Rozdział 18

10 3 0
                                    

12 października 1939 roku

Wyszłyśmy z domu i zmierzaliśmy do umówionego miejsca za szkołą. Benia miała spotkać się z nim sama, więc ja z Rysią poszłyśmy do pobliskiego sklepu, z którego przez okno można było dostrzec tą zapomnianą uliczkę. Chłopcy mieli stać pod filarami jednej z kamienic i udawać, że na kogoś czekają.
Weszłyśmy już do warzywniaka, kiedy Czarek i Grześ byli już gotowi. Zanim jednak wkroczyłam do lokalu, usłyszałam krótką rozmowę chłopców.
- Masz broń? - Zapytał Grzegorz.
- Pytasz się jeszcze? - Jasne, że tak. A ty niby nie wziąłeś?! - Krzyknął Cezary.
- Ciszej! Mam przecież, tylko się upewniam. - Odparł Grzesiu, łapiąc go za nadgarstek.
Kompletnie zapomniałam poruszyć ten temat. Widocznie musieli oni sami ustalić plan w tej sprawie.
- Ula, co tak stoisz? Chodź. - Powiedziała Marynia, czakając na mnie, aż wejdę.
W sklepie pracowała moja sąsiadka - Pani Borowiczowa, więc nie było problemu, abyśmy spędziły tam trochę czasu.

Wyglądałyśmy przez szybę, a chłopcy stali i czekali na ewentualną szybką akcję ratunkową. Wybiła już godzina spotkania, a naszego Niemca nadal nie było. Minęło już dziesięć minut i Benia chciała już odchodzić, kiedy do zapomnianej uliczki wjechała jakaś ciężarówka.
- Tak, to chyba on! - Krzyknęła Marysia.
- Idźcie dziewczynki na zaplecze - tam będziecie lepiej widzieć. - Oznajmiła starsza kobieta.
- Dziękujemy bardzo! - Zawołałam i weszłyśmy za ladę do małego pomieszczenia. Okno było wąskie i znajdowało się wysoko, aż tak, że nie mogłyśmy do niego dosięgnąć. Rozejrzałam się i zobaczyłam dwa taborety.
- Bierz! - Krzyknęłam do Marysi, podając jej jeden z nich.
Będąc już na tej wysokości, wszystko widziałyśmy bardzo dokładnie.
Z auta wysiadł Elmar, który przywitał się z Benią.
- Słyszysz ich? - Zapytała moja towarzyszka.
- Nie, czekaj - mam pomysł! - Krzyknęłam, oczywiście mówiąc szeptem. Otwarłam lekko okno, tak abyśmy słyszały ich rozmowę.
- Ja, meine liebe Aleksandra, ich habe es. Ich halte immer mein Versprechen. (Tak droga Aleksandro, mam go. Ja zawsze dotrzymuję obietnicy.) - Powiedział szkop, po czym otworzył tylnią część ciężarówki, a naszym oczom ukazało się bardzo dużo skrzynek.
- Co to kurwa jest?! - Zapytałam się, kiedy zobaczylam zawartość samochodu.
- Ula! - Krzyknęła cicho Maryśka.
Elmar wszedł do auta, i przesuwał duże, drewniane pudełka. Nie widziałyśmy, co się znajduje za tym towarem. Wychyliłam się jeszcze bardziej i moim oczom ukazał się wujek Romek! Ucieszyłam się na ten widok! Tak długo o niego walczyłam!
- Nimm es! (Bierz go!) - Krzyknął Niemiec. Bernatka chwyciła go pod rękę i wyprowadziła z ciężarówki. Był poobijany na całym ciele, a jego ubrania czerwone w niektórych miejscach od krwi. Pomimo tych urazów, wujek miał na tyle siły, aby stanąć i samodzielnie się poruszać.
- Vielen Dank Elmar. (Dziękuję bardzo Elmar.) - Powiedziała Benia, po czym chciała odejść, jednak zatrzymał ją głos Niemca.
- Du denkst, ich lasse dich jetzt Glaubst du, ich lasse dich jetzt gehen?! (Myślisz, że pozwolę Ci już odejść?!) - Krzyknął SS-man.
- Ja, das war die Ja, das war der Deal. (Tak, taka było umowa.) - Odparła Bernadeta, odwracając się.
- Der Vertrag kann jederzeit geändert werden. (Umowę zawsze można zmienić.) - Powiedział szkop, po czym zaczął się dobierać do Benii.
- Zostaw mnie zboczeńcu! - Krzyknęła Bernadeta w języku polskim.
Wybiegłyśmy obie ze sklepu i wparowałyśmy do uliczki, w której Grzegorz trzymał już Niemca przyciśniętego do podłogi. Cezary wyjął broń Elmara z jego kieszeni, po czym zabraliśmy wujka i chcieliśmy wyjść z uliczki, kiedy pobity powstał i chwycił Bernadetę. Czarek szybko zareagował i uderzył go w twarz, po czym tamten padł na podłogę. Szybko opuściliśmy miejsce pobicia i umieściliśmy wuja na zapleczu i pani Borowiczowej. Sąsiadka była przerażona i pełna podziwu naszej postawy. Kobieta pozwoliła mi zadzwonić do kwiaciarni, aby poinformować mamę. Na tą informację wybiegła ze swojego sklepu i omal nie zapomniała zamknąć drzwi na klucz. Już po paru minutach zobaczylam obu rodziców, którzy byli zaskoczeni jeszcze bardziej, niż Pani Borowiczowa. Minęło kilka dobrych chwil, zanim dotarło do nich, jaka akcję przeprowadziłam z moimi przyjaciółmi.
Ojciec pomógł wujkowi wsiąść do samochodu i wraz z matką zabrali go do domu, aby opatrzeć jego rany i wezwać lekarza. Przeprosiłam sąsiadkę za zamieszanie i serdecznie jej podziękowałam.
- Dziękuję Wam bardzo, a szczególnie Bernadecie. Gdyby nie wy i wasza pomoc i zaażngazowanie, to nigdy bym go nie zobaczyła. - Powiedziałam, kiedy szliśmy w stronę mojego domu.
- Ula, nie przesadzaj. - Powiedziała Benia.
- Właśnie, dla przyjaciół wszystko! - Powiedział Grzegorz.
- Może wejdziecie na herbatę? - Zapytałam, kiedy byliśmy już przy mojej kamienicy.
- Z chęcią przyjdziemy, ale nie dzisiaj. Zajmij się wujem. - Odparła Rysia.
Po jej słowach pożegnałam się że wszystkimi i kiedy byłam już na klatce schodowej w mojej głowie znowu pojawiło zdanie, które powiedział i wczoraj tata.

Dziadek byłby z Ciebie dumny.

Wojna, czyli pierwsze skrzypce 1939 roku. Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz