Rozdział XXXV

1.5K 74 82
                                    

Trzy dni. Dokładnie tyle Zachary jest w areszcie, a ja już zaczynam odchodzić od zmysłów. Dosłownie. Madison prosi mnie o czarną herbatę, a ja robię jej zieloną. Damian coś do mnie mówi, a ja słyszę całkiem coś innego.

Myślę o nim cały czas. Zastanawiam się, jak się rzeczywiście czuję. Mam dziwne przeczucie, że coś się tam dzieje, ale nie sprawdzę tego, dopóki nie nadejdzie termin spotkania. W gruncie rzeczy to już za dziewięć dni, ale wszystko tak się ciągnie, że dzień trwa jak trzy. Niby chodzę po ziemi, a myślami jestem gdzieś indziej.

I muszę doprowadzić się do ładu, bo jeśli tak dalej pójdzie, to zaliczenie tego semestru będzie trudniejsze, niż faktycznie jest.

Dziś to ty jesteś Bogini.

Unoszę kąciki swoich ust. Ile bym dała, by móc tam wrócić. Zaciskam mocno telefon w dłoni i idę długim korytarzem, po chwili skręcając w lewo. Dostrzegam wyjście, do którego się udaje.

Aiden zaczął do siebie dochodzić, a ja właśnie jestem po odwiedzeniu go. Potrzebowałam sprawdzić sama, że na pewno wszystko z nim dobrze, bo inaczej nie przesypiałabym kolejnych nocy, obawiając się o jego zdrowie. Śmiech na sali, że akurat i tak nie będę ich przesypiać po tym, co mi powiedział.

– Raka płuc Ezra. Jestem pierdoloną tykającą bombą, która nie wiadomo kiedy wybuchnie. A gdy już to zrobi, wszyscy odetchną z ulgą. – zaśmiał się gorzko.

Podniosłam na niego wzrok, kiedy w oczach zaczynały kręcić mi się łzy. Domyślałam się, że jego stan nie jest najlepszy, ale nie tego się spodziewałam. Właściwie, nie spodziewałam się niczego.

– Aiden, tak mi przykro – wydusiłam z siebie, ledwo słyszalnym głosem.

Wycieram spływające z moich policzków łzy i popycham szklane drzwi, by wydostać się na zewnątrz. Chłopak zrobił w swoim życiu wiele złych rzeczy, ale nie zasługuje na śmierć. Po prostu nie. Nie wyobrażam sobie, że ma zniknąć z tego świata.

Może się do tego przyczyniłam? Pozwalałam mu faszerować się tym gównem do upadłego.

– Harper? – Czuję na swoim ramieniu dużą, męską dłoń. Unoszę wzrok, dostrzegając ojca Zacharego i Aidena. – Słyszałem, co się stało. Chciałbym Wam pomóc, mam znajomego prawnika, który może poprowadzić sprawę Zacharego.

– Nie sądzę, by on tego chciał. – Zrzucam jego dłoń. – Poza tym jest niewinny, każdy to wie.

– Nie mówię, że nie jest, ale chciałbym mu pomóc.

– Trzeba było mu pomóc, wtedy kiedy jego mama umierała na jego kolanach. – Posyłam mu ironiczny uśmiech. – I niech pan nie zapomina o Aidenie, który tej pomocy potrzebuję teraz najbardziej.

– Idzie na leczenie.

– Na nie jest już za późno. – Prycham. – Niech pan z nim porozmawia. Do widzenia.

Wszystko, czego Zachary teraz potrzebuje, to na pewno nie ojca, którego nienawidzi całym sercem. Olewam jego dalsze słowa, idąc prosto na parking. Mężczyzna nie próbuje mnie nawet zatrzymać. Wzrokiem szukam auta Ezry, które zaparkował na samym końcu.

*

Zatrzaskuje za sobą drzwi, po chwili opierając się o nie plecami. Spuszczam głowę w dół, zaczynając nabierać głębokie wdechy na uspokojenie. Nie mogę pozbyć się myśli, które wprawiają mnie w obwinianie się. W końcu rzecz jasna namawiałam go do brania, kiedy przychodziłam po pomoc. Nigdy nie zostawiał mnie w tym samą. Brał narkotyki, bo ja też je brałam.

Wzdycham ciężko, pozbywając się ze stóp butów i wchodzę do kuchni, gdzie biorę z lodówki wino. Chwila odetchnienia jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Otwieram wino korkociągiem i wlewam je do kieliszka. Biorę duży łyk, czując przepływ zimna przez gardło. Przechodzą mnie dreszcze, ale dopijam lampkę do końca, wzdrygając swoim ciałem. Wypełniam ją na nowo i wraz z nią udaje się do salonu, gdzie puszczam muzykę. Nie za cicho, ale też nie za głośno. Dbam o to, by sąsiedzi nie narzekali.

No Control [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz