Wesołe miasteczko

70 6 6
                                    


Hej! Jak w każdy piątek przychodzę do was z kolejnym rozdziałem :D

I od razu mówię, że nowy rozdział w "Take me Home" pojawi się już w ten poniedziałek z okazji Walentynek :D

Dzisiejszy rozdział nadal nie jest super szczęśliwy, ale sądzę, że wyczujecie zmianę :D

Z dedykacją dla i_am_moonlight , bo twoje komentarze zawsze sprawiają, że się uśmiecham. I zawsze na nie czekam :*

A teraz zapraszam do czytania!


Lance leżał w łóżku i wpatrywał się w sufit. Zamiast czuć się szczęśliwym, bo umówił się na randkę z piękną dziewczyną, czuł dziwne odrętwienie. To nie było coś, czego na serio chciał. Uświadamiał sobie to z każdą kolejną chwilą. Okłamywał siebie przez tak długi czas. A kiedy wreszcie zrobił to, z czego inni byliby zadowoleni, zrozumiał jak bardzo skrzywdził samego siebie. Nie kochał Allury. Kochał Keitha. Tego Keitha, z którym rozmawiał na dachu. Tego, z tym krzywym uśmiechem i melancholią w oczach.

Och, jak on kochał te fioletowe tęczówki...

Często o nich marzył, śnił po nocach. Ale za każdym razem mocno sobie wmawiał, że to nic nie znaczy. Że on taki nie może być. Że ludzie tacy jak on, są odrzucani przez innych. Jego własny ojciec zawsze mówił mu, że ma być męski, nie wydziwiać i strzelać do tych cholernych ptaków, bo same się przecież nie upolują. Że ma nie spędzać czasu z siostrami i nie pozwalać nakładać sobie na twarz niczego. Skórę mężczyzny ma hartować wiatr i słońce. Lance się z tym nigdy nie zgadzał. Lubił chodzić na strzelnicę, ale nie strzelać do zwierząt. Lubił chodzić z siostrami na lekcje tańca. Lubił spędzać z nimi czas, a kosmetyki, którymi go smarowały, ładnie pachniały. Był najmłodszym z rodzeństwa, więc głównie siostry się nim zajmowały. Bracia czasami zabierali go ze sobą, ale jako najmłodszy, częściej zbierał bęcki od innych dzieciaków. Ale dzięki temu poznał Carmen, która naprawdę mu się spodobała... Chodził z nią całe trzy dni, żeby potem zostawiła go dla Juana... Dwa tygodnie później w Varadero zjawili się ludzie z Garnizonu, szukający zdolnych dzieciaków. A u niego w szkole nie było zdolniejszego dzieciaka od niego. Tym sposobem stał się kolejną dumą rodziców, zaraz po Veronice, która też uczyła się już w Garnizonie. Dzień, w którym wyjechał, zmienił wszystko.

Każdego dnia tęsknił za mamą i resztą rodzeństwa, ale z drugiej strony zyskał wolność. Poznał nowych ludzi, poznał Keitha... Na początku nie chciał dopuścić do siebie myśli, że może podobać mu się chłopak, a za każdym razem jak dzwonił do domu, ojciec uparcie wmawiał mu, że to męska rywalizacja. I Lance wierzył na początku. Starał się wierzyć. Chciał spełniać oczekiwania swojego ojca. Podrywał każdą ładną dziewczynę, co wywoływało u jego przyjaciół krzywe miny. Ale nigdy nie mógł zapomnieć o tych fioletowych tęczówkach.

Kiedy pierwszy raz był w centrum handlowym z przyjaciółmi i Clare spytała się go, czy chce jakiś krem do twarzy, bo wpatrywał się w nie całkiem intensywnie, totalnie spanikował, będąc pewnym, że zaraz oberwie za to, jaki jest niemęski. Zamiast tego dziewczyna pociągnęła go za rękę głębiej w regały. Nie śmiała się z niego. Nikt z jego przyjaciół się nie śmiał. Tego dnia kupił pierwszy, własny krem do twarzy. I nikt go za to nie potępił. Keith nie przestał się nagle do niego odzywać. Nic się między nimi nie zmieniło. To, że czarnowłosy wolał mieć dłonie umazane w smarze, a Lance nakremowane fajnym kremem, niczego między nimi nie zmieniało.

To był prawdziwy przełom w życiu Latynosa. Od tamtej pory przybyło mu sporo kosmetyków, kolorowych ubrań... Ale niekoniecznie pewności siebie. Tej prawdziwej w sensie. Bo fałszywej miał na pęczki, jako ekstrawertyk. Kochał ludzi, kochał z nimi przebywać, kochał mieć znajomych. Chociaż większość była fałszywa i śmiała się z niego za jego plecami, o czym doskonale wiedział. Ważne, że miał Hunka, Pidge, Clare i Keitha. Byli jego prawdziwymi przyjaciółmi, jego drugą rodziną, taką, która nigdy go nie oceniała.

The End or The Beginning - Garnizon HighOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz