Rozdział XXXVIII

1.3K 70 190
                                    

Trzy tygodnie później.

Numer nieznany: Wrócę do Ciebie. Już niedługo, obiecuję.

Czytam tę wiadomość już któryś raz z kolei, nie mogąc uwierzyć w to, że Zachary wyszedł z aresztu. A to wszystko dzięki uległemu sędziemu, który po przedstawionych dowodach na jego niewinność, uniewinnił go i zagłębił się w temat mojego ojca.

To była rozprawa, na którą psychicznie nie dałam radę iść i na której moja obecność była nieobowiązkowa. Wciąż jednak czeka mnie rozprawa mojego ojca, na której będę musiała się pojawić obowiązkowo. W końcu głównie będzie tam moja historia.

Wypuszczam powietrze ze swoich ust, odchylając głowę w tył. Minęły cztery dni od wiadomości Zacharego, a ja wciąż łudzę się, że to będzie ten dzień, kiedy stanie w progu moich drzwi. Wiem jednak, że to jeszcze nie teraz. Byłoby to zbyt szybko.

Bo jeśli Zachary musi poukładać sobie wszystko od nowa w głowie, to będzie to trochę trwać. Mam tylko nadzieję, że nie naszym kosztem.

Wracam wzrokiem do telefonu, gdzie zaczynam przeglądać nowo nadesłany materiał z matematyki. Przeklinam go w myślach, wiedząc już teraz, że będzie moim kolejnym koszmarem.

Nauka do egzaminów idzie mi coraz lepiej, nawet bardzo lepiej. Nauczyciele starają się dobrze tłumaczyć, a Ashton na korepetycjach ich dopełnia. Jednak cały ten stres związany z czasem mi nie pomaga.

Przysięgam, że nienawidzę robić czegokolwiek na czas, bo wtedy się stresuje i wszystko idzie nie po mojej myśli. Nauka czasami również, ale nad tym uczę się panować.

Samokontrola nie należy do łatwych rzeczy.

Wzdrygam się, słysząc dzwonek do drzwi. Szlag by to trafił, że akurat jestem sama. Cała reszta miała być już dawno w domu, ale w sklepie są ponoć takie kolejki, że się im dłuży. Zrywam się, kiedy słyszę uderzenie pięścią o drzwi. Jest jednak tak delikatne, że odnoszę wrażenie, jakby pukało jakieś dziecko. Przełykam ślinę i najciszej jak się da, zmierzam do wyjścia. Zaczynam się denerwować, ale nie poddając się, zaglądam przez Judasza.

Wytrzeszczam w szoku oczy, dostrzegając przed drzwiami bladego, jak ściana i posiniaczonego Aidena. W moment otwieram mu drzwi, a ten praktycznie wlatuje do środka, ledwo stojąc na nogach.

– Umieram, Harper. – Próbuje się uśmiechnąć, przytrzymując się ściany. Jego głos jest ledwo słyszalny, zachrypnięty i łamiący. Bierze łapczywie wdechy, jakby uciekało mu powietrze. – Musiałem Cię zobaczyć.

– Dzwonię po pomoc – mówię od razu, odblokowując telefon. Mąci mi się wzrok, a ręce trzęsą. – Jesteś nienormalny, że dotarłeś tu w takim stanie. – Wybieram numer na pogotowie.

– Nic już nie zrobią – mówi pewnie, łapiąc się za klatkę piersiową, gdzie go rwie. Widzę na jego bladej twarzy grymas bólu. Potyka się o własne nogi i zaczyna lecieć na ziemię. Telefon wylatuje mi z rąk, kiedy upadam na podłogę, łapiąc Aidena, by nic dodatkowego sobie nie zrobił. – Jesteś moją bohaterką, Harper. – Wyczuwam w tym podtekst, ale olewam to.

– Aiden, spójrz na mnie – proszę, kiedy spostrzegam, że jego oczy robią się bardziej szkliste a wzrok tępy i skierowany gdzieś dalej. – Aiden! – Klepie go delikatnie po zimnym policzku, czując piekące mnie oczy.

– Zawsze Cię kochałem – mówi z trudem, a raczej wykasłuje, dusząc się jeszcze bardziej, a ja nie powstrzymuje już nawet łez.

– Aiden proszę – mówię zapłakanym głosem, pociągając nosem. – Nie odchodź. – Szklanym wzrokiem patrzę w jego oczy, które wskazują nieobecność chłopaka. Łzy spływają po moim policzku, kapiąc w jego polik, ale ten już nawet na to nie reaguje. Aiden po raz ostatni nabiera nieudolnie powietrze, zesztywniając się na moment i wydobywając z siebie głośny jęk bólu. A po chwili jego dłonie opadają bezwładnie na podłogę. – Nie, proszę! – Łkam głośno, nachylając się nad nim, by wyczuć jego tętno.

No Control [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz