, gdy on przez przypadek zderza się z nią na ulicy i następuje miłość od pierwszego wejrzenia są głupotą i wierutną bzdurą. No bo, bez jaj, jak można się w kimś zabujać od jednego mrugnięcia. Cóż, tak UWAŻAŁEM. Do tej chwili.
Staliśmy w dość dziwnej pozycji. Ja obejmując ją mocno w talii, żeby nie upadła, ona lekko odchylona w tył, jedną ręką wsparta o stół, drugą złapała mnie mocno za rękaw bluzy. I oczywiście te spojrzenia. Nie mogłem oderwać od niej wzroku. Od szeroko otwartych szaro-niebieskich oczu w ciemnej oprawie, czerwonych warg, zarumienionych policzków, w tym jednego niestety uszkodzonego, ciemnych włosów, opadających kręconymi kosmykami na twarz. Podtrzymując uścisk, podniosłem jedną rękę i odgarnąłem jej włosy z oczu. Teraz lepiej. Przygryzłem wargę. Wyglądała jak... anioł. Mój Anioł, którego tak dobrze pamiętałem z balu. I którego chciałem poznać na nowo. "Ale przecież... miałeś się trzymać z daleka..."
-Pieprzyć to.- szepnąłem, nachylając się nad jej twarzą. Wstrzymała oddech.
W jednym ułamku sekundy nasze usta się złączyły w pocałunku. "Teraz... dopiero teraz jest okej..."

Would you know my name? I know I don't belong here in HEAVEN... || Zayn Malik fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz